Krzysztof Chaczko: Izrael - pomiędzy karceniem a estymą
Jedno z najmłodszych państw zamieszkiwane przez jeden z najstarszych narodów świata, traktowane jest jak dziecko a jednocześnie osoba starsza – twierdzi Avraham B. Jehoszua. Stąd skrajności w jego traktowaniu – od karania po estymę. ,,Izrael wchodzi w fazę dojrzewania” napisał kilka lat temu kanadyjski politolog Gregory S. Mahler, analizując izraelski system polityczny. Czy to oznacza, iż w końcu, 60-letnie państwo, przestanie być traktowane jak niepokorne acz uzdolnione dziecko, któremu jednak obok pochwał częściej trafiają się nagany?
Zionism’s Greatest Conceit
A miało być zupełnie normalnie. Wiedeński prawnik i dziennikarz Teodor Herzl, projektując ośrodek narodowy Żydów, marzył o zwykłym, neutralnym państwie, stanowiącym bezpieczną przystać dla rozproszonego ludu. Sama XIX wieczna, syjonistyczna koncepcja przywrócenia Państwa Żydowskiego, wyrosła pod wpływem europejskich ruchów narodowo-wyzwoleńczych, i w tym sensie stanowi wytwór myśli zachodniej.
Herzl swoimi pismami oraz działalnością stworzył ramy organizacyjne politycznego syjonizmu, doprowadzając ostatecznie do powołania nowożytnego Izraela. Jednakże, syjonistyczny proces odbudowy ośrodka narodowego Żydów, nie dość, że trwał ponad pół wieku, to wcale nie był usłany różami a jego implikacja, raczej nie przystawała do pięknych założeń wczesnego syjonizmu.
W pierwszej połowie XX wieku, działalność polityków syjonistycznych, koncentrowała się głównie na próbach uzyskania zgody włodarzy Palestyny (najpierw Turcji następnie Wielkiej Brytanii), na imigrację Żydów na te tereny oraz zbudowanie tam własnego państwa. Na przełomie XIX i XX wieku, tereny Palestyny zamieszkiwało mniej niż 100 tys. osób, głównie Arabów. Z tego tez powodu, wydawało się, iż lokalna ludność bez problemu zaakceptuje nowych-starych gospodarzy, którzy dodatkowo, rozwijając ten obszar, przyczynią się do skoku cywilizacyjnego autochtonów. Elity syjonistyczne – poza wyjątkami – zupełnie lekceważyły więc kwestię arabską. Niestety.
Do lat 40. XX wieku, następowała dynamiczna – i częstokroć nielegalna – imigracja na tereny Palestyny zarówno ludności żydowskiej – pchanej ideą syjonistyczną – jak i ludności arabskiej, która ze względu na brak formalnych granic i systematyczny rozwój tych terenów, przenikała tu masowo. Spotkanie społeczności żydowskiej oraz arabskiej, zaowocowało kształtowaniem się świadomości narodowo-politycznej Arabów. Od tej pory, już nie tylko Żydzi pragnęli stworzyć tu ośrodek państwowy, ale także i Arabowie.
Tylko, że o ile już w latach 30. XX wieku, Żydzi dysponowali instytucjami politycznymi oraz strukturami społeczno-gospodarczymi na tych terenach i byli de facto gotowi na powołanie własnego organizmu państwowego, to społeczność arabska nadal tkwiła w czymś na kształt ummy. Gdy w 60 lat temu, Dawid Ben-Gurion ogłaszał Deklarację Niepodległości Izraela, społeczność arabska nie zdecydowała się na analogiczny krok, popełniając błąd zupełnie kategoryczny. Dalej było już tylko gorzej.
Syjonistyczne wyobrażenie Państwa Żydowskiego, jakie Herzl rysował w swoim dziele, okazało się więc zupełnie nieprzystające do sytuacji blisko-wschodniej. Celnie to ujmuje Konstanty Gebert, pisząc, iż ,,[…] Jego wizja stała się rzeczywistością, ale zupełnie nie tak, jak on to sobie wyobrażał, i zupełnie inne czynniki kształtowały dalej losy Izraela. […] Twórca syjonizmu nie przewidział, że stosunki z Arabami, których istnienia niemal nie dostrzegał, okażą się decydujące dla przyszłości wyśnionego przezeń kraju. […] Izrael nie stał się państwem jak inne, a sytuacja Żydów, którzy w wizji twórcy syjonizmu mieli się stać po części zwykłymi obywatelami swego zwykłego państwa, po części zaś zwykłymi obywatelami innych państw, także daleka jest od normy.”
