Paweł Zerka: Dialektyka kolumbijska
Pod koniec maja świat co najmniej trzykrotnie usłyszał o Kolumbii.
Najpierw w Cali odbył się VII Szczyt Sojuszu Pacyfiku: najbardziej obiecującej inicjatywy integracyjnej w regionie latynoskim, zrzeszającej Kolumbię, Meksyk, Peru i Chile (więcej: "Integracja w czasach zarazy", noty z bogoty, wrzesień 2011 r.). Następnie, do publicznej wiadomości podano informację o tym, że rząd Kolumbii oraz przedstawiciele partyzantki FARC, po sześciu miesiącach żmudnych negocjacji w stolicy Kuby Hawanie, osiągnęli długo oczekiwane porozumienie w pierwszej z pięciu, a zarazem najbardziej problematycznej kwestii reformy rolnej. To znacznie przybliża wizję końca wojny domowej, która trapi ten kraj od prawie pięciu dekad. Wreszcie, OECD dała zielone światło dla rozpoczęcia formalnych negocjacji członkowskich z Kolumbią.
Czy dla Kolumbii to przełom? Tak - nawet jeśli wszystko, co dzieje się w tym kraju, ma swoje drugie i trzecie dno.
Kolumbie równoległe
Kolumbii nie ma, są Kolumbie. Co najmniej trzy. Równoległe, nierozdzielne.
Pierwsza Kolumbia: ta na powierzchni. O niej czytamy w zagranicznych gazetach. Gospodarka średniej wielkości, jedna z najprężniej rozwijających się w swojej klasie. Zdaniem niektórych (przy uwzględnieniu rynkowego, a nie zawyżonego oficjalnego kursu argentyńskiego peso w stosunku do dolara), to gospodarka większa od Argentyny; trzecia co do wielkości w całej Ameryce Łacińskiej: po Brazylii i Meksyku. Kraj, który wychodzi na prostą po ponad półwieczu wojny domowej. Bogota i Medellin, żywe legendy nowoczesnej polityki miejskiej. Rząd, którego głos brzmi donośnie w dyskusjach nad reformą globalnej polityki narkotykowej. Gospodarka modna wśród zagranicznych inwestorów. Kraj nareszcie bezpieczny dla turystów, którzy, zgodnie z hasłem przewodnim akcji promocyjnej Kolumbii w międzynarodowych mediach, ponoszą tylko jedno ryzyko: że mogą zechcieć pozostać tu na zawsze (hiszp. el riesgo es que te quieras quedar).
Druga Kolumbia: ta pod ziemią. Druga strona medalu. Drugie dno. Kolumbia brudna, krwawa i biedna. Pogrążona w niekończącym się konflikcie o ziemię, szmaragdy, złoto, ropę, szlaki przemytu narkotyków. Kryjąca pod ziemią setki tysięcy trupów, pogrzebanych w ciągu dwóch wieków wojny wszystkich przeciw wszystkim. Ojczyzna seksturystyki i narkobiznesu. Kraj słynący z korupcji i przemocy. To tu panują największe nierówności dochodowe w całym regionie latynoskim, a dystrybucja ziemi przypomina przedrewolucyjną Francję.
Jest jeszcze Kolumbia trzecia: ta ponad głowami. Kolumbia jako stan umysłu. "Tybet Ameryki Łacińskiej", jak nazywał ją prezydent Alfonso López Michelsen. Kolebka przemysłu oper mydlanych (w telewizji) i realizmu magicznego (w literaturze). Ów realizm jest zresztą magiczny tylko z naszego, zachodniego punktu widzenia, gdyż dla Kolumbijczyków to po prostu rzeczywistość. Codzienna tragikomedia. Śmiech przez łzy i łzy przez śmiech. Polityka jako teatr, jako rozrywka. Mniej ważna od tańca, muzyki i sportu. Nieistotna w porównaniu z wszechobecną, potężną naturą, która uczy cierpliwości i pokory dla czasu, dla pradawnych wierzeń, dla tradycyjnej medycyny i magii.
Teza. Antyteza. Synteza.
Ale świat wciąż postrzega Kolumbię przez pryzmat mitów. Choć przez ostatnie dwie dekady dokonała ona olbrzymich postępów pod względem bezpieczeństwa oraz rozwoju społecznego i gospodarczego, dla wielu osób wciąż kojarzy się wyłącznie z narkotykami i powszechną przemocą.
Ostatnio ukształtował się inny, równie silny mit na temat tego kraju: czytelnicy Financial Times lub The Economist mają powody sądzić, że to kolejny po "azjatyckich tygrysach" kraj, który wyrwał się z pułapki zapóźnienia gospodarczego, by w końcu wstąpić do „naszego klubu”. Takie przekonanie jest, w dużej mierze, uzasadnione. Rząd w Bogocie z uporem dobijał się do drzwi OECD, organizacji skupiającej najbardziej rozwinięte gospodarki świata. W końcu dopiął swego: 30 maja uzyskał zielone światło do rozpoczęcia oficjalnych negocjacji członkowskich. Wszystko wskazuje na to, że Kolumbia stanie się trzecim krajem latynoskim, po Meksyku i Chile, który wstąpi do tej prestiżowej grupy.
