Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Mateusz Doliński: Syryjska układanka

Mateusz Doliński: Syryjska układanka


24 grudzień 2011
A A A

Protesty trwajace w Syrii stają się coraz bardziej krwawe. Według szacunków ONZ od marca zginęło w nich ponad 5 tys. osób. Pomimo presji wywieranej na reżim w Damaszku, każdego dnia powiększa się liczba ofiar. Sytuacja zaczyna przypominać klasyczny stan wojny domowej. Nie pomagają naciski dyplomatyczne ani nakładane sankcje. Władze pozostają niewzruszone, a przywódca kraju Baszar al Assad stanowczo zaprzecza dokonywanym zbrodniom. Niewątpliwą inspiracją dla opisywanych wydarzeń, stała się tzw. Arabska Wiosna. Zjawisko społecznej mobilizacji o niespotykanej dotychczas skali, jakie wystąpiło w regionie Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Masowe protesty przeciwko autorytarnej władzy w Tunezji i Egipcie, zainicjowały takie samo poruszenie w kraju rządzonym żelazna ręką przez Baszara al Assada. Późniejsze zamieszki w kolejnych państwach regionu spotęgowały tylko oburzenie Syryjczyków. Czynnikiem zachęcającym ich do walki stało się obalenie dyktatorów, których pozycja wydawała się być niezagrożona.

Autorytarność w wersji arabskiej

Obejmując rządy w 1971 r. Hafiz al Assad, ojciec obecnego prezydenta zapoczątkował autorytarne rządy, które od ponad dekady kontynuuje jego syn Baszar. Przeprowadzono wprawdzie pewne reformy, jak program powszechnej edukacji, czy rozbudowa infrastruktury technicznej, jednak represjom i prześladowaniom poddano przeciwników politycznych. Pomocne okazało się utrzymywanie stanu wyjątkowego. Dając organom państwowym większe uprawnienia, zawieszał jednocześnie część praw przysługujących obywatelom. Oficjalnie tłumaczono to ciągłym zagrożeniem ze strony Izraela i grup terrorystycznych. Zabroniono działalności organizacjom krytycznie nastawionym względem władzy. Wybory wielopartyjne do parlamentu nie były w ogóle przeprowadzane. Wybory głowy państwa stały się czystą formalnością. Inwigilacji poddano przy tym znaczną część społeczeństwa. Hafiz al Assad rozpoczął również tworzenie wizerunku „ojca narodu”. Służyły temu skrupulatnie prasa i telewizja, jako narzędzia użytecznej propagandy. Po śmierci Hafiza w 2000 r. sytuacja uległa niewielkim zmianom. Pokładane w Baszarze al Assadzie nadzieje na zainicjowanie przeobrażeń politycznych, okazały się całkowicie złudne. Młody, energiczny i wykształcony w Londynie przedstawiciel rodu sprawiał wrażenie gotowego do pokierowania kraju na nowe tory. Zabrakło determinacji i chęci do działania w kierunku modernizacji ustroju. Syria w dalszym ciągu pozostała w izolacji na arenie międzynarodowej. Na niewiele zdały się pozorne gesty dobrej woli, jak chociażby wycofanie wojska z terytorium Libanu.

