Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Marek Kręt: Francja a kryzys na Wybrzeżu Kości Słoniowej


15 grudzień 2004
A A A

Francja od pierwszych dni konfliktu zbrojnego na Wybrzeżu Kości Słoniowej zajęła pozycję głównego rozjemcy i mediatora. Jednakże brak postępów w zakończeniu sporu, w głównej mierze z powodu agresywnej postawy prezydenta Laurenta Gbagbo, sprawił, że coraz częściej zaczęto mówić , iż obecne problemy Paryża są karę, jaką przyszło płacić za obojętność wobec napięć, do jakich dochodziło w dawnej kolonii od 1999 roku. Wobec przeciągającego się procesu pokojowego coraz trudniej ocenić, czy większym błędem było zerwanie z przyjętą w połowie lat 90. doktryną nieinterwencji, czy też zajęcie pozycji rozjemcy, który, ze względu na ciężar historii i zobowiązania traktatowe, nie do końca może być uznany za bezstronnego. Aby zrozumieć dlaczego Francja znalazła się w tak dramatycznej sytuacji, trzeba pokrótce spojrzeć na niemal pięćdziesięcioletnią historię jej stosunków z państwami Czarnego Lądu. 

Dziel i rządź

Rozpad imperium kolonialnego Francji w Afryce, wymuszony w początkach lat 60. XX wieku krwawą wojną w Algierii, był poważnym ciosem w interesy gospodarcze i polityczne europejskiego mocarstwa. Jednak Paryż w odróżnieniu od rządów w Brukseli czy Londynie, które dość szybko odcięły się od polityki siłowej ingerencji w wewnętrzne sprawy nowych państw, podejmował wszelkie starania, aby zabezpieczyć swoje wpływy w regionie. Wyrazem specjalnego charakteru stosunku Paryża do krajów afrykańskich, określanego terminem domaine reserve, było w sensie politycznym wciągnięcie ich do Wspólnoty Francuskiej, a później Frankofonii oraz organizowanie szczytów Francja-Afryka, zaś w wymiarze ekonomicznym objęcie strefą franka. O wiele jednak ważniejszym instrumentem stały się układy o pomocy wojskowej (około 20 u schyłku XX wieku) oraz układy obronne (Dżibuti, Gabon, Kamerun, Komory, Republika Środkowej Afryki, Senegal i Wybrzeże Kości Słoniowej), zapewniające Francji niemal nieograniczone możliwości oddziaływania na kształt stosunków wewnątrz nowych państw poprzez bezpośrednie interwencje wojskowe.
Do końca lat 80., gdy kraje afrykańskie rozdzierały konflikty napędzane zimnowojennymi rozgrywkami mocarstw światowych, francuskie wojska były głównym gwarantem utrzymania wpływów Zachodu na kontynencie. Sytuacja uległa zmianie dopiero w połowie ostatniej dekady XX wieku.

Nowa epoka, cele te same

Od końca zimnej wojny Francja deklarowała powstrzymanie się od jednostronnych rozstrzygnięć i zerwanie współpracy z reżimami naruszającymi prawa człowieka i nie przeprowadzającymi reform demokratycznych. Jednak rzeczywisty zwrot nastąpił dopiero w 1994 roku w wyniku ostrej krytyki postawy francuskiego rządu wobec ludobójstwa w Rwandzie. Głównym przedmiotem tych ataków było wsparcie udzielane rządom Hutu nie tylko przed, ale i w trakcie masakr na ludności Tutsi, będące elementem długoterminowej strategii ograniczenia wpływów anglosaskich w regionie i rozszerzenia strefy oddziaływania Paryża na dawną kolonię belgijską.
Od tego czasu Paryż dystansuje się od jednostronnego gwarantowania bezpieczeństwa (bez udziału państw afrykańskich), skłaniając się bardziej ku wykorzystaniu instytucji międzynarodowych do realizacji swojej polityki na Czarnym Lądzie.
Francuska doktryna obronna zakłada kilka scenariuszy użycia sił zbrojnych poza granicami kraju, z czego cztery mogą mieć potencjalnie zastosowanie w Afryce: konflikt lokalny zagrażający interesom strategicznym Francji; wywiązanie się Francji ze zobowiązań sojuszniczych; udział w operacjach pokojowych oraz mechanizm ewakuacyjny, zapewniający bezpieczeństwo obywatelom francuskim za granicą (w 1999 r. było ich w Czarnej Afryce pomiędzy 115 a 145 tyś.).
Na potrzeby realizacji tej doktryny siły zbrojne stacjonujące poza granicami Francji (w dużej mierze dotyczy to Afryki) podzielono na trzy rodzaje: siły broniące suwerenności Francji (forces de souverainté), siły wysunięte (forces prépositionés), co dotyczyło do 1999 r. wojsk na Wybrzeżu Kości Słoniowej oraz w Dżibuti, Czadzie, Gabonie i Senegalu, a wcześniej również w Kamerunie i Republice Środkowej Afryki, oraz działające z mandatu międzynarodowego (forces sous mandat international).