I nie idzie tu tylko o stosunki z Arabami, ale o samą naturę Izraela. Alan Dowry w artykule pt. Zionism’s Greatest Conceit przekonuje, iż Izrael zmaga się pomiędzy tendencjami partykularnymi a czymś co można nazwać uniwersalizmem. Mówiąc innymi słowami, z jednej strony występują dążenia do zamknięcia się w sobie; do koncepcji narodu, który żyje w samotności; do idei demokracji otoczonej. Lecz z drugiej strony, mamy trendy ku otwartości; ku budowaniu zupełnie normalnego państwa na wzór zachodni; ku zwyczajności narodowej. Na te dwa bieguny, niemal idealnie nachodzi tradycyjny oraz obywatelski sposób pojmowania państwa. ,,Tradycyjny Izrael” osadzony jest na elementach konserwatywnych, gdzie judaizm oraz etniczność wyznaczają zbiorową tożsamość (Jewishness). Zaś ,,obywatelski Izrael” wyznaczają pierwiastki modernistyczne, jak świeckość czy liberalizm, a tożsamość narodową definiuje się przy pomocy organizmu państwowego (Israeliness). Powyższa dychotomia zaważyła także na izraelskich paradoksach, które stały się symptomatyczną cechą życia w Izraelu.
Land of Paradoxes
Izraelski pisarz Etgar Keret, twierdzi, iż Izrael to kraj niekończących się paradoksów. W niemal wyznaniowym państwie występuje znaczna część zsekularyzowanego społeczeństwa. Jak nigdzie indziej, konserwatywność religii wymusza, iż w szabat i święta nie działają środki transportu publicznego, a zarazem liberalność sprawia, iż Izrael jest w stanie wystawić do konkursu Eurowizji kandydata transwestytę.
Analizując stosunki polityczne w Izraelu, Yael Yishai nazwał to państwo mianem ,,kraju paradoksów” (Land of Paradoxes). Z kolei David Levi-Faur, pisząc o Izraelu w perspektywie porównawczej, użył terminu ,,kraj słodko-gorzki” (A Bittersweet Land), zaś Ira Sharkansky doszła do wniosku, iż państwo to przybrało formę ,,nieporęcznego giganta” (A Cumbersome Giant).
Pewnie można jeszcze ukuć wiele określeń, oddających w jakiś sposób specyfikę Izraela, jak choćby rozgraniczenie na pierwszą oraz drugą republikę. Powyższy, dosyć umowny podział na szerszą skalę zastosował izraelski politolog Asher Arian, w swoim opracowaniu The Second Republic: Politics in Israel. W myśl powyższej typologii, pierwsza republika charakteryzowała się etosem kolektywizmu czy też ideałami socjalistyczno-pionierskimi, dominującymi w latach 1948-77, w przeciwieństwie do tzw. drugiej republiki (1992 - …), cechującej się wolnym rynkiem oraz tendencjami indywidualistycznymi.
Jednocześnie, słychać słowa, jak na przykład Idith Zertal, iż Izrael jest swoistym cudem. Oto kilka milionów Żydów, nie dość, że stworzyło na miejscu starożytnej ojczyzny nowy kraj, który w stosunkowo szybkim czasie stał się gospodarczym potentatem, to jeszcze odtworzyło praktycznie zapomniany język. Po prawie dwóch tysiącach lat zastoju, udało się w Izraelu zagospodarować ziemie – jak podaje Roman Kuźniar – od wspaniałych upraw rolnych po ośrodki wytwarzania najnowocześniejszej technologii. Mało tego, w międzyczasie Żydzi wygrali kilka wojen z tymi, którzy chcieli zmieść ich do morza i zbudowali jedyną w tym rejonie świata prawdziwą demokrację, w której jest miejsce dla palestyńskich posłów w Knesecie. Aż chce się powiedzieć chapeau bas!
Tylko cóż z tego, jak postrzeganie Izraela przez opinię publiczną, wciąż w większości przypadków postaje pod wpływem stosunków izraelsko-arabskich.
