Piotr Szumlewicz: Pochwała protekcjonizmu
W ciągu ostatnich 20 lat nie zmniejszyła się skala problemów społecznych na świecie, a wiele negatywnych zjawisk nasiliło się. Co roku umiera z głodu 15 milionów dzieci.* Łącznie około 815 milionów ludzi na świecie cierpi głód i niedożywienie. 3 miliardy ludzi usiłuje przeżyć za mniej niż 2 dolary dziennie, 1,3 miliarda - żyje za mniej niż 1 dolara dziennie. W latach 90-tych ponad 100 milionów dzieci zmarło z chorób i głodu. Można było temu zapobiec za cenę dwudniowych światowych wydatków na cele wojskowe. Co piąty dorosły w krajach rozwijających się jest analfabetą. 1,5 miliarda ludzi nie ma dostępu do wody pitnej i odpowiednich warunków sanitarnych. Codziennie umiera z tego powodu kilkanaście tysięcy ludzi. 250 milionów dzieci poniżej 15 roku życia jest zmuszanych do pracy zarobkowej. Masowej nędzy towarzyszy olbrzymie rozwarstwienie. Majątek trzech najbogatszych ludzi na świecie jest więcej wart niż roczny dochód 600 milionów najbiedniejszych, a majątek pięciuset najzamożniejszych przekracza już roczny dochód połowy ludzkości.
Jeszcze na początku lat 70-tych dokonywał się dosyć zrównoważony rozwój światowej gospodarki. Kolejne państwa wydobywały się ze skrajnego zacofania i wkraczały na drogę postępu społecznego. Przy czym wszystkie kraje, które w tym czasie osiągnęły znaczące sukcesy, prowadziły podobną politykę makroekonomiczną. Opierała się ona na dominującej roli sektora publicznego, tworzeniu planów centralnych, subwencjach do eksportu i ochronie rynku wewnętrznego. Wbrew stereotypom, różnica między gospodarkami bloku wschodniego i zachodniego nie była radykalna, ponieważ w obydwu sektor państwowy odgrywał olbrzymią rolę tak w wytwarzaniu, jak i podziale dochodu narodowego. Nawet instytucje kojarzone dzisiaj z neoliberalnym kursem reform, jak Bank Światowy, do lat 80-tych nie naciskały na prywatyzację, a jedynie na restrukturyzację sektora państwowego w celu zwiększenia jego wydajności.
Kolejne generacje krajów rozwijających się stopniowo odchodziły od tak dużej roli państwa. Niektóre z nich osiągnęły znaczący wzrost PKB (np. Indie), ale do dziś niewielkim oazom bogactwa towarzyszą w nich olbrzymie oceany nędzy. Są to kraje w znacznej mierze zależne od inwestycji zagranicznych i nie posiadające ochrony przed atakami kapitału spekulacyjnego. Stopniowo zwiększał się w nich nacisk na liberalizację handlu i malały subwencje do eksportu. Metody bezpośredniej interwencji państwa w gospodarkę zastąpiono surową dyscypliną budżetową i walką z inflacją. Zarazem od lat 80-tych BŚ zmienił swoją politykę i zaczął wymuszać prywatyzację przedsiębiorstw publicznych. Między innymi ze względu na implantację programów dostosowawczych BŚ i Międzynarodowego Funduszu Walutowego państwa utraciły możliwości prowadzenia autonomicznej polityki. Nową filozofią światowej gospodarki stał się konsensus waszyngtoński. Jego główne zasady wyrażają się w kilku nośnych hasłach: utrzymuj dyscyplinę budżetową, obniżaj stopy podatkowe, rozszerzając bazę, od której pobiera się podatki, liberalizuj politykę kredytową, liberalizuj przepływy kapitałowe, liberalizuj handel, prywatyzuj majątek państwowy, wprowadzaj deregulację, znoś bariery dla firm, szanuj gwarancje dla praw własności. Realizacja wszystkich tych postulatów prowadzi do utraty przez państwo instrumentów kontrolnych i wzrostu znaczenia międzynarodowych korporacji.