Powrót do przeszłości?

Wybrzeże Kości Słoniowej zajmowało od dziesięcioleci szczególną pozycję we francuskiej polityce na Czarnym Lądzie, co potwierdzały bynajmniej nie tylko dobre stosunki prezydenta Felixa Houphouet – Boigny z Paryżem. Cud gospodarczy oparty na produkcji kakao wraz z tolerancyjną polityką rządu wobec mniejszości narodowych i etnicznych, które w dużej mierze przyczyniły się do przyspieszonego rozwoju, sprawił bowiem, iż kraj ten stał się oazą stabilności i pokoju na targanym nieustannymi konfliktami i zamachami stanu kontynencie. Tym większym szokiem był pierwszy zamach stanu i kryzys, w jakim kraj pogrążał się od tego czasu.
Już brak reakcji Paryża na wydarzenia po śmierci prezydenta Houphouet – Boigny w 1993 roku był postrzegany, jako znak nadejścia nowej epoki. W 1999 r. rezerwę i spokój z jakim przyjęto nad Sekwaną zamach stanu może tłumaczyć przyjętą kilka lat wcześniej polityką nieingerencji. Tym większym zaskoczeniem była decyzja o interwencji we wrześniu 2002 roku. Jakkolwiek poparcie udzielane prezydentowi Laurentowi Gbagbo w okresie poprzedzającym te wydarzenia, wyrażające się między innymi w naciskach na forum Unii Europejskiej, aby zniosła sankcje wymierzone we władze w Abidżanie, mogło być kluczowe dla postawy Paryża, to jednak brak konsekwentnego współdziałania z armią WKS w stłumieniu rebelii na północy wskazywałby na inne motywy działania. Kolejne posunięcia byłej metropolii zdawały się jedynie potwierdzać brak jednej, zdecydowanej strategii postępowania wobec kryzysu. Nie bezpodstawne wydają się opinie, iż Francja uległa pokusie odzyskania pozycji, jaką stopniowo traciła w regionie od początku lat 90 wraz z napływem kapitału anglosaskiego.

Stronniczy sędzia

Oficjalnym powodem wkroczenia oddziałów francuskich na terytorium WKS była ochrona i ewakuacja obywateli innych krajów. Operacja „Licorne” miała także za zadanie przejściowo zabezpieczyć sytuację do przybycia misji pokojowej, na wysłanie której Francja silnie naciskała na członków Wspólnoty Gospodarczej Afryki Zachodniej (ECOWAS). W rzeczywistości Francuzi powstrzymali w ostatniej chwili marsz rebeliantów na Abidżan, ratując tym samym upadające rządy Laureta Gbagbo i doprowadzając do podziału kraju na dwie części. Wraz z późniejszym brakiem reakcji Francuzów na naruszenia zawieszenia broni przez siły rządowe w pierwszym okresie konfliktu, stało się to podstawą oskarżeń o stronniczość ze strony przywódców MPCI, doprowadzając w rezultacie do rozruchów antyfrancuskich na północy.