Cechą charakterystyczną wszystkich wystąpień w świecie arabskim jest ich wspólne podłoże społeczno-ekonomiczne. Zarówno w Tunezji, Egipcie, Jemenie, Libii i Syrii ludność rozpoczęła protesty, jako wyraz sprzeciwu wobec polityki wewnętrznej władz. Ulegające nawarstwieniu przez lata problemy rozwiązywano nieudolnie bądź w sposób opresyjny. Ograniczanie swobód obywatelskich, poprzez rozbudowę służb bezpieczeństwa pozwalało na kontrolowanie obywateli i zapobieganie tendencjom odśrodkowym. Dzięki temu udawało się przez  długi czas utrzymywać władzę w rękach autorytarnych przywódców. Jednak pogłębiające się trudności gospodarcze, wysokie wśród młodych osób bezrobocie, wszechobecna korupcja i ciągłe łamanie praw konstytucyjnych, w połączeniu z narastająca frustracją, wytworzyły wśród ludności „mieszaninę wybuchową”. Należałoby zatem postawić pytanie, dlaczego pomimo tylu wspólnych czynników łączących rewolty w krajach arabskich, wypadki w Syrii różnią się od tych z Tunezji, czy Egiptu. Dlaczego demonstrantom w Tunisie i Kairze rozprawa ze znienawidzonymi władcami zajęła relatywnie mało czasu i odbyła się mniejszym nakładem sił. Intensywność, skala, oraz brutalność zamieszek są w przypadku Syrii o wiele większe.

Przede wszystkim reżim prezydenta Ben Alego w Tunezji był mniej opresyjny Obywatele cieszyli się o wiele większymi swobodami, a państwo nie poddawało społeczeństwa ścisłej kontroli. Kraj uważany jest też za najbardziej liberalny spośród wszystkich państw arabskich. Szerokie prawa przysługują zwłaszcza kobietom. Sprawują one funkcje w rządzie, organach administracji centralnej i lokalnej. Stanowią ponad połowę uczących się na uniwersytetach. Z racji bliskiego sąsiedztwa z Europą oraz silnych kontaktów gospodarczych z Francją i Włochami, następowało oddziaływanie kulturowe i polityczne. Jako kraj czerpiący większość dochodów z turystyki, Tunezja musiała cechować się większą otwartością. Ułatwiło to znacznie zorganizowanie protestów, których inicjatorami stali się młodzi ludzie. Wykorzystali do tego celu popularne serwisy społecznościowe, gdyż dostęp do Internetu był wśród nich dość powszechny.

W Egipcie czynnikiem decydującym o szybkim odejściu Hosniego Mubaraka stało się cofnięcie poparcia przez Waszyngton. Współpraca amerykańsko-egipska rozwijała się prężnie przez 30 lat, dzięki czemu USA posiadały cennego sojusznika na Bliskim Wschodzie. Amerykanie, którzy wspierali finansowo reżim w Kairze uznali, że czas autorytarnego władcy dobiegł końca. Analiza zysków i strat wykazała konieczność zmiany. Wobec wzrastającej presji niezadowolonych Egipcjan, dalsze utrzymywanie się Mubaraka u władzy groziło wybuchem wojny domowej i destabilizacją kraju.

W przypadku Libii sytuacja była zbliżona do tej z Syrii. W państwie Muammara Kaddafiego na szeroką skalę rozwinięto system inwigilacji i zastraszania obywateli.  Stosowano podobny styl sprawowania władzy oraz metody rozprawy z opozycją. Odpowiedzią na wybuch protestów stała się brutalna siła służb podległych dyktatorowi. Po początkowych sukcesach powstańców, szala zwycięstwa zaczęła przechylać się na stronę sił rządowych. Tłumiono kolejne rozruchy, a wojska reżimu zajmowały stopniowo miasta na wschodzie Libii. Całkiem realna stała się wtedy możliwość opanowania zamieszek i krwawa rozprawa z buntownikami. Bieg dalszych wydarzeń odmieniła interwencja NATO. Pierwsze samoloty Sojuszu pojawiły się w momencie, gdy czołgi Kaddafiego wkraczały
na przedmieścia Benghazi.

