Krzysztof Chaczko: Paradoks izraelskiej prawicy, czyli gałązka oliwna w jastrzębim dziobie
Dla jasności: obecnie w Izraelu nie realizuje się żaden projekt pokojowy. Zatem gdzie tkwi problem? Paradoksalna odpowiedź na tak postawione pytanie może brzmieć następująco: problem w tym, iż nie rządzi prawica.
Lewica vs. prawica: kontekst izraelski
Lewica i prawica, to kategorie, na podstawie których, w uproszczony sposób można ,,poruszać” się po świecie polityki, w prosty sposób tłumacząc zachowania np. ugrupowań politycznych. Przy czym, powyższe pojęcia – co prawda wdrożone w nauki polityczne na gruncie zachodnioeuropejskim – nie zawsze pokrywają się w każdym rejonie geograficznym.
Izraelskie kategorie lewicy i prawicy, znacznie różnią się, od powiedzmy ,,tradycyjnego” rozumienia tych pojęć. Oto pod wpływem lokalnych warunków rozwoju państwa, postrzeganie kategorii lewicy i prawicy w Izraelu – szczególnie po wojnie sześciodniowej –przybrało wymiar głównie stosunku do rozwiązania problemu palestyńsko/arabskiego. Na dobrą sprawę, rzecz sprowadza się do tego, w jaki zapewnić bezpieczeństwo państwu Izrael. W myśl dychotomicznego postrzegania przestrzeni politycznej, koncepcje izraelskiego bezpieczeństwa są dwie. Pierwsza, lewicowa – forsowana przez tzw. obóz ,,gołębi” (dove) – zorientowana jest na hasło ,,ziemia za pokój”, oznaczające przekazanie stronie palestyńskiej, co prawda w zmodyfikowanej wersji, terenów zajętych podczas wojny z 1968 roku. Sedno powyższej koncepcji sprowadza się do tego, iż gwarancje pokojowe, które Izraela uzyska w zamian za oddanie (większości) Zachodniego Brzegu Jordanu, Strefy Gazy czy nawet Wzgórz Golan (w tym wypadku Syryjczykom), zapewnią stabilizację i tym samym bezpieczeństwo Izraela. Z kolei biegunowa koncepcja bezpieczeństwa Izraela – forsowana przez tzw. obóz ,,jastrzębi” (hawk) – charakteryzuje się tendencją do ekspansji na terenach zajętych podczas wojny sześciodniowej, wychodząc z założenia, iż przekazanie tych terenów niczego nie zmieni, a wręcz zaogni sytuacje, dając większe możliwości Palestyńczykom, odwiecznie dążącym do usunięcia Izraela z mapy świata. Zatem, brak wiary w pokojowe zamiary Palestyńczyków, prowadzi do prostego wniosku, iż Izrael sam musi sobie zapewnić bezpieczeństwo, m.in. poprzez (militarno-polityczną) kontrolę spornych terenów.
Wychodząc z powyższych ustaleń, w automatyczny sposób można założyć, iż izraelskie ugrupowania o profilu lewicowym, będą dążyć do zawarcia ugody ze stroną arabską, zaś partie prawicowe, powinny być raczej niechętne negocjacjom. Jednak czy aby na pewno? Czy rzeczywiście rządy opcji lewicowej w Izraelu, są warunkiem sine qua non do osiągnięcia stabilizacji w tej części świata? Otóż niekoniecznie. Mało tego, wydaje się, iż w ostatnich latach słabość wyborcza i ideologiczne rozdarcie lewicy, żyjącej w cieniu dylematów – z kim rozmawiać? i czy oddać ziemię potencjalnym terrorystom? – powoduje paraliż tej opcji politycznej. Z drugiej strony, presja lewicowego elektoratu, zmusza te partie do ciągłych poszukiwań dróg porozumienia, z których w ostatnich dwóch dekadach wszystkie zakończyły się klapą. Wewnętrznie niespójna i słaba politycznie izraelska lewica, nie jest w stanie przeforsować żadnego znaczącego projektu blisko-wschodniego. Z tego też powodu, wszystkie ważniejsze i wdrożone próby unormowania sytuacji w tym rejonie – przynajmniej w ostatnich latach – wychodziły z prawej strony sceny politycznej. I paradoksalnie, to właśnie prawica może cokolwiek zmienić. Bo nie ulega wątpliwości, iż zmiany w tym rejonie świata są konieczne.