Równolegle do interwencji podjęto intensywną akcję dyplomatyczną. Po doprowadzeniu do zawieszenia broni w połowie października 2002 r., Francja była organizatorem pierwszych rozmów pomiędzy stronami. Również z jej inicjatywy doszło do wznowienia rozmów w Paryżu, po załamaniu się procesu prowadzonego pod auspicjami ECOWAS w Lome w końcu 2002 roku. Wyrazem dobrej woli była wizyta ministra spraw zagranicznych Francji w WKS 5 stycznia 2003 roku, natomiast udział prezydenta Chiraca w rokowaniach, obok sekretarza generalnego ONZ, Kofiego Annana, podkreślał jak ważną rolę przywiązywano nad Sekwaną do rozwiązania problemów dawnej kolonii. Porozumienie z Marcoussis powszechnie uważane, jako faworyzujące stronę rebeliantów z północy i oznaczające całkowity zwrot w postawie Francji wobec stron konfliktu, wywołało falę ataków na przedstawicielstwa rządu i prywatnych przedsiębiorstw francuskich w Abidżanie, sterowaną w dużej mierze przez prezydenta Gbagbo.

Obrazowało to doskonale problemy, jakim musieli stawiać czoła francuscy decydenci od początku konfliktu - Paryż pozostawał w pewnym sensie rozdarty pomiędzy poparciem udzielanym prezydentowi a doktryną nieinterwencji. Mając na uwadze, iż francuskie wojska uratowały rząd w Abidżanie przed rebeliantami we wrześniu 2002 roku, Gbagbo  okazywał dużo niewdzięczności, ciągle zrywając rozmowy pokojowe i żądając od Francuzów, aby rozprawili się z ugrupowaniami partyzanckimi. Takie jego zdaniem zobowiązanie zawarto w układach o współpracy w dziedzinie obrony pomiędzy oboma krajami z 1961 i 1978 roku. W rzeczywistości pozostawiają one Francji ostateczną i jednostronną decyzję, jak daleko chcą się posunąć. Nadzieje na pomoc w stłumieniu rebelii na północy rozpalały podejmowane w końcu 2002 roku sporadyczne działania wykraczające poza mandat Operacji „Licorne” nakazujący zwykłą obronę rządu w Abidżanie.
Niemniej jednak Paryż nigdy poparł otwarcie i jednoznacznie prezydenta Gbagbo, co jego otoczenie przedstawiało, jako niechęć wobec afrykańskiego polityka nowego typu, który w odróżnieniu od innych przywódców w Afryce Środkowej i Zachodniej nie ugina się przed potęgą dawnej metropolii. Również udzielenie schronienia Alassanie Ouatarra w ambasadzie francuskiej nie zjednało sobie przychylności władz w Abidżanie, które podsycały umiejętnie nastroje antyfrancuskie wśród swoich zwolenników, aby pod groźbą przemocy skierowanej przeciw Europejczykom, wymóc wsparcie swoich racji.

