Michał Narojek: Przyszłość terroryzmu
- Michał Narojek
Terroryzm nie zniknie w dającej się przewidzieć przyszłości. Nie zakończyłoby go nawet całkowite rozgromienie Al-Kaidy, pokój na Bliskim Wschodzie czy rozkwit demokracji w Iraku. Będzie w najbliższych latach – czy tego chcemy, czy nie – ważnym czynnikiem w rozważaniach nad globalnym, regionalnym i lokalnym bezpieczeństwem.
Sieć zamiast hierarchii
W chwili obecnej terroryzm motywowany religią stanowi pierwszoplanowe zagrożenie. Nie należy jednak zapominać, że może być narzędziem ludzi o różnych przekonaniach i celach. Szczególnie historia naszego kontynentu obfituje w przykłady aktów terroru o najróżniejszym podłożu politycznym. Anarchiści, lewacy czy skrajna prawica, a także ruchy „narodowowyzwoleńcze” czy skrajni ekolodzy – choć zepchnięci dziś na drugi plan – również w przyszłości mogą być źródłem problemów. Bez względu na zabarwienie ideologiczne terroryści w przyszłości będą organizować swoje działania w odmienny sposób niż obecnie. Najnowsze doświadczenia pokazują, że to nie „ugrupowania terrorystyczne” rozumiane jako hierarchiczne struktury, takie jak IRA, ETA czy różnej maści „brygady” i „armie” znane z konfliktu bliskowschodniego, będą stwarzać największe zagrożenie. Głównym przeciwnikiem organów ściągania i sprawcą ataków terrorystycznych będą luźne sieci małych grup lub osób. Te sieci, a czasem samodzielne jednostki nie będą działać w ramach jednego strategicznego planu, lecz w oparciu o pewną ideologię głoszoną w różnych formach i rozprzestrzeniającą się chaotycznie poprzez media, w szczególności internet. Brak „sztabu” czy „głównego dowództwa” ruchu terrorystycznego, jasnej strategii i powtarzalnego modus oparandi będą stanowić nie lada wyzwanie dla służb bezpieczeństwa – w szczególności utrudnią należytą inwigilację środowiska terrorystów, przewidywanie ich działań i likwidację struktur. Działające niezależnie małe komórki ruchu terrorystycznego mogą nie być zdolne do zamachów na skalę tych z 11 września, ale z powodzeniem będą powielać scenariusze z Madrytu czy Londynu.
Nie pałac, lecz dworzec
To właśnie atakowanie „miękkich celów” i ofiary wśród ludności cywilnej będą znakiem charakterystycznym terroryzmu w najbliższych latach.
Terrorystom, którzy nigdy nie mogli równać się z siłą aparatu państwowego, zawsze chodziło o wywarcie wpływu na decydentów. W przeszłości byli to władcy i ministrowie, a zabójstwa polityczne były podstawową metodą ugrupowań dziś uchodzących za prekursorów terroryzmu. Obecnie, w demokratycznych państwach Europy najistotniejsze decyzje podejmują wyborcy. To ich należy więc zastraszyć i zmusić do uległości. Ataki na „miękkie cele”, niczym nie wyróżniające się miejsca takie jak dworce czy stacje metra oraz ofiary wśród przypadkowych cywili są najlepszą metodą zastraszania państw demokratycznych, gdzie głos opinii publicznej ma kluczowe znaczenie. Ponadto, ataki na takie cele są możliwe do przeprowadzenia nawet dla nielicznych i słabo zorganizowanych grup. Są też stosunkowo tanie. Taka logika działania, w szczególności w połączeniu z doświadczeniami wyniesionymi przez „bojowników” z operacji w Afganistanie czy Iraku, może okazać się – w warunkach europejskich aglomeracji – niezwykle śmiercionośna. Również zabójstwa znanych osób, takich jak działacze polityczni, artyści, pisarze, mogą zapewnić „sprawie” należyty rozgłos.
Powstrzymanie ataku na tak dobrane cele jest w zasadzie niemożliwe – działania terrorystów trzeba wykryć i udaremnić więc już na etapie planowania i przygotwań. Można też dołożyć starań, by inne potencjalne cele nie mogły zostać łatwo zniszczone. Trzeba mianowicie zwrócić uwagę na ochronę tzw. infrastruktury krytycznej, od której zależy sprawne funkcjonowanie, bezpieczeństwo i wygoda współczesnego człowieka. Awarie, uszkodzenia elektrowni, zakłócenia w dostawie wody czy gazu mogą być skutecznym środkiem nacisku na społeczeństwo. Zniszczenie elektrowni atomowej (a tych w Europie nie brakuje) lub – jak pokazały niedawne wydarzenia na Kaukazie – uszkodzenie gazociągu, mogą być już poważnym wydarzeniem wpływającym na politykę państw.
