Magdalena Górnicka: Umywanie rąk (komentarz)
George W. Bush już cztery lata temu ogłosił, że wygrał wojnę z Irakiem. Ukoronowaniem tego zwycięstwa miała być grudniowa egzekucja Saddama Husseina. Tymczasem sytuacja w kraju nad Tygrysem i Eufratem wcale nie wskazuje na amerykański tryumf nad terroryzmem. Wycofanie wojsk z Iraku do kwietnia 2008 roku, jak chce tego Izba Reprezentantów byłoby ze strony USA niekonsekwencją i brakiem odpowiedzialności za Irakijczyków, którą wzięły na siebie w momencie obalenia reżimu Husseina.
Wychodzi na to, że Amerykanie przyszli do Iraku, obalili Saddama, zniszczyli kraj, zachwiali miejscową równowagą, zburzyli poukładane życie wielu Irakijczyków. Kiedy wystarczająco sobie postrzelali, złapali przywódcę bandy, i stwierdzili, że nic więcej już zrobić nie mogą, zebrali swoje zabawki i wrócili do Stanów pozostawiając mieszkańców znękanego wojną kraju samych sobie...
W kraju bez stabilnych struktur władzy, bez przemysłu, gospodarki i infrastruktury, rządzi prawo silniejszego. Jeśli Amerykanie wyjadą z Iraku jak gdyby nigdy nic, pojawi się następny dyktator, następny Hussein. Tym razem jednak amerykański rząd nie będzie miał pretekstu, by obalić nowego watażkę – świat drugi raz nie uwierzy w bajeczkę o broni masowego rażenia.
Amerykanie muszą przede wszystkim przyznać, że w Iraku im się nie powiodło. I pokazać, że oprócz burzenia, potrafią też budować. Powinni choćby pomóc Irakijczykom chcociażby w naprawie dróg czy tworzeniu systemu edukacji.
Bo zabranie dziecka z patologicznej rodziny i porzucenie go na ulicy, nie załatwia sprawy. Dla niego nawet katujący ojciec będzie lepszy, niż jeśli miałoby go w ogóle nie być.