Pozorna stabilizacja w Libanie
Powołanie nowego rządu jedności narodowej w Libanie wcale nie oznacza, że sytuacja w kraju targanym od lat kryzysami politycznymi rzeczywiście się uspokoi. Władzą tradycyjnie dzielą się bowiem zwalczające się nawzajem ugrupowania, a ponadto niestabilne libańskie państwo czekają poważne reformy gospodarcze.
Przeprowadzone w maju zeszłego roku, pierwsze od dziewięciu lat wybory parlamentarne w Libanie wzbudziły spore zainteresowanie na arenie międzynarodowej, ponieważ przez prawie pięć lat tamtejsze partie nie mogły porozumieć się w sprawie ich rozpisania. Ostatecznie głosowanie okazało się poważnym ciosem dla największego dotychczas libańskiego ugrupowania, czyli reprezentującego sunnickich muzułmanów Ruchu Przyszłości, a także jego sojuszników. Sukces mógł obwieścić z kolei „Sojusz 8 Marca” skupiony wokół Hezbollahu, który wraz z partiami szyickimi i lewicowymi uzyskał 85 mandatów w liczącym sobie 128 miejsc parlamencie.
Porażka ugrupowania premiera Saada Haririego znacząco utrudniła szybkie wynegocjowanie koalicyjnego porozumienia, ponieważ zgodnie z libańską konstytucją na czele rządu musi stać wyznawca sunnickiej wersji islamu. Hezbollah wraz ze swoimi sojusznikami stara się je stale zwiększać, ale nie posiada jeszcze bardzo wyraźnego poparcia wśród społeczności sunnitów, z kolei lider Ruchu Przyszłości od dawna próbuje zwalczać wpływy „Partii Boga”.
Polityka zagraniczna na przeszkodzie
Liderzy czołowych libańskich ugrupowań od początku zdawali sobie sprawę, że ponowne utworzenie rządu jedności narodowej będzie z powyższych powodów niezwykle trudne, co jest zresztą zawsze efektem ordynacji wyborczej, rozdzielającej miejsca w parlamencie zgodnie z cenzusem religijnym. Z tego powodu lider Hezbollahu, Hassan Nasrallah, jeszcze przed ogłoszeniem wyników wyborów wzywał do jak najszybszego podjęcia odpowiednich rozmów. W podobnym tonie wypowiadał się również sam Hariri, który podkreślał, iż libańskie partie tak naprawdę więcej łączy, niż dzieli, dlatego wyciągał on rękę do wszystkich ugrupowań posiadających swoją reprezentację w parlamencie.
Pojednawcze zapowiedzi nie miały jednak większego pokrycia w rzeczywistości, zaś pierwszy zgrzyt nastąpił już kilkanaście dni po wyborach, kiedy posłowie do Zgromadzenia Narodowego wybierali nowego szefa rządu. Co prawda Hariri uzyskał poparcie 111 ze 128 deputowanych, ale przeciwko jego kandydaturze opowiedzieli się parlamentarzyści Hezbollahu, manifestujący tym samym swoje uprzedzenie wobec jego osoby. „Partia Boga” nigdy nie pałała oczywiście miłością do libańskiego premiera, lecz niechęć do jego osoby wzmocniły wciąż niewyjaśnione wydarzenia z końca 2017 roku. To właśnie wówczas, podczas wizyty w Arabii Saudyjskiej, Hariri ogłosił swoją dymisję, po czym jednak ją odwołał. Zdaniem swoich krytyków został on de facto uwięziony w Rijadzie, a w opuszczeniu saudyjskiej stolicy pomógł mu francuski prezydent Emmanuel Macron, który w tej niezrozumiałej sytuacji po prostu zaprosił go do Paryża.
