Maria Twaróg: Seria niefortunnych zdarzeń Johna McCaina
Podczas gdy kampania wyborcza wielkimi krokami zmierza ku końcowi, mało którą decyzję kandydata Republikanów uznać można za w pełni przemyślaną.
Od pewnego czasu bezcelowe wydaje się poszukiwanie jednoznacznych pozytywów w kamapnii wyborczej Johna McCaina. Jedni - winą za ten ponury zastój obarczają kryzys finansowy, inni - Sarah Pallin.
Nie da się ukryć, że w ostatnich tygodniach wydarzenia dotyczące Johna McCaina przypominały raczej zjazd po równi pochyłej, aniżeli wspinaczkę na szczyt. Nic dziwnego zatem, iż nie tylko sztab wyborczy Republikanów, ale i większość ekspertów stara się ustalić, który moment uznać można za początek tej złej passy, którą senatoar z Arizony przepłacić może biletem do Białego Domu.
Opinie na temat tego, który ruch okazał się punktem zwrotnym w obecnej kampanii są podzielone. Większość komentatorów wskazuje jednak na dwa podstawowe czynniki, które ostatecznie rzutować mogą na wynik listopadowych wyborów. Za pierwszy z nich niewątpliwie uznać należy kryzys w amerykańskim sektorze bankowym, który dla Johna McCaina okazał się być egzaminem zbyt trudnym, by uczynić z niego atut w oczach wyborców. Bezlitosne obnażenie błędów polityki George'a W. Busha w nadzwyczaj jasnym świetle postawiło program polityczny kandydata Demokratów, który w innych warunkach wcale nie musiał okazać się dla wyborców tak atrakcyjny.
Kolejnym czynnikiem, który wyniki przedwyborczych sondaży mocno przechylił na stronę Baracka Obamy okazał się, uchodzący początkowo za strzał w dziesiętkę, wybór Sarah Pallin na wiceprezydenta. Jej niefortunne wypowiedzi w kilku stosunkowo bliskich sobie wywiadach zaskutkowały gwałtownym spadkiem poparcia dla kandydata Republikanów. Wszelkie próby sprostowania nieszczęśliwie sformułowanych myśli, zdawały się przynosić efekt odwrotny od zamierzonego. Złośliwe komentarze w prasie oraz bezlitosne wytykanie braku doświadczenia sprawiły, że gubernator Alaski, która okazać miała się asem w rękawie Johna McCaina, ostatecznie w dużej mierze przyłożyła rękę do drastycznego spadku poparcia dla własnej partii.
Przysłowiowym "gwoździem do trumny" Johna McCaina okazało się jednak wydarzenie, którego mało kto się spodziewał. W niedzielę (19.10.2008), podczas jednego z wywiadów, jedna z czołowych postaci amerykańskiej polityki oficjalnie udzieliła bowiem poparcia Barackowi Obamie. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, iż owym autorytetem okazał się być jeden z filarów partii Republikanów - Colin Powell.
Colin Powell, przez wielu komentatorów uznawany za ostatnią osobę, która mogła przechylić szalę zwycięstwa na stronę Johna McCaina, nie szczędził gorzkich słów pod jego adresem. Zasugerował on bowiem m.in., iż zaproponowany przez senatora z Arizony program polityczny nie odpowiada nie tylko oczekiwaniom, ale przede wszystkim potrzebom Amerykanów.
Komentując natomiast kryzys finansowy, w obliczu którego stanęły Stany Zjednoczone, Powell w nadzwyczaj ostrych słowach stwierdził, iż McCain, w przeciwieństwie do Obamy, który stanął na wysokości zadania, zaprezentował się jako zupełnie nieprzygotowany do stanowiska, o które się ubiega.
Decyzja Powella o udzieleniu poparcia Barackowi Obamie dla wszystkich okazała się wyraźnie zaskakująca. Rodzi ona bowiem pytanie, czy uznać można ją już za cios, który w tych wyborach ostatecznie pogrąży kandydata Republikanów. Co do wielkiej wagi takiego obrotu spraw, eksperci pozostają zgodni. Wielu z nich zaznacza jednak, iż nie należy się spodziewać, by okazał się on dla McCaina decydujący.
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża jedynie prywatne poglądy autora.