Maciej Konarski: Ofiary drugiej kategorii?
Przez kraje muzułmańskie przetoczyła się fala pogromów i napaści wymierzonych w chrześcijańską mniejszość. Kolejna odsłona starego problemu – o którym wyjątkowo mało się mówi.
Zaczęło się w Egipcie. 6 stycznia o północy, w dzień koptyjskiej wigilii, trzech zamachowców otworzyło ogień do tłumu zgromadzonego na targowisku w mieście Nagaa Hamady na południu kraju. Następnie mordercy wtargnęli do pobliskiego koptyjskiego kościoła, gdzie ostrzelali zgromadzonych na Pasterce wiernych. Łącznie zamordowali sześciu Koptów (plus muzułmańskiego strażnika), a kolejnych dziewięciu zranili. W następnych dniach przez miasto i pobliskie wioski przetaczały się protesty, które rychło przekształciły się w brutalne zamieszki. Muzułmanie i chrześcijanie nawzajem podpalali swoje domy i sklepy, sześć osób zostało rannych. Egipska policja zatrzymała kilkadziesiąt osób.
Sprawcy zamachu, których aresztowano już po dwóch dniach utrzymują, iż masakra była zemstą za gwałt na ich krewnej, popełniony rzekomo przez chrześcijanina. Koptyjski biskup Kirollos twierdzi jednak, że jeszcze przed rozpoczęciem obchodów koptyjskiego Bożego Narodzenia otrzymywał groźby i ostrzeżenia przed możliwymi zamachami. „Od kilku dni czułem, że coś się wydarzy w wigilię” mówił po zamachu dziennikarzom Associated Press.
Dwa dni później (8.01.), do pierwszych antychrześcijańskich incydentów doszło na drugim biegunie muzułmańskiego świata – w Malezji. Do dnia dzisiejszego w różnych miejscach kraju podpalono dziewięć chrześcijańskich świątyń – na szczęście bez ofiar w ludziach. Ataki na kościoły są wiązane z niedawnym wyrokiem malajskiego sądu, który 31 grudnia zniósł, ku oburzeniu muzułmańskiej większości, zakaz używania przez katolików oraz główną katolicką gazetę "Herald" słowa "Allah" dla nazwania chrześcijańskiego Boga, zarówno w modlitwach, jak i tekstach.
Wreszcie, 9 stycznia, doszło do ataku na protestancką świątynię w mieście Tizi Ouzou w Algierii. Tłum najpierw zdemolował i ograbił kościół, by następnie podłożyć ogień. Zwykle brutalna i pozbawiona większych hamulców algierska policja zachowywała się tym razem biernie.
Warto przy okazji wspomnieć, iż od kilku miesięcy trwa seria ataków na irakijskich chrześcijan. Pod kościoły i szkoły wyznaniowe podkładane są bomby, dochodzi do porwań i zabójstw. Setki chrześcijan uciekają w głąb stosunkowo spokojnego Kurdystanu.
Nie ma podstaw sądzić, iż wszystkie te ataki zostały w jakikolwiek sposób skoordynowane, bądź z góry zaplanowane. Trudno też pisać (choć pewnie atrakcyjnie by to brzmiało) o jakimś trendzie, „rosnącej niechęci do chrześcijan”. Chrześcijańska mniejszość w krajach muzułmańskich po prostu nigdy nie miała łatwego życia, a notowany od kilkudziesięciu la wzrost wpływów fundamentalistów islamskich tylko pogłębia ten problem. Dość powiedzieć, że nawet w Algierii, która ostro zwalcza rodzimych islamskich fundamentalistów, konwersja z islamu na inną wiarę jest zakazana przez prawo, a możliwość praktykowania innych religii mocno ograniczona. Również w Indonezji - największym i stosunkowo liberalnym islamskim kraju - na przestrzeni lat chrześcijanie również padali i wciąż padają ofiarą prześladowań (przypomnijmy sobie chociażby los chrześcijan z Timoru Wschodniego i Sumatry). Co zaś dopiero mówić o stricte islamskich państwach jak Arabia Saudyjska czy Iran, gdzie apostazja bywa karana śmiercią, a posiadanie Biblii czy krzyża jest surowo karane.
Paweł Lisicki słusznie zauważa, że chętnych o upominanie się o los prześladowanych za swą wiarę chrześcijan jest jednak na Zachodzie jak na lekarstwo. Żaden z nich o ile dobrze pamiętam nie awansował też do roli „męczennika-celebryty”, których kolejno raz na jakiś czas lansują media i organizacje broniące praw człowieka. Czyżby dlatego, że jak piszę Lisicki w oczach zlaicyzowanych elit „wierzący to prawie niedoszli terroryści”? Nie sądzę. To raczej efekt od lat toczącej Zachód choroby strachu – strachu przed „urażeniem” kogokolwiek, strachu przed pogłębieniem społecznych uprzedzeń wobec muzułamnów i przedstawicieli innych kultur, strachu przed urzeczywistnieniem „konfliktu cywilizacji”.
Słusznie wymagamy od siebie tak wiele zrozumienia dla innych. Tyle, że promując tolerancję i zwalczając stereotypy na własnych podwórku moglibyśmy dla odmiany wymagać tego samego również i od innych – nie tylko islamskich rządów zresztą. Zamiatanie realnych problemów pod dywan nie jest bowiem lekiem na jakiekolwiek uprzedzenia. A w tym wypadku jest też po prostu zwykłym draństwem.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.