Wyjątkowość przypadku i wsparcie wojska

Rozpatrując kwestię Syrii musimy pamiętać, że jest ona krajem o mocno zróżnicowanej strukturze kulturowej i religijnej. Układ ten tworzy swoistą i dość delikatną mozaikę. Taka sytuacja nie występuje chociażby w Tunezji, która pod tym względem jest państwem jednolitym. Wypracowany przez lata konsensus opiera się w Syrii na współistnieniu w pokojowej polityce różnorodności. Władze wspierały przenikanie się kultur i wzajemne poznanie. Służyło temu organizowanie festiwali, czy konferencji oraz promowanie mieszanych małżeństw pomiędzy wyznaniami. Można oczywiście dyskutować na ile rzeczywiście przyniosło to efekty, a w jakim stopniu pozostało pustymi gestami. Tym niemniej, dotychczas udawało się zachowywać względną równowagę i utrzymywać wewnętrzny spokój.

Największą grupą religijną tworzą muzułmanie, stanowiący ok. 87% ogółu społeczeństwa. Wśród nich najliczniejsi są sunnici – mniej więcej 72%. Wyznawców szyizmu jest z kolei ok. 15%. Ci ostatni dzielą się jeszcze na dwa główne odłamy: ismailitów i imamitów. Syrię zamieszkują oprócz tego liczni chrześcijanie. Wymienić należy katolików, protestantów i ortodoksyjne Kościoły prawosławne. Łącznie skupiają ok. 10% wszystkich mieszkańców kraju. Spory odsetek stanowią także alawici, których liczebność szacowana jest w granicach 2-2,5 mln, co odpowiada ok. 11% ogółu ludności. Alawizm znajduje się na obrzeżach islamu i charakteryzuje się znacznym synkretyzmem religijnym. Silny wpływ wywarły wierzenia chrześcijańskie, starożytny zaratustrianizm i kulty astralne. Zauważalne jest oddziaływanie poglądów głoszonych przez neoplatonizm. Wyznawcy alawizmu odrzucają część praktyk muzułmańskich. Wierzą w reinkarnację oraz dojście do zbawienia poprzez siedem wcieleń. Uznają proroków chrześcijańskich i żydowskich, a pięć obowiązków każdego muzułmanina traktują symbolicznie. Nie odbywają na przykład pielgrzymek do Mekki. Nie respektują też prawa szariatu opartego na Koranie.

Rola Alawitów jest o tyle istotna, gdyż reprezentantem tego odłamu islamu jest rodzina Assadów. Również najbliższe otoczenie prezydenta wyznaje alawizm. Dodatkową siłą napędową obecnych protestów może być więc czynnik religijny. Dały o sobie znać wzajemne animozje i skrywana dotychczas niechęć. Sunnici otwarcie uważają Alawitów za heretyków. Nie akceptują też świeckiego charakteru państwa, jaki stworzono w Syrii. Zamieszki wybuchły w pierwszej kolejności w miastach zamieszkanych właśnie przez sunnitów. Ośrodkiem oporu stała się ponownie Hama. W 1982 r. powstanie wywołali tam islamistyczni Bracia Muzułmanie. Organizacja, która stanowiła od samego początku realną silę opozycyjną względem Damaszku. Negując poczynania władzy stosowali często techniki terrorystyczne. Rebelia została wówczas krwawo stłumiona. Według szacunków zginęło ok. 20 tys. ludzi. Tych tragicznych wydarzeń sunnici nigdy Assadowi nie zapomnieli.

Owa złożoność struktury wyznaniowej decyduje o stosunku obywateli do trwających wystąpień. Wielu Syryjczyków nie popiera protestów obawiając się ogólnego chaosu i wybuchu prześladowań na tle religijnym. Szczególnie mocno zauważalne jest to wśród alawitów i chrześcijan. Dwóch grup, które uzyskały najwięcej pod rządami Assadów. Dotychczasowy względny spokój jest dla nich lepszy, nawet za cenę braku swobód obywatelskich. Pamiętają o bratobójczych walkach w sąsiednim Libanie, czy rozlewie krwi pomiędzy grupami religijnymi w Iraku. Wszelka zmiana oznaczać będzie niepewność jutra. Po ewentualnym zwycięstwie przeciwników Assada, niewykluczone jest dojście do władzy radykalnych islamistów.