A Clash of Destinies
Jon oraz David Kimche, opisując spotkanie dwóch semickich narodów w Palestynie oraz wynikłą z tego wojnę arabsko-żydowska, użyli celnego określenia ,,Zderzenia przeznaczeń” (A Clash of Destinies). Oto historia zatoczyła koło: ponownie, po setkach lat, dwa ludy semickie zetknęły się oko w oko, w miejscu, w którym się rozdzieliły. Parafrazując słowa Czesława Miłosza z ,,Traktatu moralnego”, można by powiedzieć, iż oba narody żyją tu i teraz. Hic et nunc. Mają jedno życie, jeden punkt. Co zdążą zrobić, to zostanie, choćby ktoś inne mógł mieć zdanie.
W podobnym tonie wypowiadają się warszawscy historycy, Andrzej Chojnowski wraz z Januszem Tomaszewskim. W najlepszej – jak się wydaje – polskiej pracy na temat państwa żydowskiego pt. ,,Izrael”, niezwykle realistycznie spoglądają na kwestię stosunków palestyńsko-izraelskich, pisząc: ,,Pokój jest dziś nierealny, ale wojskowe zwycięstwo któregoś z walczących narodów również. Oba pozostaną w Palestynie, bo przecież Żydzi nie powrócą do Europy, a Palestyńczycy nie wyniosą się do Jordanii. Zwaśnieni sąsiedzi są skazani na życie obok siebie. Mogą się nienawidzić, ale czy muszą się zabijać?”.
Idąc tym tropem, 60 letni Izrael, jak i strona palestyńska powinny sobie uświadomić ów, jakże podstawową i oczywistą kwestię: Żydzi jak i Palestyńczycy są na siebie przeznaczeni. Zderzenie przeznaczeń spowodowało, iż muszą żyć na tym skrawku średnio urodzajnych ziem. Pomimo asymetryczności tego konfliktu i zupełnej dominacji Izraela, którego śmiało można określić lokalnym mocarstwem, całkowite pokonanie jednej ze stron jest niemożliwe. Zatem, jeśli nie można się kogoś pozbyć, należałby się nauczyć żyć – nawet jeśli nie z nim – to obok niego. Wykorzystując więc słowa wspomnianych wyżej historyków, Żydzi oraz Palestyńczycy nie muszą się kochać, ale nie muszą się także zabijać. Jest sporo przestrzeni do ,,zagospodarowania” pomiędzy tymi dwoma behawioralnymi biegunami. Tyle, że werbalne karanie oraz moralne potępianie poczynań Izraela, połączone z kwestionowaniem prawa państwa żydowskiego do istnienia w tym właśnie miejscu, w ogóle nie przyczynia się do jakiejkolwiek poprawy sytuacji.
Zionism and the State of Israel: A Moral Inquiry
Piękna w swym fundamencie idea syjonistyczna, niedostrzegała kwestii arabskiej. Drugie pokolenie socjalistycznych syjonistów, próbowało ratować sytuację np. poprzez projekty państwa dwu-narodowego czy federacji izraelsko-palestyńskiej. Wojna z 1948 roku, pogrzebała wszystkie pomysły unormowania kontaktów ze światem arabskim. Była swoistym przekroczeniem bliskowschodniego ,,Rubikonu”, po której kości już nie dało się pozbierać. Od 1948 roku, Izrael walczył – w przeciwieństwie do państw arabskich – o wszystko. W momencie przegranej, znikał z mapy świata. Państwa arabskie mogły przegrywać setki razy, i pewnie tak by było, gdyby po którejś z kolei porażce nie zorientowały się, iż gra już nie jest warta świeczki. Nawet zrezygnowały z ziem Zachodniego Brzegu Jordanu i Strefy Gazy, które w projekcie ONZ-towskim były przypisane państwu arabskiemu, a po 1948 roku zawłaszczone zostały przez Jordanię i Egipt.
Oto po kilkunastu latach od fatalnej decyzji braku proklamacji państwa arabskiego w Palestynie, ponownie pojawił się postulat powrotu do projektu ONZ. Czy jednak jest to możliwe, po dekadach błędów i rozczarowań? Idea powrotu do stanu sprzed 1967 roku, jako gwarancji spokoju w tym rejonie świata, napawa wszak wątpliwością. Tak jakby przed wojną sześciodniową panował tu pokój i sielanka!