Aby zilustrować powyższe ustalenia, posłużmy się izraelskimi przykładami, przy czym, spróbujmy wyobrazić sobie polityków, jako (zręcznych) graczy pokerowych. A jak wiadomo, zręczny gracz pokerowy, powinien posiadać kilka cennych cech: m.in. trzeźwą ocenę sytuacji, umiejętność przejrzenia przeciwnika oraz przewidywanie wydarzeń, gdyż tylko w ten sposób może wygrać rozgrywkę. Nawet przy słabej karcie…
Rozgrywka nr 1: Egipski full Menachema Begina (prawica)
Co by nie mówić o Beginie, to nie ulega wątpliwości, iż był to prawicowiec z krwi i kości. Gdy w niespełna cztery lata po wojnie Yom Kippur zasiadał na fotelu premiera, miał już opinię charyzmatycznego przywódcy, nieskorego do ugodowości ze stroną arabską. Jednakże, sytuacja w jakiej znalazł się Izrael pod koniec lat 70., daleka była od optymizmu: wrogie nastawienie świata arabskiego objawiało się nie tylko na zewnątrz, poprzez kraje sąsiadujące, ale i wewnątrz, poprzez masy Palestyńczyków zamieszkałych na terenach zajętych przez Izrael. Jako wytrawny gracz polityczny – Begin, musiał wiedzieć, iż kluczem do jakiejkolwiek próby normalizacji sytuacji w rejonie, jest Egipt – najsilniejsze państwo sąsiadujące z Izraelem i czołowy koalicjant wszystkich wojen arabsko-izraelskich.
Neutralizacja zachodniego sąsiada, była więc grą wartą świeczki, zwłaszcza jeśli w zamian oferowało się jedynie piaszczyste bezdroża Synaju, co prawda z ropą, ale jak najbardziej warte poświęcenia… M. Begin zagrał po mistrzowsku: oddając Synaj i składając niejasne ,,obietnice” co do przyszłości terenów palestyńskich, uzyskał pokój z najważniejszym z sąsiadów, możliwość korzystania z Cieśniny Tirańskiej, kilka miliardów dolarów od USA. a nawet dostawy egipskiej ropy (rzecz jasna z Synaju). W ten sposób, mając za sobą zarówno prawicę jak i lewicę w Knesecie oraz większość społeczeństwa izraelskiego, prawicowy polityk zrobił pierwszy krok ku normalizacji stosunków na Bliskim Wschodzie. Wyłączenie Egiptu z koalicji państw antyizraelskich, także okazało się ogromnym sukcesem, gdyż od tamtej pory żaden sąsiad Izraela nie odważył się na bezpośredni atak. Rozgrywkę Menachema Begina i Anwara Sadata docenił także Norweski Komitet Noblowski nagradzając ,,graczy” Pokojową Nagrodą Nobla. Zupełnie słusznie, gdyż był to full… przynajmniej w wykonaniu Begina.
Rozgrywka nr 2: Pokerowy blef Ehuda Baraka (lewica)
Ehud Barak doszedł do władzy dzierżąc w rekach gigantyczny projekt pokojowy, który miał zakończyć dekady sporów arabsko-izraelskich. Był to iście kopernikowski przełom, gdyż Barak, oferował Palestyńczykom tyle, ile nikt inny nigdy w historii Izraela zaoferować nie był skłonny - i pewnie długo nie będzie. Premier zagrał mocno – na miarę królewskiego pokera. Zresztą, nadzwyczajna pewność siebie, była – czy też jest – symptomatyczną cechą tego polityka. A w takiej sytuacji, jedno jest pewne – albo wszystko wygrasz, albo wszystko przegrasz. Stawka była wysoka: prawie cały Zachodni Brzeg Jordanu, Strefa Gazy, część Jerozolimy a nawet Wzgórza Golan. W razie porażki – głowa (stanowisko) premiera.