Na przedłużanie się walk w Syrii silny wpływ wywiera postawa wojska. Od jego zachowania zależy w znacznym stopniu trwałość reżimu. W Tunezji armia nie brała aktywnego udziału w tłumieniu zamieszek. Cała odpowiedzialność spadła na służby bezpieczeństwa i policji. Przy pomocy jednostek mundurowych prezydent Ben Ali starał się obronić swoją władzę. Dopiero, gdy okazało się to niewystarczające i przy jednoczesnym braku wsparcia ze strony generalicji musiał pogodzić się z porażką. Identyczną sytuację obserwowaliśmy w Egipcie. Demonstrantów z placu Tahrir rozpędzały oddziały prewencji wraz prorządowymi bojówkami. W tym czasie wojskowi bacznie przyglądali się rozwojowi sytuacji. Przejęli ster rządów w dogodnym dla siebie momencie.

Jak do tej pory, Baszar al-Assad może liczyć na lojalność swoich dowódców. Zdają sobie oni sprawę, że mają zbyt wiele do stracenia. Łączą ich silne powiązania z establishmentem i uzyskane w ciągu lat pozycje. Udział w rozprawie z demonstrantami niweczy możliwość, aby po ewentualnym odejściu Assada mogli zachować wpływ na kraj. Oddziały regularnego wojska tłumią rewolucję, pacyfikując niepokorne miasta. Wprawdzie dochodzi do porzucania służby i przechodzenia na stronę powstańców, jednak kadra oficerska wraz z większością żołnierzy nie wymawia posłuszeństwa. Skala dezercji jest zbyt mała, aby wywrzeć znaczącywpływ na całość sytuacji. Prowadzi do nasilenia brutalnych walk, ale nie jest w stanie przechylić szali zwycięstwa na stronę powstańców. Wolna Armia Syrii, jaką powołali zbuntowani wojskowi składa się z oddziałów wyposażonych w broń lekką.

Realizuje się więc scenariusz libijski. Władza bez skrupułów posłała czołgi przeciwko swoim obywatelom. Prezydent ma z pewnością świadomość konsekwencji ustępstw względem protestujących. Jak każdy dyktator, doskonale wie o jednej rzeczy. Wyjście na przeciw oczekiwaniom niezadowolonej ludności oznaczałoby początek jego końca. Modernizacja systemu poprzez demokratyzację doprowadziłaby do ograniczenia władzy i w konsekwencji do usunięcia z urzędu. Jedyną droga wyjścia, aby utrzymać się na stanowisku jest stłumienie wystąpień za wszelką cenę. Można śmiało podejrzewać, że miał w świadomości los przywódców z krajów regionu, którzy pod naporem protestów musieli zrzec się władzy. Wyciągając lekcję z Tunezji, Egiptu i Libii przekonał się o niepewności swoich rządów, gdyby w tym momencie okazał słabość.

Geopolityczne rozgrywki

Położenie geograficzne Syrii sprawia, iż znajduje się ona w strefie ścierania się wpływów mocarstw. Rejon Bliskiego Wschodu w dalszym ciągu odgrywa kluczową rolę w polityce międzynarodowej. Najbliższym sojusznikiem prezydenta Assada jest Iran. Oba kraje łączą  zażyłe relacje od czasów rewolucji islamskiej. Uległy one zacieśnieniu w trakcie wojny iracko-irańskiej w latach 80. ubiegłego wieku. Syria będąca w chłodnych stosunkachz rządem w Bagdadzie, opowiedziała się wówczas po stronie ajatollahów. Teheran zyskał cennego sprzymierzeńca w świecie arabskim. Z pełną premedytacją wykorzystuje łączące obydwa państwa więzy, aby umacniać pozycję w regionie. Za pośrednictwem Damaszku wywiera wpływ m.in. na sytuację w Libanie, gdzie swoją siedzibę posiada sponsorowany i zaopatrywany w broń Hezbollah. Organizacja szyicka uważana przez Zachód za terrorystyczną, która odpowiada za regularne ataki na terytorium Izraela. W trakcie obecnej rebelii, rząd Iranu wielokrotnie wyrażał poparcie dla władz syryjskich. Oskarżał jednocześnie demonstrantów o spiskowe działania wymierzone w legalne instytucje państwowe oraz przyjmowanie pomocy od wrogich agentur. Natomiast Syria jednoznacznie wyraża aprobatę dla rozwijanej przez Teheran technologii nuklearnej.