Niemniej, sukces Kolumbii (i całej Ameryki Łacińskiej) pozostaje "rozdmuchany". Globalny kryzys finansowy sprzyja popularności regionu latynoamerykańskiego w środowiskach biznesowych, finansowych i politycznych. Większość tutejszych krajów odnotowuje stabilny wzrost, co jest w tym okresie ewenementem na skalę światową. Nie zawsze pamięta się o tym, że ów wzrost w dużej mierze wynika z tymczasowej zwyżki cen na rynkach surowców naturalnych i żywności, w których eksporcie Latynosi się specjalizują, a na które Azja, póki co, zgłasza wzmożone zapotrzebowanie. Wydaje się również, że Europejczycy i Amerykanie, oswojeni z faktem, że Chiny wkrótce staną się nowym supermocarstwem*, są w stanie wyjątkowo łatwo, a być może przedwcześnie, zaakceptować informację o tym, że także kraje latynoskie będą w przyszłości odgrywać pierwszorzędną rolę w gospodarce i polityce międzynarodowej.
* Już w 2011 r., badania przeprowadzone przez Pew Global wskazywały na to, że więcej jest Amerykanów (46%) spodziewających się przejęcia przez Chiny roli światowego przywódcy, aniżeli tych, których zdaniem Chiny nigdy USA nie wyprzedzą (45%). W krajach europejskich przekonanie o chińskiej potędze było jeszcze bardziej wyraziste (Francja 72 : 28; Polska 47 : 31).
Proporcje
O mitach wokół Kolumbii i o jej równoległych wizerunkach trzeba pamiętać, próbując rozszyfrować faktyczne znaczenie bieżących zdarzeń z tym krajem w roli głównej. Przede wszystkim po to, by zachować proporcje w ich ocenie.
Czy pokój w Kolumbii jest możliwy? Decyzję prezydenta Juana Manuela Santosa o tym, by podjąć negocjacje z FARC, popierało w kwietniu 67% Kolumbijczyków (według sondażu Gallup). Jednak tylko 45% wierzyło w to, że negocjacje mogą zakończyć się sukcesem. Więcej, bo aż 52%, wątpiło w takie rozwiązanie. To zaufanie ustawicznie podkopuje Alvaro Uribe -poprzedni prezydent, a obecnie główny oponent Santosa na scenie politycznej- otwarcie wątpiąc w intencje partyzantów. Z tej perspektywy, ostatnie porozumienie, osiągnięte przez stronę rządową i reprezentantów FARC w obszarze reformy rolnej, napawa optymizmem i powinno przekonać część niedowiarków, że pokój jednak jest możliwy. Jak jednak słusznie zauważa John Paul Rathbone, wieloletni korespondent Financial Times w Kolumbii, "bez wątpienia, kraj ten nigdy nie doczeka się pokoju na miarę Edenu. Ale już sam fakt, że proces pokojowy trwa, należy poczytywać za sukces" (J. P. Rathbone, "Colombia: a rediscovered country", Financial Times, 3 czerwca 2013 r.).
Pokój ma dla Kolumbii wymierne znaczenie ekonomiczne. Przykład: dzięki temu, że wojsku udało się w ciągu ostatniej dekady zepchnąć partyzantów do defensywy, Kolumbia wyrosła na jednego z głównych eksporterów ropy naftowej w regionie. Część złóż dopiero teraz stała się dostępna dla eksploatacji.
Jednocześnie, wzrost gospodarczy jest potrzebny do tego, by rząd w Bogocie był w stanie utrwalić pokój oraz zadośćuczynić ofiarom konfliktu. Pokój i gospodarka to dwie strony tego samego medalu, a negocjacje z FARC wpisują się w szerszą strategię rozwoju społeczno-gospodarczego. Jej innym elementem jest gospodarcze otwarcie na świat (więcej: "Kolumbia: geny czy wychowanie?", noty z bogoty, styczeń 2012 r.). Kolejne postępy integracyjne w ramach Sojuszu Pacyfiku, potwierdzone podczas majowego szczytu w Cali, a także finalne "tak" dla perspektywy wstąpienia Kolumbii do OECD, przyczyniają się do dalszego "zakorzenienia" tego kraju w gospodarce międzynarodowej, jednocześnie ułatwiając mu przestawienie się na nowe motory wzrostu oraz jeszcze wyraźniej legitymizując jego ekonomiczny sukces w oczach świata.
Oczywiście, Kolumbia wciąż zmaga się z rozmaitymi bolączkami. Braki w infrastrukturze transportowej powodują, że koszty przewiezienia towarów ze środka kraju na wybrzeże są takie same, jak z wybrzeża do dalekiej Azji. Trudna do wykorzenienia kultura korupcji może przeszkodzić w realizacji ambitnych projektów infrastrukturalnych. Utrzymujące się, największe na kontynencie nierówności dochodowe każą z ostrożnością myśleć o zażegnaniu społecznych konfliktów.
Mimo to, Kolumbia ma wyjątkowo obiecujące perspektywy rozwoju. Co więcej, na tle reszty regionu rysuje się jako potencjalny zwycięzca globalizacji. W przeciwieństwie do Brazylii, Argentyny czy Wenezueli, które tkwią w protekcjonistycznej tradycji, Kolumbia konsekwentnie stawia na gospodarczą i polityczną integrację ze światem. A to, jak pokazują dotychczasowe doświadczenia Chile i Meksyku, wydaje się najlepszym sposobem na stopniowy awans do grona gospodarek rozwiniętych.
Kolumbia zawsze będzie miała kilka twarzy. To jednak nie powinno odciągać uwagi od głębokiej politycznej, gospodarczej i społecznej transformacji dokonującej się w tym kraju od kilkunastu lat - której ostatnim odzwierciedleniem są trzy wydarzenia minionych tygodni.
Przedruk artykułu z bloga: http://notyzbogoty.blogspot.com