Skutki neoliberalnych reform okazały się fatalne. Lata 90-te były pierwszą dekadą po II wojnie światowej, w której podstawowe wskaźniki socjalne uległy znaczącemu regresowi w kilkudziesięciu krajach świata. Przy czym szczególnie wiele patologicznych zjawisk miało miejsce w państwach najbiedniejszych, których dystans względem rozwiniętego świata uległ radykalnemu zwiększeniu. Sytuacja najuboższych regionów, mimo postępu technologicznego i znacznie większych możliwości produkcji i dystrybucji dóbr pogorszyła się. 54 kraje były na początku XXI wieku biedniejsze niż w 1990 r. W 21 krajach większy odsetek ludności głodował. W 34 państwach średnia długość życia spadła. W latach 1981-2001 ilość ludzi żyjących poniżej 2 dolarów dziennie w parytecie siły nabywczej, z wyłączeniem Chin, wzrosła o ponad pół miliarda, w tym w Azji Południowej o 238 milionów, a w Afryce Subsaharyjskiej o 226 milionów. Tylko w 32 z 99 badanych przez FAO krajów rozwijających się zanotowano w latach 90-tych spadek ilości ludzi niedożywionych. Na początku XXI wieku ONZ postawiło sobie ambitne cele zmniejszenia o połowę skali nędzy na świecie do 2015 r. Niestety, zgodnie z raportami ONZ, przy zachowaniu obecnych tendencji najbiedniejszy region świata, czyli Afryka Subsaharyjska nie osiągnie redukcji ubóstwa o połowę do 2147 r., zaś podobnej redukcji śmiertelności dzieci aż do 2165 r.! W latach 90-tych pogarszały się również wskaźniki makroekonomiczne. Deficyt handlowy krajów rozwijających się w latach 90-tych wzrósł w porównaniu z latami 70-tymi o 3%, a średnie tempo wzrostu PKB spadło o 2%. Neoliberalna ofensywa przyczyniła się do umocnienia i utrwalenia negatywnych trendów, które do dzisiaj nie zostały zahamowane. Prywatyzacja strategicznych sektorów gospodarki w ubogich krajach, zniesienie większości instrumentów ochrony lokalnych producentów i otwarcie słabo rozwiniętych rynków walutowych na ataki kapitału spekulacyjnego doprowadziło do fatalnych skutków społecznych i zaprzepaściło osiągnięcia wcześniejszych dekad. W ciągu sześciu lat 1995-2000 doszło do ośmiu potężnych kryzysów finansowych, które wybuchły w bezpośrednim następstwie zliberalizowania krajowych rynków finansowych (Meksyk, Ekwador, Argentyna, Wenezuela, Korea Płd., Tajlandia, Indonezja i Rosja). Spadek PKB sięgnął średnio w tych krajach około 20% i wiązał się z olbrzymimi kosztami społecznymi. Finansjeryzacja gospodarki uczyniła ją bardziej wrażliwą na kryzysy, potęgując i utrwalając odchylenia od stanu równowagi. Przy czym jedynym krajem z Azji Wschodniej, któremu udało się uniknąć kryzysu, była Malezja. Jako jedyna zachowała ona instrumenty blokujące przepływ kapitału spekulacyjnego i tym samym autonomię w polityce walutowej.
W połowie lat 90-tych wraz z rozwojem ruchu alterglobalistycznego nakreślono propozycje walki z negatywnymi trendami w światowej gospodarce. Mimo wewnętrznego zróżnicowania ruch alterglobalistyczny jest dzisiaj zgodny co do konieczności realizacji kilku celów. Po pierwsze jest to zniesienie rajów podatkowych, których istnienie prowadzi do spadku wpływów do budżetu poszczególnych państw narodowych i pozwala koncernom na fikcyjne przenoszenie zysków do stref pozbawionych kontroli. Po drugie jest to opodatkowanie kapitału spekulacyjnego. Jego swobodny obrót prowadzi do braku równowagi walutowej, a w konsekwencji do gwałtownych kryzysów makroekonomicznych. Po trzecie należy odrzucić dotychczasowy system patentowy, który zapewnia minimum ochrony patentowej do 20 lat. Ochrona patentowa kosztuje kraje ubogie 40 mld dolarów rocznie, a także życie wielu ludzi, którzy nie mają dostępu chociażby do wielu leków. Obecne regulacje hamują też rozwój technologiczny w krajach biednych i przyczyniają się do ich dalszej pauperyzacji. Po czwarte jest to redukcja zadłużenia krajów rozwijających się, które wzrosło w ciągu ostatnich 20 lat czterokrotnie. Same koszty obsługi długu właściwie uniemożliwiają biednym państwom prowadzenie polityki prorozwojowej. Wreszcie, po piąte, część krytyków obecnego kształtu światowej gospodarki postuluje zniesienie pomocy producentom krajowym przez państwa bogate. Coraz więcej ekonomistów przyznaje, że bez zniesienia rażących asymetrii w stosunkach międzynarodowych poziom nędzy na świecie będzie rósł. Między innymi dlatego coraz popularniejsza jest doktryna w pełni zglobalizowanego świata, czyli zbudowania jednolitego rynku światowego, do którego wszystkie kraje miałyby równy dostęp. Zwolennicy tego poglądu sugerują, że jedynym w pełni globalnym rynkiem jest dzisiaj rynek finansowy. Począwszy od lat 80-tych większość krajów ubogich radykalnie zmniejszyło cła, zniosło większość subwencji, jak też zliberalizowało rynki walutowe i przyspieszyło proces prywatyzacji. Jednak poziom protekcjonizmu w krajach bogatych wcale nie uległ redukcji, a jedynie przyjął nieco bardziej ukryte formy.
