Holandia przeżywa polityczne trzęsienie ziemi
Nie tylko ustępujący premier Marka Rutte postanowił przejść na polityczną emeryturę. Na podobny krok zdecydowało się bowiem także kilku innych liderów decydujących w ostatnich latach o obliczu Holandii. Tymczasem sondaże pokazują, że poważne przemeblowania czekają całą tamtejszą scenę polityczną.
W ubiegłym tygodniu pisaliśmy o upadku rządu Rutte, który dodatkowo zdecydował się na odejście z polityki i z funkcji przewodniczącego liberalnej Partii na rzecz Wolności i Demokracji (VVD). Tego samego dnia na podobny krok zdecydował się wicepremier i minister spraw zagranicznych Wopke Hoekstra, dlatego swojego nowego szefa musi szukać także Apel Chrześcijańsko-Demokratyczny (CDA).
Szybko okazało się, że z dalszej politycznej kariery zrezygnowało również kilka innych czołowych postaci gabinetu Rutte. Z powodów osobistych ze swoją dotychczasową profesją kończy przewodnicząca socjalliberalnych Demokratów 66 (D66) Sigrid Kaag, która od dłuższego czasu miała dostawać liczne pogróżki. Wicepremier i minister bez teki ds. ubóstwa Carola Schouten co prawda nie była przewodniczącą Unii Chrześcijańskiej (CU), ale funkcję wiceszefowej rządu z ramienia konserwatystów pełniła przez ostatnich sześć lat, stąd też postanowiła dać szansę młodszej generacji działaczy.
Nowi szefowie liberałów, chadeków i socjalliberałów nie będą mieli łatwego zadania. Ostatni rok rządów Rutte był na tyle fatalny, że właściwie wszystkie wymienione ugrupowania, poza niewielką CU, mierzyły się z dużym odpływem wyborców. Przede wszystkim na rzecz Ruchu Rolnik-Obywatel (BBB) i jego lider Caroline van der Plas, która po dwóch latach zasiadania w parlamencie wciąż jest nową twarzą w holenderskiej polityce, a w zaplanowanych na listopad wyborach może wprowadzić do Tweede Kamer nawet 30 nowych twarzy.
Nie wszyscy politycy zyskujący ostatnio na popularności są rzeczywiście przysłowiowym powiewem świeżości. Według ostatnich sondaży na kilkanaście mandatów w 150-osobowym parlamencie mogłaby liczyć nowa partia Pietera Omtzigta, o ile rzeczywiście zdecyduje się on ją założyć. Omtzigt z krótką przerwą jest posłem od 20 lat, natomiast dwa lata temu rozstał się z CDA po przegranej w wyborach na przewodniczącego chadecji. Parlamentarzystę chętnie na swoich listach widziałoby BBB, ale on sam ustami swojego rzecznika wykluczył taką możliwość. W ciągu kilku tygodni ma więc podjąć decyzję, czy założy swój własny ruch, który mógłby notabene odebrać najwięcej głosów właśnie ruchowi rolników.
Budowa wspólnej listy na przyspieszone wybory parlamentarne dała wyraźny wiatr w żagle holenderskiej lewicy, w ostatnich latach pozostającej w cieniu ugrupowań centroprawicowych i antysystemowych. Zielona Lewica (GL) i Partia Pracy (PvdA) tym samym doścignęły w sondażach VVD i BBB, a według badań mogłyby nawet liczyć na zwycięstwo, gdyby ich listę poprowadził wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej Frans Timmermans. Właśnie z tego powodu postanowił on wycofać się z unijnej polityki i powrócić na krajowe podwórko.
W ostatnich tygodniach coraz lepiej w sondażach radzi sobie również narodowo-liberalna Partia Wolności (PVV). Jej lider Geert Wilders dał niedawno wyraźnie do zrozumienia, że nie interesuje go już jedynie rola ewentualnego wsparcia dla mniejszościowego rządu (tak było podczas pierwszej kadencji Rutte), dlatego po zbliżających się wyborach jest gotów wejść do gabinetu tworzonego przez VVD.
Prawie dwie trzecie Holendrów ma według sondaży negatywnie oceniać obecną klasę polityczną. Jak widać listopadowe wybory mogą znacznie zmienić tamtejszy układ sił, chociaż wcale nie muszą do tego doprowadzić zupełnie nowe twarze. Najbliższe miesiące na mocno zróżnicowanej holenderskiej scenie politycznej zapowiadają się więc niezwykle ciekawie. A później trzeba będzie rozwiązać szereg poważnych problemów…
Maurycy Mietelski
fot. Wouter Engler / wikimedia.org