Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Krzysztof Chaczko: Wysadzanie rozmów(ców)

Krzysztof Chaczko: Wysadzanie rozmów(ców)


07 marzec 2008
A A A

Zmasakrowanie religijnych Żydów przez palestyńskiego terrorystę w Jerozolimie oraz pogarszająca się sytuacja w Strefie Gazy, nie tylko oddalają perspektywę jakichkolwiek rozmów (stabilizacyjnych), ale podważają sam sens negocjacji z Palestyńczykami. Od czasów rządów Ariela Szarona, w centrowo-prawicowych kręgach politycznych dominowała opinia, iż w przypadku permanentnej inercji władz palestyńskich, unilateralne decyzje Izraela, są jedyną (w miarę skuteczną) możliwością uporządkowania spraw bliskowschodnich. Wydarzenia ostatnich miesięcy pokazują tymczasem, iż powyższy pogląd – podobnie jak dwustronne negocjacje – jest niewiele warty. Jednostronne przekazanie stronie palestyńskiej obszaru Gazy, rozbiło nie tylko strukturę władz palestyńskich, ale także rozwiało wszelkie wątpliwości co do możliwości i sensu funkcjonowania palestyńskiego organizmu państwowego.

Bo na dobra sprawę, cóż by zmieniło utworzenie na obszarze Gazy i Zachodniego Brzegu Jordanu państwa palestyńskiego? Abstrahując od tego, iż walka o ujednolicenie władzy centralnej, mogłaby zakończyć się wojną domową (Hamas vs. al-Fatah), to systematyczne wystrzeliwanie np. rakiet Qassam na Izraela, oznaczało by de facto, permanentny konflikt międzypaństwowy. Jeśli obecnie, spora część państw patrzy z przymrużenie oczu na izraelskie interwencje w Strefie Gazy – co wcale nie jest pozytywne – to momencie notorycznego naruszania granicy międzynarodowej (przez rakiety palestyńskie, a następnie wojska izraelskie) sytuacja mogłaby się odwrócić. Wystarczyłby sojusz np. palestyńsko-syryjski, by sytuacja w tej części świata zamieniła się w jedną wielką wojnę. Egipt już teraz szykuje budowę ,,wielkiego muru” by tylko odciąć się od ,,palestyńskiego zagrożenia”.

Zresztą, wydaje się, iż skrajne grupy zarówno palestyńskie jak i izraelskie, skutecznie wysadzają wszelkie dążenia do zmiany sytuacji. Nie ulega wątpliwości, iż racja stanu Hamasu, sprowadza się do podtrzymywania napięcia między obydwoma narodami, gdyż tylko taka okoliczność przysparza mu siły (polityczno-militarnej). Podobnie jest z innymi radykalnymi grupami, w których interesie leży intensyfikacja konfliktu palestyńsko-izraelskiego.
 Z drugiej strony, izraelskie skrajne opcje polityczne (jak HaIchud HaLeumi, Mafdal czy Yisrael Beiteinu), wszelkimi sposobami starają się torpedować parlamentarne próby wdrażania projektów, oddających choćby skrawek ziem izraelskich.

Wyjścia z powyższej sytuacji nie widać, i nawet wieczny optymista Ehud Olmert, niewiele jest w stanie zdziałać na tym polu. Skoro okazuje się, iż tak naprawdę, nie jest pewne, czy utworzenie państwa palestyńskiego cokolwiek zmieni, to pojawia się pytanie o sens jakichkolwiek rozmów. Jedyny rozsądny wniosek, jaki można w tym momencie zaryzykować, to taki, iż w tak asymetrycznym konflikcie Palestyńczycy nie zwyciężą. Musieliby przegrać aby wygrać, czyli uznać własną neutralizacje i samowolnie się rozbroić. Rzecz jasna, to fantastyka, więc można spodziewać się najgorszego.

Jedno wszak nie ulega wątpliwości. Rozwinięty gospodarczo Izrael powinien sobie poradzić, czego nie można powiedzieć o sporej części Palestyńczyków wegetujących w Strefie Gazy. Pytanie, jakie powinni sobie teraz zadać brzmi: Czy warto walczyć w walce, którą się nie wygra?