Każdy z tych postulatów można interpretować jako powrót do zasad "uczciwego", globalnego kapitalizmu, czyli równych warunków startu w międzynarodowej konkurencji wolnorynkowej. Tymczasem nawet po spełnieniu powyższych celów sytuacja nie musiałaby się zmienić, biorąc pod uwagę siłę gospodarczą poszczególnych regionów świata. Ich sytuacja jest odmienna i dlatego, aby wejść na ścieżkę szybkiego wzrostu, kraje ubogie musiałyby być uprzywilejowane, a nie tylko nabyć prawo do równej konkurencji z krajami bogatymi. W biednych państwach nie istnieje bowiem potencjał ekonomiczny, wystarczający do konkurencji ze światem rozwiniętym. Między innymi dlatego zniesienie barier handlowych w dłuższej perspektywie nie przyczyniłoby się do poprawy warunków życia w krajach biednych, a mogłoby prowadzić do pogorszenia jakości życia w bogatych regionach. Zresztą już dzisiaj w niektórych ubogich państwach rośnie eksport, ale zwiększany jest on przez filie firm zachodnich, które w Trzecim Świecie znajdują tanią siłę roboczą. Ponadto koncerny międzynarodowe mają wystarczającą siłę, aby po zniesieniu barier celnych wyeliminować konkurencję z krajów ubogich, chociażby przez krótkoterminową sprzedaż poniżej kosztów produkcji. Z drugiej strony szybkie zniesienie ograniczeń handlowych w wielu częściach świata doprowadziło do załamania produkcji rodzimej i tym samym radykalnego pogorszenia jakości życia społeczeństwa. Przykładowo w Nigerii, Tanzanii i Wybrzeżu Kości Słoniowej likwidacja niektórych barier celnych spowodowała zalanie rynku tanimi wyrobami tekstylnymi z importu i w konsekwencji załamanie produkcji rodzimej. Otwarcie handlowe często zatem prowadzi do efektu odwrotnego od zakładanego. Mianowicie najpierw ceny są obniżane, ale w wyniku załamania rynku krajowego i wzrostu bezrobocia płace realne spadają. W konsekwencji warunki życia pogarszają się. Z tej perspektywy można wątpić, czy remedium na problemy krajów biednych jest zniesienie ceł i subwencji w skali świata. Największym problemem Afryki Subsaharyjskiej nie jest niski poziom eksportu, lecz niski popyt wewnętrzny. Sytuacja jest nieco paradoksalna. Oto bowiem postuluje się wzrost eksportu produktów rolniczych z krajów biednych, a tymczasem społeczeństwa tych krajów głodują! Cóż z tego, że eksport rósłby, jeżeli warunki życia ciągle pogarszałyby się (taka sytuacja jest np. od kilku lat w Polsce)? Opracowanie strategii wzrostu eksportu z krajów ubogich nie jest więc kwestią kluczową. Pytanie podstawowe brzmi: co zrobić, aby ubogie kraje mogły wyżywić swoich obywateli? Otwarcie rynku i ulegnięcie presji organizacji światowego handlu to pomysł na uczynienie z państw biednych stref wolnocłowych dla zachodnich korporacji, które mogłyby eksportować towary do swoich rodzimych krajów, przy niższych kosztach produkcji. Taka strategia nie gwarantuje trwałego rozwoju i poprawy warunków życia biednych społeczeństw.