{mospagebreak}
Barak popełnił jednak błąd. A nawet dwa. Po pierwsze, błędnie ocenił zdolności przeciwnika. Po drugie, błędnie ocenił własne siły. Co do przeciwnika, to nie było jasne, czy Jaser Arafat ma w ogóle przyzwoite (by nie powiedzieć uczciwie) zamiary. Widząc skłonność do dalekich ustępstw izraelskiego premiera, przywódca palestyński mnożył swoje żądania aż do niebotycznych rozmiarów. Raczej szło mu o to, by doprowadzić rozgrywkę do takiego poziomu, w którym strona izraelska i amerykański mediator stracą całkowitą cierpliwość - co też się stało. Wniosek: przy takiej stawce, należy wiedzieć, z kim się siada do stołu. Zaś co do drugiego błędu, to bez wątpienia, w tak ryzykownej grze, jedną z kart musi być Kneset. Bez parlamentu za swoimi plecami, nigdy nie ma się mocnej karty. A już w trakcie rozmów w Camp David (II), wiadomo było, iż rząd Baraka stracił większość w Knesecie. Projekt pokojowy – nawet podpisany – raczej nie miał szans na uchwalenie w izraelskim parlamencie.
Przyparty do stołu Barak, zamierzał więc ominąć tą formę legislacji, licząc na poparcie ewentualnego układu w ogólnokrajowym referendum. Był to kolejny naiwny pomysł, gdyż Izrael nie posiada żadnej ustawy normującej taką postać podejmowania decyzji. Sprawą i tak musiał by się więc zająć wrogi premierowi Kneset… Patrząc na postępowanie Baraka z powyższej perspektywy, wyłania się obraz nadzwyczaj optymistycznej osoby, która jednak od początku stała na przegranej pozycji. Można więc powiedzieć, iż grał on tak, jakby był przekonany, że ma pokera… a miał blotki.
Rozgrywka nr 3: Palestyński strit Ariela Szarona (prawica)
Wbrew opinii komentatorów, postępowanie Ariela Szarona, to nie przypadek niebywałej metamorfozy – od ,,jastrzębia” do ,,gołębia”, ale przykład dosyć sensownej próby uporządkowania sytuacji Izraela. Wychodząc z doświadczeń poprzednika (E. Baraka) i obserwując pogłębiającą się inercję władz palestyńskich, nie trudno było dojść do wniosku, iż unilateralne decyzje, to jedyny sposób na wdrożenie jakiegokolwiek planu związanego z kwestiami spornymi. Plan Szarona był niezmiernie prosty: wycofać się całkowicie ze Strefy Gazy i pozostawić te tereny do palestyńskiej dyspozycji. Pomimo sporych rozdźwięków w macierzystej partii, popularny ,,buldożer” zdołał przekonań parlament do swoich racji – a to już była dobra karta na dalszą grę. Do końca 2005 roku, Strefę Gazy opuścił ostatni żydowski osadnik, i pierwszy raz od pół wieku, większy teren ziem zajętych podczas wojny sześciodniowej trafił w ręce Palestyńczyków.
Oczywiście pozostaje pytanie, o konsekwencje takiej decyzji. Pod względem izraelskiej polityki wewnętrznej, doszło do ewakuacji A. Szarona (i kilku innych czołowych polityków) z partii Likud i w konsekwencji powstanie nowego ugrupowania – Kadimy. Pod względem polityki zewnętrznej, Strefa Gazy okazała się sprawdzianem umiejętności całkowitego zarządzania własnym terenem przez władze palestyńskie. Niestety jak na razie, sprawdzianem przegranym. Wdrożenie planu Szarona, uwidoczniło ogromne problemy Palestyńczyków z ujednoliceniem władzy centralnej. Ośrodki decyzyjne Autonomii Palestyńskiej rozproszyły się jak światło wpadające na powierzchnię płaską, co niewątpliwie dało efekt chaosu. Oczywiście, na ostateczne konsekwencje opuszczenia Gazy przyjdzie jeszcze poczekać, ale już rodzi się pytanie, czy Ariel Szaron miał sekwens w różnych kolorach, czy był to tylko strit w jego oczach…
Wnioski: arytmetyka (polityczna) – klucz do sukcesu
Paradoksalnie, prawica izraelska nawet nie rezygnując ze swoich wątpliwości co do pokojowych zamiarów świata arabskiego, jest w stanie skuteczniej doprowadzić do normalizacji stosunków w tym rejonie świata, niż lewica. Wynika to z dwóch przyczyn. Po pierwsze, z braku balastu ugodowości terytorialnej, co powoduje łatwość w poruszaniu się w tej materii, bez zobowiązań do negocjacji ze strona arabską za wszelka cenę (jak w przypadku Baraka). Stąd też skłonność prawicy izraelskiej do unilateralnych decyzji, szczególnie w sytuacji inercji władz palestyńskich (jak za rządów Szarona). Pamiętać także należy, iż pierwszym izraelskim premierem który usiadł do stołu rokowań z OWP był nie kto inny, jak prawicowy polityk Icchak Szamir.
