Joanna Bernat: Nie kij, nie marchewka, lecz amerykańskie Soft Power
Potęga militarna i gospodarcza pozwala dyktować warunki z pozycji siły. Grożąc lub płacąc można wpływać na innych. Jeżeli jednak państwo potrafi przyciągnąć swoją atrakcyjnością, nie musi posługiwać się takimi instrumentami.
Ameryka była i jest potężna, zwłaszcza dlatego, że potrafi przyciągać, inspirować, pozwala uwierzyć, że droga „od pucybuta do milionera” jest możliwa i to dla każdego. Mimo wielu głosów krytyki, wciąż jak magnes działa amerykańska kultura. Amerykańskie wartości, takie jak umiłowana wolność, są powszechnie podziwiane. Odpowiedź na pytanie dlaczego, jest prosta. Mają one bowiem wymiar uniwersalny. Nie ma innego państwa, które równie głośno propagowałoby wartości i cele podzielane przez innych.
Ameryka to nie tylko Hoolywood, Britney Spears i Barack Obama. Ameryka to ideologia, o którą czas w końcu należycie zadbać. Dlatego tak ważne jest, by zainwestować w soft power. Być może jeżeli ktoś pozna na własnej skórze, czym jest Ameryka, to będzie miał większe zrozumienie dla jej polityki oraz szacunek dla jej ideałów i propagowanych wartości. W związku z tym koniecznym jest, by przetłumaczyć amerykańskość na wiele języków i w kontekście różnych kultur. Tylko w ten sposób świat dowie się czym są Stany Zjednoczone Ameryki Północnej.
Amerykańskie siły zbrojne są bezkonkurencyjne. Maja globalny zasięg, zdolność niemal natychmiastowego reagowania i udania się w miejsce zagrożenia. Amerykańskie bazy rozproszone są na całym świecie. Do tego dochodzi super-nowoczesna technologia i jedne z największych w skali globu nakłady na badania. Pytanie tylko, czy wystarczy wyłącznie „kij” do sprawowania skutecznego, światowego przywództwa? Odpowiedź brzmi, nie. To, że inni pod przymusem postępują zgodnie z naszym życzeniem, nie jest wcale sukcesem. Prawdziwe zwycięstwo odnosimy dopiero wtedy, gdy reszta chce tak postępować, gdy wzbudzamy na tyle szacunku i podziwu, że nie musimy odwoływać się do siły. Takim autorytetem cieszyła się Ameryka po II wojnie światowej, stając się ostoją demokracji i wolności, wobec autorytarnego bloku państw komunistycznych. Dziś Stany Zjednoczone budzą mieszane uczucia, a amerykańscy specjaliści od wizerunku państwa i jego soft power chyba zrobili sobie zbyt długie wakacje.
Zastanówmy się więc czym jest soft power? Soft power to przede wszystkim kultura w szerokim tego słowa znaczeniu. Nie trudno nie docenić, jak wielką rolę odegrała amerykańska kultura popularna w obaleniu komunizmu. Stany Zjednoczone od dawien dawna zdobywały serca i umysły, nie swoją siłą militarną, ale atrakcyjnością kulturową i gospodarczą. Moc przyciągającą mają także amerykańskie wartości. Demokracja, ochrona praw człowieka, wiara we własną wyjątkowość. Trzeba jednak być im wiernym, zarówno w polityce wewnętrznej, jak i zagranicznej. Nie wolno w żadnym przypadku stosować podwójnych standardów. Ponadto błędnym jest myślenie, że, „to, co kochamy my, Amerykanie” z pewnością podoba się innym. Każdy przecież ma prawo wyboru, a Stany Zjednoczone, jako kraj tolerancji i wolności, powinien to jak najbardziej rozumieć.
Na wizerunek danego państwa wpływ ma również polityka prowadzona przez jego rząd. Odnosi się to zarówno do sfery zagranicznej, jak i spraw wewnętrznych. Nie może być ona arogancka, egoistyczna i pełna hipokryzji. Zwłaszcza Stany Zjednoczone nie powinny koncentrować się na swoim wąsko pojętym interesie narodowym. Wszak, jako Miasto na Wzgórzu mają świecić przykładem i być wzorem dla wszystkich. Nie daje to jednak prawa do działań unilateralnych, jednostronnych, tak powszechnie dziś krytykowanych. Amerykanie są sami sobie winni i narażają się na słuszny niekiedy zarzut o arogancję. Należałoby większa uwagę przywiązać do negocjacji i konsultacji z innymi uczestnikami stosunków międzynarodowych. W ten sposób amerykańska siła przyciągania wzrastałaby, a kroki podejmowane przez USA byłby bardziej akceptowane. Ameryka ma przyciągać, a nie zmuszać.