Bomba czy komputer?
Terroryści pozostaną przywiązani do najprostszych i niezawodnych metod walki. W najbliższych latach ich ulubioną bronią nadal będą substancje wybuchowe i broń palna. Trzeba jednak założyć, że stale będą poszukiwać nowych, bardziej zabójczych i spektakularnych metod walki. Nie można wykluczyć, że część tych starań się powiedzie. Nawet niewielki, chociażby częściowo udany, zamach z wykorzystaniem substancji chemicznych lub biologicznych może mieć poważne skutki psychologiczne. Po jednym zamachu społeczeństwo i służby bezpieczeństwa mogą zostać sparaliżowane serią fałszywych alarmów lub paniką podsycaną przez środki masowego przekazu.
Wykorzystanie środków chemicznych, biologicznych, radiologicznych i nuklearnych (CBRN) ma sens przede wszystkim wtedy, gdy sprawcy oczekują dużej liczby przypadkowych ofiar. Takie założenie bliższe jest ugrupowaniom działających z pobudek religijnych lub quasi-religijnych, na przykład sekt dążących do apokalipsy. Nie należy oczekiwać, że takiej broni użyją „rodzime” europejskie ugrupowania. Raczej – jeżeli zdobędą taką możliwość – zastosują je fundamentaliści religijni.
Także cyberterroryzm nie wydaje się aż tak powszechnym zagrożeniem, jak wcześniej sądzono. Internet jest obecnie przede wszystkim narzędziem komunikacji terrorystów i rozprzestrzeniania ich ideologii oraz wszelkiej niezbędnej im wiedzy – od interpretacji tekstów religijnych po konstrukcję bomb. Fundamentaliści coraz skuteczniej posługują się tym narzędziem, a wielu z nich ma wyższe wykształcenie lub wiedzę techniczną, także z zakresu informatyki. Nie można więc wykluczyć, że sieć posłuży im w przyszłości zarówno do ataków cyberterrorystycznych, jak też prowadzenia działalności kryminalnej nakierowanej na zysk i gromadzenie funduszy na „prawdziwą” walkę, np. poprzez włamania do systemów bankowych.
Kto wygra?
Terroryzm przeistacza się na naszych oczach. Stosowane dotychczas narzędzia walki z tym zjawiskiem i rozwiązania prawne nie zawsze są w pełni skuteczne i wymagają ciągłego udoskonalania. Nie były przecież tworzone z myślą o neutralizacji radykalnych ruchów i religijnego fanatyzmu, lecz „zwykłej” przestępczości. Nawet jeżeli odnosiły się do terroryzmu, to tego „tradycyjnego”, spod znaku IRA lub RAF. Tymczasem złowroga ideologia szerzy się w internecie, który jest równocześnie źródłem wiedzy o metodach i narzędziach siania terroru. Radykałowie podróżują do stref działań wojennych, by zdobywać doświadczenie i nawiązywać kontakty, szukają wsparcia u fanatycznych duchownych, wykorzystują organizacje charytatywne by gromadzić fundusze na działalność terrorystyczną.
Pod pozorem działalności religijnej rekrutują nowych chętnych. Tym zjawiskom trudno przeciwdziałać starymi metodami.
Ich skuteczne zwalczanie i neutralizacja luźnych sieci terrorystycznych wymagają nowych ram prawnych oraz działań na styku operacji policyjnych, militarnych i wywiadowczych, wspartych rzetelnym gromadzeniem i analizą tysięcy danych dotyczących osób, przepływów finansowych, połączeń telefonicznych, korespondencji, podróży….
Powstrzymanie jednego terrorysty wymaga więc pracy i współdziałania setek ludzi, często z wielu państw. Każdy dolar czy euro wydane przez terrorystów na zamach powoduje milionowe wydatki po stronie rządów, które chcą ochronić swoich obywateli i schwytać sprawców.
Czeka więc nas długi, kosztowny i trudny wyścig z pomysłowością i determinacją fanatyków gotowych zabijać w imię idei czy religii. Wyścig, którego nie możemy przegrać.
-------------------
Artykuł został opublikowany w tygodniku „Polska Zbrojna” na początku kwietnia 2006 r.
Redakcja otrzymała artykuł od autora.