I po drugie – w opinii autora o wiele istotniejsze – z powodu czystej kalkulacji politycznej. Specyfika parlamentu Izraela – Knesetu, polega na tym, iż jest to stosunkowo mocno rozdrobniona izba. Średnio w Knesecie obecnych jest około 10 partii politycznych, z których najsilniejsza nigdy nie zdobyła większości miejsc. Z reguły, najmocniejsze z ugrupowań (Partia Pracy lub Likud bądź ostatnio Kadima) zdobywała około 30% mandatów, co zawsze oznaczało budowanie większości parlamentarnej w oparciu o wielo-partyjne koalicje gabinetowe. Dodatkowo, w ostatnich latach, w parlamencie przeważają ugrupowania o opcji prawicowej, do których to zalicza się także partie religijne. W obecnym Knesecie na 120 miejsc, 50 należy do prawicy (łącznie z partiami religijnymi), 41 do lewicy (łącznie z partiami arabskimi) a 29 do centrum (Kadima). Ale cóż z tego? Ano to, iż w tak ukształtowanym parlamencie, układ pokojowy wdrażany przez izraelską lewicę ma znacznie mniejsze szanse na przegłosowanie, niż jakikolwiek projekt forsowany przez prawicę. Wnika to z prostego rachunku, gdyż lewica szukając poparcia dla swojego planu, musi zabiegać o względy innych partii – najczęściej religijnych, które są ugrupowaniami chimerycznymi, częstokroć sprzeciwiającymi się pomysłom uderzającym w idee powrotu Izraela do granic biblijnych. Rzecz jasna, nawet z przekory, izraelska lewica nie ma co liczyć na głosy (klasycznej) prawicy np. Likudu, dlatego też, wejście w życie planu firmowanego przez Partię Pracy, wymaga nie tylko sprzyjającego ,,rozdania” wyborczego, ale i iście cyrkowych umiejętności przywódców tej partii. Jest to niezwykle trudne ale możliwe, co udowadnia układ Icchaka Rabina i Szymona Peresa z Arafatem z 1993 roku (przy czym, należy pamiętać, iż w XIII kadencji Knesetu /1992-96/, dwie lewicowe partie – Partia Pracy oraz Meretz posiadały aż 56 mandatów /na 120/. Obecnie taki stan rzeczy jest nie do pomyślenia). Co zaś się tych projektów forsowanych przez izraelską prawicę, to sytuacja wygląda o niebo lepiej, gdyż wychodząc z planem jakichkolwiek ustępstw terytorialnych (nawet unilateralnych), partia Likud może liczyć na głosy przynajmniej części lewicy, gdyż inaczej ,,gołębie” sprzeniewierzają się własnej logice i ideologii. Pamiętajmy, iż Szaron mimo opozycji w łonie własnej partii (część posłów Likudu głosowała przeciw), zdołał zebrać 2/3 głosów parlamentarnych i zrealizować swój pomysł.
Z tego tez powodu, istnieje spore prawdopodobieństwo, iż gdyby przeprowadzić symulację w Knesecie, i uruchomić proces legislacyjny tego samego (wirtualnego) projektu stabilizacyjnego, wdrażanego kolejno przez lewicę (Partię Pracy) oraz prawicę (Likud), to paradoksalnie, ,,gołębie” poniosły by porażkę, zaś ,,jastrzębie” wprowadziły by plan w życie. Dziwne? Bynajmniej.