Stosunek do polityki zagranicznej najbardziej zresztą dzieli bloki skupione wokół Haririego i Nasrallaha. Libański premier posiada bowiem saudyjskie obywatelstwo i prowadzi tam rozliczne interesy, reprezentując dodatkowo sunnicką wspólnotę tradycyjnie wspieraną przez saudyjską monarchię, dlatego przez niechętną mu część społeczeństwa postrzegany jest wręcz jako marionetka w rękach Rijadu. Lider Hezbollahu jest z kolei szyickim teologiem wykształconym w Iraku i Iranie, dlatego wraz ze swoim ugrupowaniem zorientowany jest na współpracę z Iranem oraz walkę z sąsiednim Izraelem. Wojskowe skrzydło „Partii Boga” jest też obecne od kilku lat w Syrii, gdzie walczy po stronie sił wiernych syryjskiemu prezydentowi Baszarowi al-Asadowi.
Stosunki z Syrią i wspierającą ją Rosją były więc jednym z głównych czynników, które utrudniały powstanie rządu. Hariri pod presją zachodnich rządów nie zamierzał zgadzać się na ocieplanie relacji Bejrutu z Damaszkiem, za czym jednoznacznie opowiada się Hezbollah i jego sojusznicy, a także przez dłuższy czas nie podpisywał umowy wojskowej z Rosją. Coraz częściej w Libanie za obecną sytuację kraju obwinia się blisko milion syryjskich uchodźców, stąd większość tamtejszych polityków chciałoby się pozbyć ich jak najszybciej. Ponadto libański premier i jego obóz polityczny z niepokojem patrzą na możliwość konfrontacji z Izraelem, który w ostatnim czasie prowadzi zakrojoną na szeroką skalę operację niszczenia tuneli należących do Hezbollahu, a także grozi atakami na cele należące do ugrupowania Nasrallaha.
Podział łupów
Za przeciągającymi się negocjacjami na temat utworzenia nowego rządu stały nie tylko kwestie ideowe, lecz także te bardziej przyziemne, a więc związane głównie z rozdysponowaniem tek ministerialnych pomiędzy poszczególne ugrupowania. Hezbollah, ogłaszając w maju ubiegłego roku zwycięstwo swoje i swoich sojuszników, nie ukrywał chęci przejęcia większej liczby resortów. W poprzednim gabinecie Haririego miał bowiem tylko dwóch swoich przedstawicieli, natomiast teraz domagał się między innymi czterech miejsc dla sprzymierzonych ze sobą sunnitów. Na to szef rządu nie chciał się oczywiście zgodzić, uznając podobne żądania za próbę podważenia dominującej pozycji jego ugrupowania wśród wyznawców tego odłamu islamu.
Pierwsze światełko w tunelu pojawiło się dopiero w grudniu, kiedy libański premier ogłosił, że negocjacje znajdują się już na ostatniej prostej i mogą zostać sfinalizowane jeszcze przed końcem roku. Hariri nie ukrywał przy tym głównych powodów przyspieszenia rozmów, jakimi były coraz gorsze wyniki gospodarcze kraju, w tym odbywające się coraz częściej manifestacje niezadowolenia społecznego. W grudniu na ulicach Bejrutu pojawiły się bowiem libańskie „żółte kamizelki”, nawiązujące oczywiście do francuskiego ruchu protestu, które próbowały nawet sforsować barykady ochraniające budynek Zgromadzenia Narodowego. Demonstrujący podkreślali oczywiście, iż są zmęczeni politycznym impasem w swoim kraju, a także pogarszającymi się warunkami życia.
Ostatecznie rozmowy o stworzeniu rządu jedności narodowej skończyły się ostatniego dnia stycznia, choć jeszcze kilka dni wcześniej wydawało się, że potrwają one jeszcze dłużej. Liderzy Hezbollahu ogłosili bowiem, iż na przeszkodzie stoją już tylko dwie kwestie, przy czym według doniesień mediów ostatnie dni negocjacji przebiegały w dużo lepszej atmosferze, niż miało to miejsce wcześniej. Wiele zależało zwłaszcza od postawy sojuszników „Partii Boga”, czyli reprezentującego chrześcijan Wolnego Ruchu Patriotycznego, którego lider Dżubran Bassil (prywatnie zięć prezydenta Michela Aouna) w ostatnim czasie miał wysuwać nowe żądania. Drugim czynnikiem opóźniającym postęp w rozmowach były wspomniane miejsca w rządzie dla sunnitów związanych z Hezbollahem.