Syria może liczyć również na wsparcie ze strony Rosji. Serdeczne relacje tych dwóch państw mają długoletnią tradycję. Bliskie stosunki nawiązano już w latach 70. ubiegłego wieku. Od tego czasu Syria stała się jednym z największych odbiorców rosyjskiego uzbrojenia. Wartość zrealizowanych do tej pory kontraktów oceniania jest na ok. 5 mld dolarów. Dostawy broni nie zostały przerwane nawet obecnie. Pomimo apeli ze strony opinii międzynarodowej, dostarczono niedawno kolejną partię zamówionego sprzętu. Zdaniem ekspertów były to przeciwokrętowe pociski manewrujące, mogące razić cele nawodne z dalekiej odległości i służące m.in. do obrony wybrzeża morskiego. Argumentacja strony rosyjskiej na poparcie swojej decyzji opierała się na przywołaniu sytuacji z Libii. Chodziło o skryte zaopatrywanie miejscowych powstańców przez Francję i Katar, pomimo embarga ogłoszonego wcześniej przez ONZ. Dodatkowo na korzyść reżimu Assada przemawia fakt, że w interesie Moskwy jest utrzymanie przychylnego rządu w rejonie Bliskiego Wschodu. Ze strategicznego punktu widzenia, Rosjanie nie mogą sobie pozwolić na utratę ostatniego sojusznika w tym rejonie świata. W syryjskim porcie Tartus znajduje się jedyna poza terytorium byłego ZSRR, baza rosyjskiej marynarki. Jest ona wartościowa jeszcze z jednego względu. Stacjonujące tam jednostki mają bezpośredni dostęp do akwenu Morza Śródziemnego. Stąd też skutecznie blokowana jest przez nich rezolucja w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, która stanowczo potępiałaby Damaszek.

Omawiając kwestię rewolucji w Syrii, nie można zapomnieć o sąsiadującym od południa Izraelu. Władze żydowskie przyjęły postawę wyczekującą i bacznie przyglądają się rozwojowi sytuacji. W ich interesie leży jednak upadek reżimu Assada, jako bliskiego sojusznika Iranu. Wyeliminowanie wrogich wpływów byłoby korzystne nie tylko pod względem bezpieczeństwa kraju. Należy je rozpatrywać również przy kwestii ewentualnego uderzenia prewencyjnego na irańskie instalacje nuklearne. O planach takich stało się ostatnio głośno w mediach. Po wprowadzeniu sankcji ekonomicznych przez Ligę Państw Arabskich, wzmocnieniu uległy oddziały izraelskie przy granicy z Libanem. Pod koniec listopada przemieszczono w tym kierunku dodatkową brygadę pancerną z jednostkami wsparcia. Wcześniej Tel-Aviv musiał stawić czoło prowokacjom syryjskim w rejonie Wzgórz Golan. Uczestnicy demonstracji zorganizowanej w ramach obchodów kolejnej rocznicy wojny sześciodniowej, starli się wówczas z żydowskimi pogranicznikami. W wyniku strzelaniny zginęły 23 osoby, zaś ponad 200 zostało rannych. Byliśmy  także świadkami licznych zbrojnych zaczepek ze strony Hezbollahu. Publicznie wystąpił nawet, nie widziany już od dawna przywódca organizacji, Hassan Nasrallah. Można przypuszczać, że za wszystkimi zabiegami wymierzonymi w Izraelczyków stał Teheran. Służyły one prawdopodobnie wywołaniu reakcji zbrojnej i w konsekwencji odwróceniu uwagi od wydarzeń w Syrii. Pozwoliłoby to również na skierowanie ponownej fali nienawiści Arabów w kierunku Izraela. Iran oskarżał już kilkukrotnie Tel-Aviv i Waszyngton o sponsorowanie protestów przeciwko rządom Baszara Al.-Assada. Niejasne są poza tym okoliczności ostatniego ataku na oddział sił pokojowych ONZ w Libanie. Na początku grudnia wybuch miny-pułapki ranił 6 żołnierzy z francuskiego kontyngentu. Paryż oskarżył o przeprowadzenie zamachu bojowników Hezbollahu, czemu ten stanowczo zaprzeczył.