Bardzo groźnym i na dodatek irracjonalnym ekonomicznie elementem wizji "zglobalizowanego świata" jest też postulat prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych. Prywatyzacja w krajach ubogich osłabia strategiczne możliwości rozwoju, a niekiedy prowadzi do powstawania monopoli prywatnych, kontrolowanych przez kapitał zagraniczny. Często temu procesowi towarzyszy spadek jakości usług, a niekiedy również znaczny wzrost cen (szczególnie tyczy się to tak ważnych dóbr i usług jak energia, gaz czy środki komunikacji). Dane empiryczne nie potwierdzają również tez o wyższej wydajności firm prywatnych nad państwowymi w krajach ubogich. Przykładowo z badań nad funkcjonowaniem przedsiębiorstw państwowych w Kenii, przeprowadzonych przez B. Grosh, wynika, że w żadnej z gałęzi przemysłu przeciętna efektywność firm państwowych nie była gorsza od efektywności firm prywatnych. Oczywiście prywatyzacja przyczynia się też prawie zawsze do wzrostu nierówności społecznych.
Z perspektywy emancypacyjnej oczywiście niezwykle pożądane są ogólnoświatowe regulacje, mające na celu poprawę warunków pracy, wzrost wynagrodzeń pracowników, gwarancje socjalne, bezpłatny dostęp dla każdej jednostki do podstawowych dóbr i usług. Tym niemniej przy obecnym układzie sił na świecie wydaje się wątpliwe, aby te postulaty stały się celami takich organizacji jak BŚ czy MFW. Dlatego skuteczniejszą formą oporu przeciwko neoliberalnej globalizacji może dziś być wsparcie dla lokalnych bloków politycznych, zdolnych do sprzeciwu względem nacisków wielkiego biznesu. Niewątpliwie przywódcy takich bloków sami mogliby realizować bardzo niesprawiedliwy program, jednak brak takich bloków nie daje nawet możliwości prowadzenia prorozwojowej polityki. Polityczna autonomia stanowi zatem warunek wstępny odrzucenia neoliberalnej hegemonii. Dopiero zmiana istniejącego układu sił umożliwiłaby poszczególnym regionom prowadzenie skutecznej walki o bardziej sprawiedliwy świat. Małe pojedyncze kraje pozbawione potencjału gospodarczego nie są w stanie przeciwstawić się naciskom światowego biznesu, który dysponuje odpowiednimi narzędziami, aby w razie sprzeciwu doprowadzić je do ruiny. Jedyną drogą do zahamowania negatywnych trendów w krajach ubogich jest zatem tworzenie bloków ekonomicznych na wzór Unii Europejskiej, czyli organizmów, które byłyby w stanie stawić polityczny i ekonomiczny opór wobec MFW i BŚ oraz stworzyć długoterminowy program propopytowej polityki makroekonomicznej, opartej na własnym, szerokim rynku zbytu.
Jedyną szansą dla Afryki jest stworzenie czegoś w rodzaju bloku socjalistycznego, opierającego się na nacjonalizacji podstawowych sektorów przemysłowych, polityce szybkiej industrializacji, subsydiowanego eksportu, selektywnego dopuszczania kapitału zagranicznego i niezależności w polityce monetarnej. To projekt mało realny, ale niezależnie od drogi rozwoju bloku afrykańskiego sam fakt jego istnienia dałby mu szansę oporu wobec roszczeń ze strony światowego biznesu. W przypadku Afryki rola instytucji na wzór państwowych jest szczególnie ważna. Nie ma bowiem na świecie kraju, który dokonałby szybkiej industrializacji bez dominującej roli państwa. Częściowo wbrew intuicjom Marksa okazało się, że socjalizm stał się najbardziej skutecznym systemem ekonomicznym w krajach zacofanych. Na dzień dzisiejszy warunkiem możliwości wejścia krajów biednych na ścieżkę szybkiego wzrostu i poprawy warunków życia jest powszechny dostęp do czystej wody, energii i żywności. Nie ma zaś dzisiaj innego podmiotu poza państwem (lub blokiem państw), który byłby w stanie zapewnić realizację tego typu celów.