Stany Zjednoczone, zaniedbując soft power, bardzo zaniedbały swoją politykę informacyjną. Przestały wręcz inwestować w promocję swego wizerunku, zwłaszcza wśród zagranicznej opinii publicznej, wśród zwykłych obywateli innych państw. Słowa wychodzące z ust amerykańskich polityków powinny być nie tylko prawdziwe. Należy dbać o to, by zostały właściwie zrozumiane. Odnosi się to zwłaszcza do państw z innych kręgów kulturowych, choćby z Bliskiego Wschodu, przede wszystkim po wydarzeniach z 11 września, interwencji w Iraku i Afganistanie.
Niestety, dziś soft power pozostaje niedofinansowana i niedoceniona, w przeciwieństwie do hard power, czyli sił zbrojnych.
Stany Zjednoczone przyciągają rzesze imigrantów, zagranicznych studentów, eksportują na światowe rynki ogrom programów telewizyjnych oraz filmów. Z drugiej jednak strony znajdują się prawie na końcu listy państw pomagającym krajom najuboższym. Nie podpisały protokołu z Kioto o ograniczeniu emisji gazów cieplarnianych do atmosfery, odrzuciły jurysdykcję Międzynarodowego Trybunału Karnego nad obywatelami USA. Działania administracji George’a W. Busha spowodowały jeszcze większy spadek atrakcyjności Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza po 2003 roku i interwencji w Iraku. Amerykańskie soft power straciło więc na znaczeniu. Mało tego, nasiliły obawy, że działania podejmowane przez Stany Zjednoczone to pewien rodzaj neokolonializmu. Wieszczono, że świat ulegnie amerykanizacji, a poszczególne państwa pełnić będą rolę wasala wszechwładnej Ameryki, charakteryzowanej wręcz jako państwo imperialistyczne. Z pewnością są to określenia zbyt dosadne, co nie zmienia faktu, że w opinii wielu, USA poszły na wojnę mimo sprzeciwu społeczności międzynarodowej.
Koszty niedoceniania soft power są ogromne. Ameryka zaczyna być w ten sposób postrzegana, jako aroganckie supermocarstwo, które może robić, co tylko zechce. Nie musi nikogo pytać o zdanie, nie musi być lubiane. Ważne, że jakiekolwiek opór wobec jej decyzji jest bezsensowny. USA i tak są najpotężniejsze. Jest to myślenie krótkofalowe i naiwne. A silne jego przejawy uwidoczniły się zwłaszcza po zamachach z 11 września. Ameryka nie może pozostać samotną „wysepką”. Potrzebuje sojuszników, czy tego chce, czy nie. Koszty amerykańskiego zaangażowania w Iraku i Afganistanie rosną. Wprawdzie finansowo USA dają jeszcze radę, ale psychologicznie są u kresu wytrzymałości. Do tego zaś potrzebna jest rychła zmiana wizerunku.
Stany Zjednoczone są dziś faktycznie jedynym supermocarstwem. Strażnikiem światowego porządku i przywódcą. Począwszy jednak od II wojny światowej, kiedy to taki status zyskały, wiele się zmieniło i to niekoniecznie na korzyść USA. Dziś Ameryka jest inna. W pewnym stopniu jej autorytet i magnetyczne wręcz przyciąganie, zostały roztrwonione przez niemądre decyzje polityków najwyższego szczebla, wliczając w to amerykańskich prezydentów. Wobec takiego rozwoju wydarzeń nie można pozostawać bezczynnym. Konieczne są zmiany, jeżeli Ameryka dalej chce być „przywódcą globalnej wioski.” Konieczna jest współpraca ze społecznością międzynarodową, wyzbycie się tak silnych skłonności unilateralistycznych. Trzeba zmienić wizerunek Ameryki, z aroganckiego szeryfa, na pokornego i niosącego pokój misjonarza. Przed nowym prezydentem Stanów Zjednoczonych stoją wielkie wyzwania. Miejmy nadzieje, że będzie on w stanie zrealizować swoje hasło wyborcze – Change has come to America – także w polityce zagranicznej. Wszak w Ameryce nie ma rzeczy niemożliwych. I to tak bardzo przyciąga.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.