W nowym gabinecie Haririego znalazło się ostatecznie miejsce dla trzydziestu polityków, w tym dla pierwszej kobiety w świecie arabskim, która będzie kierowała resortem spraw wewnętrznych. Najwięcej tek ministerialnych przypadło przy tym Wolnemu Ruchowi Patriotycznemu, dlatego Bassil po ogłoszeniu składu rządu stwierdził, iż jego partia otrzymała większą ilość stanowisk, niż wcześniej planowała. Chrześcijańskie ugrupowanie będzie miało ośmiu ministrów, Ruch Przyszłości i maronickie Siły Libańskie po pięciu, szyicki AMAL i Hezbollah po trzech, druzyjska Postępowa Partia Socjalistyczna dwóch, natomiast druzyjska Libańska Partia Demokratyczna, maronicka Brygada Marada, Armeńska Federacja Rewolucyjna oraz chrześcijański Blok Mikatiego otrzymały po jednym ministerstwie.
Walka z kryzysem
Przed tak skonstruowanym rządem stoją teraz bardzo poważne wyzwania. To właśnie pogarszająca się sytuacja ekonomiczna kraju spowodowała bowiem przyspieszenie negocjacji, chociaż wcześniej libańska gospodarka potrafiła przejść bez problemu przez równie poważne kryzysy polityczne. Minister finansów Ali Hassan Chalil już w grudniu stwierdził jednak, że konieczne jest przeprowadzenie szybkich reform gospodarczych, ponieważ Liban jest trzecim państwem na świecie pod względem relacji długu publicznego do PKB, a ponadto w minionym roku władze wydały więcej pieniędzy, niż przewidywały to wcześniej w budżecie.
Istnieje tym samym realna groźba, iż libańskie państwo nie będzie w stanie uregulować swoich zobowiązań, czyli przede wszystkim zapewnić obywatelom dostępu do i tak wątłych usług publicznych. Wzrost wydatków budżetowych był przy tym spowodowany podwyżką kosztów obsługi opieki zdrowotnej, energii elektrycznej i wywozu śmieci, a także zwiększeniem wynagrodzeń w sektorze publicznym. Sytuację pogarsza fakt, iż libańska lira, powiązana od 1998 roku z amerykańskim dolarem, cały czas traci na wartości, dlatego bank centralny musiał po raz pierwszy podjąć działania zmierzające do powstrzymania negatywnego trendu.
Już w połowie ubiegłego roku Międzynarodowy Fundusz Walutowy radził Libanowi, aby przeprowadził on zwłaszcza reformę podatkową, pozwalającą na ustabilizowanie budżetu i uzdrowienie finansów publicznych. Ponadto potrzebne są działania zmierzające do pobudzenia wzrostu gospodarczego, który spadł z 8 proc. w roku 2010 do zaledwie 0,6 proc. w 2017 roku, a według prognoz MFW na rok ubiegły miał on wynieść zaledwie 1 proc. Jednocześnie w roku 2017 w porównaniu do roku wcześniejszego, inflacja wzrosła z 1,5 do blisko 7 proc., dlatego i tak niskie pensje Libańczyków jeszcze bardziej straciły na wartości.
Libański premier zapowiada więc, że reformy gospodarcze będą priorytetem jego rządu. Władze w Bejrucie liczą bowiem, iż dzięki ich rozpoczęciu otrzymają większą pomoc finansową od społeczności międzynarodowej, w tym blisko 11 miliardów dolarów, o których rozmawiano w kwietniu ubiegłego roku w Paryżu. Z tym może być jednak problem, ponieważ Stany Zjednoczone wyraziły zaniepokojenie obecnością przedstawicieli Hezbollahu w nowym gabinecie, a zwłaszcza przejęciem kontroli nad resortem zdrowia przez specjalistę związanego z pro-irańskim ugrupowaniem. Amerykańscy dyplomaci będą z pewnością przyglądać się poczynaniom libańskich władz, aby fundusze dla tamtejszej pomocy medycznej nie były wykorzystywane w celu finansowania zbrojeń „Partii Boga”.
Maurycy Mietelski