Obecnie 1,6 mld ludzi na świecie nie ma dostępu do prądu. Spośród osób pozbawionych elektryczności, cztery osoby na pięć żyją w strefach rolniczych krajów ubogich, najwięcej w Afryce. Popularne dzisiaj postulaty zapewnienia całej ludzkości dostępu do Internetu i włączenia wszystkich ludzi w gospodarkę wiedzy są więc być może słuszne, trudno jednak traktować je poważnie. Bez zaspokojenia potrzeb biologicznych, powszechnej elektryfikacji i bezpłatnej edukacji nie ma sensu mówić o trwałym rozwoju. Doświadczenia historyczne pokazują zaś, że najszybsza industrializacja zachodzi w gospodarce w mniejszym lub większym stopniu znacjonalizowanej i tylko dzięki znacznej roli centralnego sterowania jest możliwy szybki skok cywilizacyjny. Obecnie Afryka nie powinna zatem otwierać się na rynek światowy, gdyż nie sprosta konkurencji. Początek jej rozwoju właściwie musi być taki sam, jak w bloku wschodnim, czyli bardzo szybka industrializacja, realizowana przez inwestycje w nowe siły wytwórcze. Podobnie jak w byłym bloku wschodnim, kraje afrykańskie powinny dążyć do wypracowania własnej struktury przemysłowej przynajmniej na elementarnym poziomie. W dłuższej perspektywie sojusz afrykański powinien zaś dążyć do zawierania umów z krajami bardziej rozwiniętymi na wzajemne ulgi celne - eksportowe na produkty rolne i surowce, i importowe na nowe technologie. Póki co jednak kluczowym celem krajów afrykańskich powinno być stworzenie własnej infrastruktury i szybka industrializacja. Lepszą drogą dla ubogich państw jest więc tworzenie autonomicznego programu rozwoju niż otwieranie się na rynek światowy pozbawiony ceł i dopłat.
Niestety póki co szanse na stworzenie tego typu bloku w Afryce nie są zbyt wielkie. Co pewien czas można usłyszeć od znanych dziennikarzy i polityków, że bieda prowadzi w konsekwencji do nasilenia wojen, stąd też pomoc ubogim krajom jest chociażby pragmatycznie opłacalna. Stany Zjednoczone jednak wiedzą co robią, przeznaczając groszowe kwoty na pomoc krajom Trzeciego Świata i torpedując funkcjonowanie ONZ. Ubóstwo bowiem tak w skali świata, jak i poszczególnych krajów jest czynnikiem utrudniającym skuteczną formę sprzeciwu. Dlatego też im Afryka będzie biedniejsza, tym mniej słyszalne będą protesty jej mieszkańców. Mimo to jednak w latach 90-tych pojawiły się nowe formy współpracy regionalnej w Afryce. Największym podmiotem politycznym kontynentu, który zrzesza wszystkie kraje afrykańskie i pełni funkcje mediatora w konfliktach między poszczególnymi państwami jest Organizacja Jedności Afrykańskiej. Istnieje ona od 1963 r. i póki co nie ma wyraźnych trendów do jej dalszego rozwoju. Od niedawna jednak zaczęły się pojawiać pewne tendencje zjednoczeniowe. Od 1991 r. istnieje Afrykańska Wspólnota Gospodarcza, której ścisła integracja jest projektem na najbliższe 25 lat. Od 1992 r. zacieśnia się współpraca Wspólnoty Gospodarczej Afryki Zachodniej, obejmująca Kenię, Tanzanię i Ugandę. Od 1994 r. istnieje silnie zintegrowana Środkowoafrykańska Wspólnota Gospodarcza i Walutowa, obejmująca Kamerun, Kongo, Gabon, Gwineę Równikową, Republikę Środkowoafrykańską i Czad, która już podjęła wspólne działania na rzecz wzrostu wydajności rolnictwa oraz walki z głodem i biedą na wsi. Te słabe dzisiaj organizacje być może staną się w niedalekiej przyszłości zaczątkiem trwałego i szerokiego sojuszu politycznego.
Afryka przypuszczalnie jeszcze przez długie lata nie dokona głębszego zjednoczenia, jednak procesy integracyjne w obrębie bloków quasi-kontynentalnych niewątpliwie w ostatnim czasie się nasiliły. Kryzysy walutowe, które przeszły przez Azję Wschodnią w latach 90-tych, dały do myślenia przywódcom krajów rozwijających się. Tylko w minionym roku ujawniły się procesy zjednoczeniowe w dwóch częściach świata. W niedalekiej przyszłości mogą one zmienić zasady światowej gospodarki i doprowadzić do marginalizacji MFW, co wydaje się dzisiaj najbardziej pilnym zadaniem dla wszystkich tych, którzy sprzeciwiają się światowemu ubóstwu i bezrobociu.