Jakie perspektywy?

Wśród rozpatrywanych obecnie scenariuszy dla rozwiązania sytuacji w Syrii, mało realne wydaje się powtórzenie opcji libijskiej. Wobec krwawej rozprawy ze zbuntowaną ludnością, wspólnocie międzynarodowej udało się wówczas osiągnąć dość szybki konsensus. Na skutek wstrzymania się od głosu Rosji i Chin, przegłosowano w Radzie Bezpieczeństwa ONZ rezolucję potępiającą reżim w Trypolisie. Otworzyło to jednocześnie drogę do interwencji NATO nad terytorium Libii. Operację sił powietrznych Moskwa uznała za spore nadużycie przyznanego wtedy mandatu. Razem z Kaddafim przepadły ostatecznie kilkumiliardowe zamówienia dla rodzimego przemysłu zbrojeniowego i cenny sojusznik w Afryce Północnej. Narażając się dziś nawet na słowa krytyki i pośredni współudział w przelewaniu  krwi, włodarze Kremla nie zamierzają ponownie popełnić tego błędu. Zajmując bardziej stanowczą postawę, sami zabiegają o wypracowanie porozumienia, które byłoby ich zasługą. Przejawem tego stało się niespodziewane przedstawienie własnego projektu rezolucji. Zawarto w niej wezwanie do zaprzestania przemocy przez obie strony konfliktu. Władze w Damaszku mają umożliwić obywatelom wyrażanie swoich żądań poprzez pokojowe demonstracje i zakończyć represje wobec ludności cywilnej. Propozycja rosyjska spotkała się z umiarkowanym entuzjazmem ze strony USA, Francji i Wielkiej Brytanii. Uznano ją za krok w dobrą stronę i szansę na wypracowanie wspólnego stanowiska. Na przeszkodzie temu staje brak zgody Moskwy na sankcje oraz jakąkolwiek interwencję wojskową z upoważnienia ONZ.

Rosjanie dali też do zrozumienia, że tym razem będą starali się bronić swoich wpływów. Wyrazem tego ma być nie tylko wspomniana wcześniej dostawa nowoczesnego uzbrojenia, ale i wysłanie swoich okrętów na syryjskie wody. Na czele zgrupowania kilku jednostek z Floty Północnej płynie jedyny, pozostający w czynnej służbie lotniskowiec „Admirał Kuzniecow”. Zgodnie z oświadczeniem dowództwa marynarki, na początku stycznia mają one zawinąć do portu Tartus. Zagranie to ma wymiar zdecydowanie propagandowy, przypominając klasyczny pokaz siły z czasów zimnej wojny.