Sześć miesięcy starań o wsparcie

Potęgowało to obawy Paryża, iż zaangażował się w konflikt, którego nie będzie w stanie uregulować politycznie, a którego nie zamierzała rozstrzygnąć militarnie. Tym bardziej, iż pozostali aktorzy zewnętrzni działali bardzo opieszale.
Ponieważ po pięciu miesiącach od wybuchu konfliktu ECOWAS wprowadziła pierwszych 172 żołnierzy misji MICECI, Francja była zmuszona do stopniowego zwiększenia liczby swoich wojsk w regionie z początkowych 700 do 4000 w lipcu 2003 r. Do czasu przybycia kolejnych kontyngentów zachodnioafrykańskich w marcu 2003 roku, podjęto również szeroką akcję na forum międzynarodowym, aby wciągnąć w rozwiązanie konfliktu nie tylko ugrupowanie regionalne, ale także Narody Zjednoczone. Pierwszą oznaką zainteresowania Rady Bezpieczeństwa ONZ sytuacją na Wybrzeżu Kości Słoniowej było uznanie na mocy rezolucji 1464 z lutego 2003 roku Operacji „Licorne” i działań MICECI za zgodne z rozdziałem VII Karty NZ.
Dalsze wysiłki Paryża zmierzające do umiędzynarodowienia misji stabilizacyjnej po podpisaniu porozumień z Marcoussis zaowocowały powołaniem w maju 2003 r. na mocy rezolucji 1479 misji Narodów Zjednoczonych na Wybrzeżu Kości Słoniowej (MINUCI), której głównym zadaniem miał być nadzór procesu pokojowego i rozbrojenia stron. 
W lutym 2004 roku Rada Bezpieczeństwa na podstawie rezolucji 1528 powołała nową misję ONUCI. Jej kompetencje, odwołujące się do rozdziału VII Karty Narodów Zjednoczonych, zostały poszerzone w stosunku do poprzedniej misji, mającej głównie charakter polityczny. Od teraz personel międzynarodowy wraz z oddziałami francuskimi miał monitorować zawieszenie broni i ruchy ugrupowań zbrojnych, wspierać działania rozbrojeniowe, demobilizacyjne i repatriacyjne, czuwać nad przestrzeganiem praw człowieka i wprowadzenia w życie postanowień porozumień pokojowych.
Pomimo, iż od kwietnia na Wybrzeże Kości Słoniowej przebywa licząca przeszło 6,500 osób misja ONUCI, wojska francuskie, wcześniej wspierające operację zachodnioafrykańską MICECI, stanowią aż po dziś dzień dominującą siłę zapewniającą bezpieczeństwo w kraju.

Wnioski

Jak pokazują wydarzenia z początku listopada tego roku - "omyłkowy" atak sił rządowych na oddziały francuskie -, wydaje się, iż władze w Abidżanie nadal postrzegają obecność wojsk byłej metropolii, nawet "pod parasolem" Rady Bezpieczeństwa ONZ, jako zagrożenie swoich interesów. Z drugiej strony, zdecydowana odpowiedź Paryża - zniszczenie większości rządowych sił lotniczych -, wskazuje, iż nie ugnie się on pod groźbą śmierci kilku żołnierzy i nie wycofa swoich oddziałów. Biorąc pod uwagę dwuznaczną postawę Europejczyków od początku sporu, jest to przez wielu obserwatorów odbierane, jako potencjalne źródło przedłużania konfliktu. Pamiętać jednak należy, że wycofanie 4000 żołnierzy, którzy de facto stoją na straży stabilności kraju, doprowadziłoby z dużym prawdopodobieństwem do wybuchu wojny na pełną skalę.
Niezależnie od tego jaki dalszy przebieg będzie miał proces pokojowy, można przewidywać, iż w najbliższej przyszłości Francja nie będzie skłonna w pojedynkę podejmować takich operacji jak we wrześniu 2002 roku. Trudno jednak wyobrazić sobie by po przeszło 100 latach starań o zdobycie i utrzymanie wpływów na Czarnym Lądzie całkowicie wycofała się z obecności w regionie. Raczej będzie doskonalić mechanizmy realizowania dotychczasowych celów poprzez gremia międzynarodowe. Choć bez oczekiwanych sukcesów, taką taktykę częściowo udało się zastosować w Afryce Zachodniej, czego najlepszym przykładem może być nałożenie przez ONZ embarga na dostawy broni do WKS na wniosek Francji w dniu 15 listopada. Jednakże jako model do naśladowania zwrócić trzeba raczej uwagę na operację Unii Europejskiej na wschodzie Demokratycznej Republiki Konga podjętą w lecie 2003 roku pod kryptonimem „Artemida”. Od początku skonstruowana, zaplanowana i kierowana przez Francuzów miała jasny mandat Rady Bezpieczeństwa ONZ i wystarczające siły, aby w przeciągu kilku tygodni wypełnić całkowicie swoje cele.