60 lat historii blisko-wschodniej pokazało, iż Izrael nie ma jakichkolwiek podstaw, by ufać stronie arabskiej. Priorytetem wciąż pozostaje walka o zachowanie istnienia, permanentnie podważanego przez wszelkiej maści frustratów. Stąd, jeżeli ktokolwiek odmawia Izraelowi prawa do obrony, a nawet prawa do czynów mało chwalebnych, ten odmawia Izraelowi prawa do istnienia jako takiego. Jak trafnie zauważa wspomniany pisarz E. Keret ,,Nie jesteśmy lepsi od innych w rozwiązywaniu dylematów moralnych. Wiemy za to, jak wygrywać wojny”.
Przywoływany już wyżej R. Kuźniar twierdzi, iż Izrael jest częścią, a nawet początkiem zachodniej cywilizacji. Dotyczy to zwłaszcza Europy. Jest zatem rzeczą najbardziej właściwą, aby stał się także częścią Zachodu w sensie geopolitycznym i instytucjonalnym. O ile, docenienie wartości i potencjału Izraela, obecne jest wśród elit polityczno-intelektulanych świata zachodniego, to i tak częściej słyszy się nagany kierowane w stronę państwowości izraelskiej.
Swoiste ,,karcenie” Izraela, ma zresztą wymiar specyficzny. Oto w momencie, gdy już (częstokroć z ulgą) pozbyto się Żydów z państw europejskich, traktuje się Izrael jako sztuczny twór w morzu państw arabskich i źródło konfliktu na Bliskim Wschodzie. Logika powyższej konstatacji podpowiada, iż w przypadków Żydów, jakby nie było, będzie źle. Niechybnie przypomina się sentencja Stanisława Jerzego Leca: ,,Wiem skąd legenda o bogactwie żydowskim. Żydzi płacą za wszystko”. Zresztą, zaskakująco rysuje się ówczesny anty-izraelski sojusz, radykalnie prawicowych grup, w których pobrzmiewają echa szowinistycznych haseł z lewicującymi, antyglobalistycznymi opcjami, które w Izraelu widzą ciemiężyciela ludności arabskiej i najwierniejszego sojusznika znienawidzonych Stanów Zjednoczonych.
Więc może jest tak jak sugeruje Yosef Gorny, iż występuje tutaj pewna sprzeczność dialektyczna: każde osiągnięcie Izraela tworzy jakiś nowy problem. Przynajmniej dla tej części świata, której to na rękę.
Cytaty i tytuły prac przytoczone w tekście:
A. Arian, The Second Republic: Politics in Israel, Chatham 1998;
A. Chojnowski, J. Tomaszewski, Izrael, Warszawa 2001;
A. Dowry, Zionism’s Greatest Conceit, ,,Israel Studies” 1998, vol. 3, no. 1;
K. Gebert, Całkiem inny Izrael. Syjonizm Teodora Herzla, ,,Midrasz” 2004, nr 9(89);
T. Herzl, Państwo Żydowskie, Kraków 2006;
E. Keret, Izrael czekał na prawdziwą wojnę, ,,Gazeta Wyborcza”, 19 lipiec 2006;
J. & D. Kimche, A Clash of Destinies: The Arab – Jewish War and the Founding of the State of Israel, New York 1960;
R. Kuźniar, Miejsce Izraela jest w Unii Europejskiej i NATO, ,,Rzeczpospolita”, 13 czerwca 2008;
D. Levi-Faur, A Bittersweet Land: Israel in Comparative Perspective, ,,Israel Studies” 1996, vol. 1, no. 2;
G.S. Mahler, Politics and Government in Israel: The Maturation of a Modern State, Oxford 2004;
M. Priori, Zionism and the State of Israel: A Moral Inquiry, London 1999;
I. Sharkansky, The Israel State: A Cumbersome Giant, ,,Israel Studies” 1997, vol. 2, no. 2;
L. Włodek-Bierant, Wielobarwny Izrael, ,,Gazeta Wyborcza”, 1-11 maja 2008;
Y. Yishai, Land of Paradoxes: Interest Politics in Israel, New York 1991.