Bardziej prawdopodobna jest próba szukania rozwiązania na drodze nacisków ekonomiczno-dyplomatycznych. Pomocne okazały się w tym sankcje nałożone pod koniec listopada przez Ligę Państw Arabskich. Wbrew pozorom przyjęte restrykcje nie są słabe. Zamrożeniu uległy syryjskie aktywa finansowe, wstrzymano wszelkie operacje bankowe oraz inwestycje. Zawieszono połączenia lotnicze z Damaszkiem, a najbliższe grono prezydenta Assada, łącznie z nim samym wpisano na czarną listę osób objętych zakazem podróżowania. W dłuższej perspektywie czasu pogłębi to izolację Syrii na arenie międzynarodowej. Kontakty gospodarcze do minimum ograniczyła także Turcja. Rząd w Ankarze w ostrych słowach potępił represje względem ludności cywilnej i wezwał do natychmiastowego wstrzymania rozlewu krwi. Dotkliwe dla reżimu okazać może się również embargo nałożone przez UE. Wprowadzone w życie przepisy zakazują sprowadzania ropy naftowej i handlu nią na terenie Wspólnoty. Z eksportu tego surowca władze syryjskie czerpią swoje główne dochody budżetowe.

Przed Baszarem al-Assadem stoją natomiast dwa wyjścia. Pierwsze zakłada kontynuację obranego kursu i próby utrzymania władzy za wszelką cenę, bez liczenia się ze stratami wśród ludności. Oznacza to intensyfikację wysiłków w celu stłumienia zamieszek i rozprawienia się z opozycją. Efektem będzie z pewnością dalszy wzrost liczby ofiar. Drugą możliwością jest zrzeczenie się władzy i wyjazd za granicę, wzorem tunezyjskiego przywódcy Ben Alego. Z bieżącej perspektywy wydaje się to mało prawdopodobne. Ewentualnie, mogłoby dojść do porozumienia pomiędzy obiema stronami. Skutecznie zapobiega temu wroga postawa reżimu traktującego demonstrantów, jak zwykłych buntowników, czy nawet terrorystów. Z kolei przeciwnicy Assada domagają się jego natychmiastowego ustąpienia. Odrzucają jakiekolwiek rozwiązania legitymujące dalsze sprawowanie władzy przez prezydenta. Poza tym, sprawy zaszły już za daleko i kosztowały życie zbyt wielu osób, aby myśleć o czymś innym, niż zmiana na szczytach władzy.

Przysłowiowym światełkiem w tunelu jest decyzja Syrii, która zgodziła się w poniedziałek (19.12) na wpuszczenie na swoje terytorium ok. 150 obserwatorów z Ligii Państw Arabskich. Wśród nich będą przedstawiciele państw arabskich i organizacji pozarządowych. W ciągu kilku najbliższych dni do Damaszku uda się delegacja z zadaniem przygotowania misji. Zbadają oni stan faktyczny i ocenią, na ile realizowany jest plan pokojowy zaproponowany przez Ligę. Dotychczas możliwość taka była stanowczo odrzucana. Wedle zapewnień szefa syryjskiej dyplomacji, Walida el-Mu'allima zmiana stanowiska wynika z sugestii przedstawionych przez Rosję. Zachowanie reżimu można odczytywać w kryteriach gestu dobrej woli, ale również zagrania pozwalającego zyskać na czasie. Przemawiają za tym raporty o dalszym rozlewie krwi i kolejnych cywilnych ofiarach. Wojsko w dalszym ciągu strzela do demonstrantów. Tylko w ciągu ostatnich dwóch dni zginąć miały 33 osoby. Śmierć ponieśli także kolejni żołnierze, którzy odmówili służby.  We wtorek (20.12) przy granicy z Turcją blisko 100 dezerterów zostało zabitych  lub rannych. Pozostaje mieć nadzieję, że jak najszybciej uda się znaleźć sposób na zaprzestanie przemocy, a sytuacja w Syrii ulegnie poprawie. Każdy dzień przedłużającego się impasu przynosi bowiem obywatelom tego kraju cierpienie i wyniszcza go wewnętrznie.

 

 

[Powyższy tekst jest rozszerzoną wersją artykułu, jaki ukazał się wcześniej na stronie stosunkimiedzynarodowe.pl]