Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Regulamin Opinie Polityka Mikołaj Haich: Afganistan i długa droga do końca wyborów

Mikołaj Haich: Afganistan i długa droga do końca wyborów


17 kwiecień 2014
A A A

Po 12 latach rządów Hamida Karzaja, Afganistan wybiera nowego przywódcę w powszechnych, demokratycznych wyborach. W głosowaniu bierze udział szeroka rzesza mieszkańców, mimo zagrożenia zamachami ze strony Talibów. Wielu z nich to kobiety. Według obserwatorów wyborów, już w południe liczba osób, które poszły do urn przekracza całkowitą frekwencję wyborów sprzed czterech lat. W tym trudnym i zniszczonym kraju każda kolejka przed jednym z około 6500 otwartych lokali wyborczych potwierdza triumf demokracji i nadzieję tlącą się w sercach afgańskiej społeczności.

To jedna strona medalu. Choć partycypacja rzeczywiście budzi uznanie, nie stanowi to automatycznego rozwiązania wielu bolączek i strategicznych dylematów stojących przed potencjalnym zwycięzcą - o ile w ogóle uda mu się zacząć rządzić.

Głosowanie w Afganistanie staję się powoli dumą dla mieszkańców kraju. Na zdjęciu mężczyzna pokazuje zanurzony w fioletowym atramencie palec na znak, że już oddał głos

Niedemokratyczne państwo demokratyczne

Afganistan jest krajem plemiennym, choć przyjęta w 2004 konstytucja, w środku trwającej wojny domowej i okupacji przez wojska amerykańsko-natowskie, zakłada trójpodział władz, jak Monteskiusz przykazał. Władzę ustawodawczą sprawuje Wielkie Zgromadzenie Narodowe - dwuizbowa Loja Dżirga, w skład której wchodzi starszyzna plemienna z prowincji. Władza wykonawcza spoczywa w rękach prezydenta, którego wybór właśnie trwa. Jego kompetencje pozostają szerokie, choć jego mandat z wielu względów wątpliwy. Ma on do dyspozycji dwóch wiceprezydentów i 25 ministrów.

Afganistan, wbrew opiniom niektórych, nie ma specjalnego doświadczenia z reżimem demokracji. Kilka konstytucji, w tym narzucona przez Brytyjczyków w latach 90 XIX wieku, oraz wprowadzona przez króla liberalna konstytucja z 1964 nie świadczą jeszcze o tym, że wartości demokratyczne zakorzeniły się w tym kraju. O ile parlament można wpasować w doświadczenie rad plemiennych debatujących nad sprawami dotyczącymi więcej niż jednej społeczności, o tyle prezydent jest tutaj tworem dość sztucznym.

W pewnym sensie jego istnienie na afgańskiej scenie politycznej wydaje się zarazem niezbędne. Przy tak daleko idącej polaryzacji etnicznej i poglądowej, musi istnieć jeden silny negocjator, który postara się scalić dążenia lokalnych społeczności do jakiegoś jednego, w miarę wspólnego kierunku. Daje to też komfort krajom Zachodu, które mają jednego wyłonionego przez naród reprezentanta, z którym mogą się komunikować - symboliczny czerwony telefon  będzie zatem stał właśnie na jego biurku.

Pretendenci do czerwonego telefonu

Hamid Karzaj nie może startować na następną kadencję, więc kraj czeka wybór nowego przywódcy Do uczestnictwa w wyborach komisja dopuściła ostatecznie 11 kandydatów. Można wśród nich znaleźć zarówno starszego brata urzędującego prezydenta, Qajuma Karzaja, jak i Nadera Naima, wnuka byłego króla Zahera Shaha. Jednak po wstępnych wynikach wyborów największe szanse przypisywane są dwóm kandydatom. Jeden to Abdullah Abdullah, były okulista, który sprawował w przeszłości funkcję ministra spraw zagranicznych, a w 2009 stanął w szranki z Karzajem i doprowadził walkę do drugiej rundy, w której ustąpił wskazując na liczne oszustwa wyborcze. Co prawda jego ojciec jest Pasztunem, ale w przypadku przejścia do drugiej rundy, głosy tej najliczniejszej grupy etnicznej Afganistanu zostaną przypuszczalnie oddane na jego przeciwnika. Wstępne wyniki dają mu 43% głosów w pierwszej rundzie z 5 kwietnia.

Prawdopodobnym konkurentem będzie Ashraf Ghani Ahmadzai - intelektualista związany w przeszłości z Bankiem Światowym. Głównym problemem Ghaniego jest brak bazy lokalnej, przez co cztery lata temu w wyborach uzyskał zaledwie 3% głosów. W walce o poparcie związał swoje szyki z jednym ze znanych dowódców wojennych, który jest zarazem oskarżany o znaczące okrucieństwa przeciw Talibom sprzed kilku lat. Ghani ma jednak perspektywę zostania głównym kandydatem Pasztunów, co może pozwolić mu wydrzeć zwycięstwo z rąk Abdullaha w drugiej rundzie wyborów. Szacunki dają mu 37% w pierwszej rundzie.

