Krzysztof Chaczko: Obama izraelski vs. Obama arabski
Mimo, iż generalnie Izraelczycy woleli widzieć Johna McCaina w Białym Domu, to wybór Baracka Obamy może okazać się o wiele lepszym rozwiązaniem dla Bliskiego Wschodu. W przeciwieństwie do McCaina, czarnoskóry prezydent niesie ze sobą nadzieję na zmianę. Jakąkolwiek. Obama izraelski
W internetowym sondażu zorganizowanym przez izraelski dziennik The Jerusalem Post, 63 proc. respondentów opowiedziało się za Johnem McCainem jako przyszłym prezydentem Stanów Zjednoczonych. Z kolei już po zwycięstwie Baracka Obamy, aż 50 proc. biorących udział w sondzie Izraelczyków stwierdziło, iż czuje obawy związane z nowym mieszkańcem Białego Domu. Biorąc po uwagę izraelskie opinie i lęki w rodzaju, iż Obama jako zwolennik krajów Trzeciego Świata, będzie raczej sprzyjał Palestyńczykom i może zredukować militarną pomoc dla Izraela, nie dziwi, iż państwo żydowskie, jako jedno z niewielu na świecie, przychylniej patrzyło na kandydata Republikanów. Jednak czy słusznie?
No właśnie, wydaje się, iż nie. Pomijając fakt, iż tradycyjnie Żydzi amerykańscy silnie wsparli kandydata Demokratów (poparło go 77 proc. Żydów w USA), to Obama jest nie mniejszym zwolennikiem Izraela niż McCain. Wyraz przywiązania do strategicznego sojuszu USA z Izraelem, zaprezentował Obama m.in. w marcu 2007 roku, kiedy to na forum American Israel Public Affairs Committee (AIPAC) stwierdził, iż Stany Zjednoczone muszą utrzymać fundamentalne zobowiązanie do unikalnych stosunków obronnych z Izraelem, po to, by zachować militarną przewagę Izraela, w celu odstraszania i odpierania potencjalnych ataków. Słowa ów powtórzył przyszły prezydent USA, podczas obchodów 60-lecia Izraela, dodając, iż przyjaźń między państwami jest nie do złamania.
Mało tego, wydaje się, iż wpływ kręgów żydowskich na Biały Dom, także nie powinien się znacznie zredukować. Gwarantują to doradcy Obamy do spraw Bliskiego Wschodu: znany negocjator pokojowy Dennis Ross; były ambasador USA w Izraelu Daniel Kurtzer i chyba najbardziej wpływowy z nich – Daniel Shapiro, członek Rady Bezpieczeństwa Narodowego u Billa Clintona. Bez wątpienia, zapewniają oni zaangażowanie nowego prezydenta w sprawy bliskowschodnie i silne wspieranie Izraela.
I najważniejsze. Ze względu na wspomnianych, raczej pokojowo nastawionych doradców Obamy, a przede wszystkim, z powodu konsensualnego stylu uprawiania polityki przez nowego prezydenta USA oraz jego ambicji, ogromnych chęci do inicjowania zmian i niespotykanego, pozytywnego wizerunku w świecie arabskim, nowy wybór Amerykanów niesie ze sobą iskrę nadziei na poprawę bliskowschodniej sytuacji. Powiew świeżości, jaki bez wątpienia wprowadzi Obama do światowej polityki, może przynieść także nową jakość na Bliskim Wschodzie, czego raczej nie gwarantował McCain.
I jeszcze jedna uwaga, niezwykle ciekawa w perspektywie nowych wyborów do Knesetu. Otóż, pojawiły się opinie, iż wybór Obamy na prezydenta USA, działa na korzyść kandydatki na izraelskiego premiera Tzipi Liwni (Kadima). Oto rysuje się świeży, dynamiczny, amerykańsko-żydowski, polityczny tandem Obama-Liwni, nastawiony na negocjacje pokojowe i długofalowe zmiany. Nie trzeba dodawać, iż w opinii przeciwników ugrupowania Likud, drugi najpoważniejszy kandydat na premiera i szef wspomnianej partii Beniamin Netanjahu, zupełnie nie pasuje do drugiego ,,siodełka” w amerykańsko-izraelskim ,,rowerze”, tak jakby w ogóle nie potrafił na nim jeździć lub jakby obowiązywała tu zupełnie nie-obamowska zasada: No, You Can’t.
Obama arabski
Nowy prezydent USA posiada coś, co jest wyśmienitym kapitałem początkowym dla osoby próbującej wprowadzać zmiany na Bliskim Wschodzie. Mianowicie, względną sympatię państw arabskich. Jest to wartość nie do przecenienia, szczególnie w perspektywie ostatnich ośmiu lat prezydentury G. W. Busha.
Pozytywny wizerunek Obamy wśród Arabów wynika z dwóch głównych powodów. Pierwszy z nich sprowadza się do zasady kontrastu. Skoro ustępujący prezydent Stanów Zjednoczonych, jest postrzegany jako największy wróg świata arabskiego, który rozpoczął swoistą krucjatę przeciw muzułmanom, to jego przeciwieństwo i nagminny krytyk, wzbudza odwrotne reakcje. Drugi powód można określić mianem socjologiczno-emocjonalnego. Oto Barack Husajn Obama, czarnoskóry Demokrata, który zetknął się w młodości z islamem, powinien być szczególnie wyczulony na kwestie tolerancji religijnej czy zasady religii muzułmańskiej. Ponadto opinia o nowym mieszkańcu Białego Domu, jako o osobie wrażliwej na krzywdę i biedę (szczególnie Trzeciego Świata), sprawia, iż postrzega się go jako polityka, który jest w stanie zrozumieć niełatwą pozycję państw arabskich.
Nadzieje związane z kadencją Obamy, potwierdzają arabscy politycy. Prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas stwierdził, iż ufa, że nowy lider USA uczyni znacznie więcej niż jego poprzednik w kwestii zaprowadzenia pokoju na Bliskim Wschodzie. W podobnym tonie wypowiedział się główny palestyński negocjator Saeb Erekat, który liczy na zaangażowanie się Stanów Zjednoczonych w sprawy palestyńsko-izraelskie oraz przeniesienie wizji pokojowej na tory realistyczne. Palestyński poseł w Knesecie, lider Zjednoczonej Listy Arabskiej Ahmad Tibi, porównał z kolei wybór Obamy do klęski rasistów oraz wyższości ideałów nad agresją, co według niego jest pozytywnym impulsem i dobrze wróży przyszłości.
Pytanie brzmi, czy Obama zdoła udźwignąć ciężar presji, jaki wywołują na nim państwa arabskie? Czy nie zawiedzie nadziei, jakich pokładają w nim muzułmanie? I w końcu najtrudniejsze zadanie, czy będzie w stanie połączyć krzyżujące się izraelskie oraz arabskie naciski? Niepodobna w tym momencie jednoznacznie na to odpowiedzieć, aczkolwiek patrząc na – być może nieco naiwny – optymizm niemal całego globu i nieprzeciętną pozycję Obamy w świecie arabskim, wypada stwierdzić choćby na wyrost: Yes, He Can.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża jedynie prywatne poglądy autora.