Od 1967 r. istnieje ASEAN, czyli blok Azji Środkowo-Wschodniej, założony przez Filipiny, Indonezję, Malezję, Singapur i Tajlandię. Potem przystępowały do niego kolejne państwa - Brunei, Wietnam, Laos, Birma i Kambodża. W minionym roku doszło do olbrzymiej fuzji, a mianowicie ASEAN podpisał wstępną deklarację o współpracy z Chinami, zapowiadając szybkie zacieśnianie współpracy tak ekonomicznej, jak i politycznej. Będzie to sojusz obejmujący ponad 2 miliardy ludzi i jedna z największych potęg politycznych i ekonomicznych na świecie. Budzi on nadzieję o tyle, że polityka chińska, mimo wszystkich swoich wad (fatalne warunki pracy, brak związków zawodowych, rosnące rozwarstwienie społeczne), ukształtowała autonomiczną drogę rozwoju, która odnosi spore sukcesy odnośnie wielu ważnych wskaźników jakości życia (w latach 1981-2001 ilość ludzi żyjących poniżej 1 dolara dziennie zmniejszyła się w Chinach o 394 miliony). Chiny zachowują rozbudowany sektor państwowy, chroniąc przed upadłością przedsiębiorstwa publiczne, a ponadto bardzo stopniowo i selektywnie włączają poszczególne segmenty gospodarki w orbitę konkurencji światowej. Związek państw ASEAN z Chinami stwarza szansę na ich uniezależnienie się od nacisków MFW czy BŚ. Oczywiście pozostaje wielkim wyzwaniem dla azjatyckiej lewicy, aby w tej nowej, bardziej sprzyjającej sytuacji, powstawały związki zawodowe, poprawiały się warunki pracy czy rozszerzał się zakres pomocy socjalnej.
Z drugiej strony kilka miesięcy temu pojawił się nowy, nieoczekiwany projekt, który został przedstawiony i wstępnie zaakceptowany w Ameryce Łacińskiej. Państwa należące do dwóch obszarów objętych porozumieniami o współpracy gospodarczej - Mercosur (Argentyna, Brazylia, Paragwaj i Urugwaj) oraz Wspólnota Andyjska (Boliwia, Ekwador, Kolumbia, Peru i Wenezuela), a także Chile, Gujana i Surinam podpisały porozumienie o rozpoczęciu regionalnej integracji w ramach Południowoamerykańskiej Wspólnoty Narodów. Inicjujący spotkanie prezydent Peru zadeklarował, aby ten nowy blok jak najszybciej wprowadził wspólną walutę i zniósł granice wewnętrzne na wzór Unii Europejskiej.
Pojawienie się nowych bloków może zmienić polityczną i ekonomiczną mapę świata i zwiększyć szanse autonomicznego rozwoju poszczególnych regionów. Takie podmioty mogłyby skuteczniej odpierać roszczenia MFW i BŚ, wypracowując własną strategię działania i uniezależniając się częściowo od presji światowego biznesu. Tylko prorozwojowa polityka oparta na rozbudowanych świadczeniach socjalnych i znacznej roli instytucji publicznych w tworzeniu miejsc pracy może szybko zmniejszyć poziom ubóstwa w skali globalnej. W świecie podzielonym na bloki pojawiłyby się nowe podmioty demokratycznego nacisku i w tym sensie również dla ruchów alterglobalistycznych nowe punkty odniesienia. Na pewno daleka jest droga do ogólnoświatowych partii czy związków zawodowych, ale perspektywa rozwoju instytucji politycznych działających w obrębie bloków staje się coraz bardziej prawdopodobna. Dzięki nim gospodarka być może już wkrótce w większym stopniu zostanie poddana demokratycznej kontroli.
-------------
* Dane pochodzą z raportów ONZ i OECD oraz z kolejnych numerów pisma My a Trzeci Świat. Rekonstruując historię gospodarki światowej korzystałem głównie z opracowania P. Bożyka, Zagraniczna i międzynarodowa polityka ekonomiczna, Warszawa 2004 i R. Piaseckiego, Rozwój gospodarczy a globalizacja, Warszawa 2003.
Redakcja PSZ.PL otrzymała tekst "Pochwała protekcjonizmu" od autora - nie był on wcześniej publikowany (31.01.2005).
Powyższy tekst jest wyrazem poglądów autora.
Redakcja PSZ.PL nie ponosi odpowiedzialności za publikowany materiał.