Wybory w Afganistanie to duże przedsięwzięcie logistyczne. Około 3200 osłów zostało zatrudnionych dla przewiezienia kart do głosowania z mało dostępnych regionów górskich, proceder powinien potrwać sześć tygodni. Liczenie głosów i reakcja na potencjalne oskarżenia o fałszowanie wyborów zajmą kolejne cenne dni. Jeżeli dojdzie do prawdopodobnej drugiej rundy, nowy prezydent ma szansę objąć swój urząd dopiero w środku wakacji.

Trudne początki

Zwycięzca nie będzie miał okresu ochronnego. W pierwszej kolejności trzeba będzie zdecydować, czy podpisać dwustronne porozumienie ze Stanami Zjednoczonymi (BSA - Bilateral Security Agreement) dopuszczające pozostanie ich wojsk w Afganistanie po 2014 roku. Loja Dżirga wypowiedziała się już za porozumieniem, chociaż sam Karzaj jest zdecydowanie przeciwny, dając upust swojemu rosnącemu pod koniec kadencji nacjonalizmowi.

Faktem jest jednak, że obecność wojsk koalicji (podobna umowa ma być również podpisana z NATO) jest wciąż niezbędna - Talibowie nie przestają zagrażać stabilności kraju. W pierwszych sześciu miesiącach 2013 roku zginęło 1319 osób. Co prawda skala ich ataków w trakcie dnia wyborczego była zaskakująco mała - doszło jedynie do 140 incydentów, w stosunku do 500 w zeszłych wyborach - mało kto przypisuje to ich słabości organizacyjnej. Bardziej prawdopodobnym scenariuszem byłoby zaktywizowanie ich działalności w trudnym momencie przekazania władzy - mandat Karzaja oficjalnie wygasa w maju, podczas gdy do wyników drugiej rundy będzie trzeba jeszcze czekać dobry kwartał.

Chiński kolos wkracza na scenę

O skali zagrożeń świadczy zainteresowanie jeszcze jednego gracza sytuacją w Afganistanie - Chiny już od kilku miesięcy uważnie przypatrują się sytuacji, bojąc się pozostawienia Afganistanu samemu sobie. Sama interwencja wojsk chińskich jest bardzo mało prawdopodobna, ale polityka zagraniczna Pekinu na pewno zaktywizuje się w tym regionie. Czasy w których niższy rangą urzędnik ChRL jechał do Kabulu wygłosić napisany w Pekinie mało konkretny komunikat minęły - teraz Chiny oficjalnie obiecują pomoc.

Nie jest to raczej związane z próbą wyciągnięcia korzyści i zdobycia rynku zagranicznego dla chińskich produktów - w Afganistanie mieszka dużo ludzi, ale niewielu z nich można zakwalifikować jako potencjalnych konsumentów chińskiego rynku eksportowego. Gospodarka jest w bardzo złym stanie, a jedyny dochodowy biznes dla farmerów to 154 tysiące hektarów opium. Chinom chodzi raczej o zwalczenie w zarodku bazy wypadowej dla Ujgurów.

Ujgurzy od pewnego czasu są najbardziej głośną grupą walczącą z rządem centralnym w Pekinie. Ich rozległa prowincja Xinjiang graniczy bezpośrednio z Afganistanem, a mało dostępne szlaki górskie stanowią idealną kryjówkę dla rosnącego terroryzmu ujgurskiego. Chiny obawiają się utraty kontroli nad tą granicą. Nie można też zlekceważyć istniejących powiązań handlowych - dotyczy to zarówno kopalni miedzi w Aynak i wydobycia ropy naftowej w basenie rzeki Amu-Daria, ale i planów połączenia Chin gazociągiem z krajami Zatoki Perskiej, który mógłby wieść właśnie przez Afganistan. Czy Chiny, nieznające i nie do końca rozumiejące specyfiki religijnej społeczności pasztuńskiej, przejmą rolę policjanta strzeżącego stabilizacji w regionie pozostaje niewiadomą. Można jednak oczekiwać, że skwapliwie wykorzystają one okazję, by po dość wojowniczym i konfrontacyjnym zachowaniu w rejonie morza Wschodniochińskiego pokazać się na arenie międzynarodowej także jako konstruktywny partner i budowniczy.

Do końca misji wojskowej daleko

Wojska brytyjskie przygotowują się już do wycofania z Afganistanu na dobre. Zdaniem ostatniego przywódcy oddziału w Helmand Jamesa Woodhama, "narodowe siły obronne Afganistanu są dobrze przygotowane do dalszego gwarantowania bezpieczeństwa w regionie", jednak ich gotowość do zmierzenia się z siłami Talibów jest mocno kwestionowana na zachodzie.

Wynik wyborów w Afganistanie to kwestia jeszcze wielu tygodni, ale już teraz powinniśmy trzymać kciuki za to, żeby nowy przywódca okazał się sprawnym i mało stronniczym negocjatorem.