Jakub Olas: Krym - droga do ojczyzny?
Choć film Andrieja Kondraszowa nie doczekał się jeszcze swojej premiery, to zdążył on już zelektryzować międzynarodową opinię publiczną. Zwiastun dokumentu „Krym. Droga do Ojczyzny” został zaprezentowany przez telewizję Rossija 1 niemal dokładnie rok po aneksji półwyspu przez Federację Rosyjską. Słowo „aneksja” nie powinno dziś już budzić żadnych wątpliwości – na filmie widzimy bowiem Władimira Putina, który mówi o tym, że nad ranem 23 lutego 2014 roku rozpoczął wraz ze swoim sztabem planowanie „przywrócenia Krymu w skład Rosji”.
Sam fakt uczestnictwa rosyjskich sił zbrojnych w operacji odebrania Ukrainie części terytorium raczej nikogo nie powinien dziwić. Zadziwia jedynie fakt zmiany retoryki – do tej pory rosyjskie władze utrzymywały, że przyłączenie półwyspu do składu Federacji nastąpiło w wyniku demokratycznego referendum, zatem niejako na prośbę mieszkańców, a obiekty wojskowe jeszcze przed jego ogłoszeniem miały przejmować krymskie siły samoobrony przy wsparciu bliżej niezidentyfikowanych zamaskowanych żołnierzy. Gdyby nie dramatyzm całej sytuacji, to komentarz prezydenta Rosji do ówczesnych wydarzeń na półwyspie o mundurach, które można kupić w każdym sklepie, można by uznać za całkiem zabawny. Władze rosyjskie mogły sobie pozwolić na taką zuchwałość wobec międzynarodowej społeczności w tamtym czasie, ponieważ doskonale zdawały sobie sprawę z tego, że nowy ukraiński rząd nie będzie w stanie zareagować w taki sposób, by półwysep utrzymać, a Zachód nie będzie się kwapić do podejmowania radykalnych działań.
Oglądając ten króciutki fragment „Drogi do Ojczyzny” można uznać, że Kondraszow chce nam zafundować „seans czarnej magii i owej magii całkowite zdemaskowanie”. Władimir Putin w tej krótkiej wypowiedzi wytrąca wszelkie argumenty z rąk nawet najzagorzalszych zwolenników teorii o braku ingerencji sił rosyjskich na Półwyspie Krymskim w lutym i marcu 2014 roku. Co więcej, sugeruje, że za jakiś czas możemy usłyszeć podobne słowa w odniesieniu do Donbasu, w którym zgodnie z zapewnieniami Kremla nie ma żadnych rosyjskich żołnierzy. I doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że znów może sobie pozwolić na zuchwałość. Ba! Taka zuchwałość może się okazać bardzo przydatna do wzmacniania poparcia ze strony rosyjskiej opinii publicznej, która już w marcu 2014 roku entuzjastycznie zareagowała na przyłączenie Krymu (w badaniu Centrum Lewady 88 proc. respondentów wyraziło aprobatę dla aneksji). Dziś, niemal rok po aneksji, poparcie dla działań prezydenta Putina nie maleje, wręcz przeciwnie, jest wyższe niż w marcu 2014 roku (w badaniu Centrum Lewady z marca ubiegłego roku 80 proc. respondentów wyraziło swoje poparcie dla działań Putina, w sondażu przeprowadzonym w lutym bieżącego roku było to już 86 proc.).
Wszystko to wypada niezwykle interesująco w zestawieniu z sytuacją, która miała miejsce w ostatnich dniach na samym Krymie. Otóż prokremlowska gazeta „Krymska Prawda” opublikowała 5 marca na swojej stronie internetowej sondę z okazji rocznicy przyłączenia półwyspu do składu Federacji Rosyjskiej. W sondzie zapytano mieszkańców o to, jak zagłosowaliby, gdyby zeszłoroczne referendum miało się odbyć dziś. Do 9 marca do godziny 8:00 zdążyło wziąć w niej udział 4510 osób. Wyniki zaskoczyły najprawdopodobniej samych autorów sondy, ponieważ 61 proc. respondentów odpowiedziało, że zagłosowałoby jedynie za poszerzeniem autonomii Krymu w ramach Ukrainy, 19 proc. opowiedziałoby się ponownie za przyłączeniem do Rosji, a 20 proc. zadeklarowało, że w ogóle nie wzięłoby ponownie udziału w referendum. Spóźniona reakcja gazety na te niezwykle niekorzystne z propagandowego punktu widzenia wyniki jest dość zabawna – strona „Krymskiej Prawdy” najpierw nie działała (być może ze względu na spore zainteresowanie ukraińskich internautów rezultatami głosowania), a gdy wreszcie powróciła, nie było już na niej wyników sondy, za to można było na niej znaleźć oświadczenie, oskarżające „wrogów Krymu” o atak DDoS na stronę gazety oraz o sfałszowanie wyników ankiety. Sam redaktor naczelny Michaił Bachariew obwieścił, że akcja musiała być wcześniej zaplanowana i miała na celu stworzenie wrażenia, że większość mieszkańców Krymu ma wątpliwości co do słuszności decyzji podjętej 16 marca 2014 roku. Co więcej, wyniki ankiety przeprowadzonej przez redakcję telefonicznie i mailowo, miałyby wskazywać na coś zupełnie innego. Stąd też prośba redaktora Bachariewa do kolegów po fachu o to, by nie rozpowszechniali oni wyników sondy ze strony „Krymskiej Prawdy”, by nie działać na korzyść prowokatorów.
Być może wyniki sondy „Krymskiej Prawdy” rzeczywiście były niemiarodajne. Zadziwia mimo wszystko histeryczna wręcz reakcja redakcji. Naprawdę nietrudno sobie wyobrazić, że wśród 2,4 miliona mieszkańców półwyspu mogło się znaleźć 3 tys. niezadowolonych z obecnej sytuacji, więc oskarżenia o atak i fałszowanie wyników sondy narażają redaktorów "KP" na śmieszność, która jest o wiele bardziej niebezpieczna niż wyniki sondy niezgodne z jedyną słuszną wizją świata.
Być może z zagrożenia płynącego ze śmieszności zdał sobie także sprawę prezydent Rosji. Putin mówiący o mundurach i wojskowym wyposażeniu dostępnym w sklepie na każdym rogu wydawał się być dużo mniej niebezpiecznym niż teraz, gdy cynicznie obwieszcza, że przez rok blefował w kwestii ingerencji w wydarzenia na Krymie. Co dla nas może oznaczać ta zmiana stanowiska? Zapewne przekonamy się o tym w najbliższym czasie.