Przemysław Michalak: Czy moralność kończy się na Uralu ?
- Przemysław Michalak
Jak pisał Edmund Burke, moralność jest wszędzie taka sama. Nadchodzi jednak czas, gdy zachodnie wzorce kulturowe jawnie staną w sprzeczności z zachowaniem i wizją nowego porządku świata kreowanego przez Wschód. Najlepiej pokazuje to sprawa Tybetu. W ciągu ostatnich kilkunastu dni serce światowej opinii publicznej zostało wystawione na ciężką próbę. Doniesienia z Tybetu oraz z sąsiednich prowincji o coraz to większych ofiarach protestów wymuszały na obywatelach Zachodu łączenie się w cierpieniu oraz duchowe i werbalne wsparcie dla protestujących. Dla członka społeczności Zachodu artykułowanie swojego niezadowolenia i protestowanie wobec władzy jest czymś tak naturalnym, jak obecność tlenu w powietrzu czy wody na ziemi.
Jednak europocentryczne nastawienie często nie pozwala nam wyjrzeć poza geograficzne granice wartości liberalnej demokracji. Ludzie Zachodu nierzadko błędnie oceniają własne wartości, uważając je za coś, co powinno mieć charakter globalnie uniwersalny czy powszechny. Kwestia obecnych wydarzeń w Tybecie jest jedynie drobnym elementem z całej palety przykładów niejednolitości i niekompatybilności wizji świata prezentowanych przez różne centra na świecie. Te na Wschodzie, a z pewnością ich przywódcy, nie mają zamiarów demokratyzowania, liberalizowania i poddawania swojej władzy procesom decentralizacji, jak to miało miejsce na Zachodzie przez ostatnich kilkanaście dekad.
Nikomu nie trzeba tłumaczyć, że środek ciężkości w XXI wieku przesuwa się z Zachodu na Wschód, że przyszłym biegunem rozwoju będą tzw. kraje BRIC - Brazylia, Rosja, Indie i Chiny. Warto przy tym zauważyć, że połowa tego bieguna wzrostu - Rosja i Chiny liberalizują się co prawda gospodarczo, ale społeczno-politycznie nie zamierzają. Z kolei Brazylia, choć demokratyczna i uznawana przez Freedom House za kraj wolny, boryka się z korupcją.
Niewątpliwie nadchodzi czas, gdy zachodnie wzorce kulturowe jawnie staną w sprzeczności z zachowaniem i wizją nowego porządku świata kreowanego przez Wschód. Nie dające się pogodzić w wielu kwestiach różnice odnoszą się do filozofii funkcjonowania społeczeństwa i władzy. Z dotychczas praktykowanej dyplomacji Chińskiej Republiki Ludowej wynika, że Pekin uznaje i respektuje prawo międzynarodowe, ale jedynie w warstwie moralizatorskiego patosu wzywającego do multipolarnego porządku świata i tam, gdzie prawo międzynarodowe zapewnia ochronę gospodarczych interesów Chin. W wizji Marka Leonarda Chiny będą, jako jeden z przyszłych biegunów multipolarnego świata, opierać swoje funkcjonowanie na przywiązaniu do prawa międzynarodowego. Dodać do tego należy silne akcentowanie zasady nieingerowania w sprawy wewnętrzne przez państwa trzecie oraz obronę suwerenności państwa za wszelką cenę.
Za takie ingerowanie uznawane w Chinach jest choćby wypowiadanie się na temat Tybetu. W percepcji Chińczyka z bardzo silnie rozwiniętym poczuciem etnonacjonalizmu i dumy, komentarze Europejczyków wywołują bardzo nerwowe reakcje - można to zauważyć na przykład czytając zeszłotygodniowe wypowiedzi młodych Chińczyków dla "Economista". Powtarzającym się motywem jest stwierdzenie, że jako obcokrajowcy - "laowaie" [1] - samo stwierdzenie jest raczej negatywnej konotacji - nie mamy prawa wypowiadać się na temat czy oceniać poczynań władz odnośnie protestujących w Tybecie.
Tybet - argumentują dalej Chińczycy - zawsze przecież należał do Chin. Historycznie jednak 800 lat panowania nad Tybetem wobec historii sięgającej XXVII wieku p.n.e. jest okresem niedługim. Samo zdobycie Tybetu dokonało się za okupacyjnej dynastii mongolskiej Yuan, za Kotena i przede wszystkim dzięki Kubilajowi. Jedynym celem Mongołów był podbój - bez religijnej czy konfucjańskiej retoryki. Kubilaj Chan, dążąc do opanowania ziem oraz do zalegitymizowania swojej władzy wśród Chińczyków i Mongołów, zwrócił się ku buddyzmowi, którego elementy uprawomocniły krwawe podboje w imię boga Wajsrawana i w obronie modelu uniwersalnego władcy. Chińskie roszczenia do Tybetu są jednak o tyle uzasadnione, że Kubilaj uczynił dynastię Yuan dynastią chińską. W oczach Chińczyków Kubilaj oraz jego dziadek Czyngis byli Chińczykami, ergo Tybet też jest chiński. Dzisiejsza propaganda anektuje wiele zjawisk i wydarzeń z przeszłości na swój użytek.
Można by rzecz - no dobrze, ale roszczenia do terenów nie uprawniają do tak krwawych represji. Zaiste jest to prawda, ale polityka wobec protestujących w Tybecie jest jedynie przedłużeniem tej samej linii, która jest obecna w umysłach decydentów od czasów Mao. Od pogromu w Tybecie w latach 50-tych minęło już ponad pół wieku, a i tak Pekin wsparł władze Uzbekistanu po tym, jak te dokonały masakry protestujących w Andijanie. Chiny upomniały wtedy Świat, aby nie ingerował w sprawy wewnętrzne państw regionu oraz wzmocniły współpracę z czterema Republikami Azji Środkowej oraz Rosją w ramach Szanghajskiej Organizacji Współpracy, która ma służyć jako falochron przed falą kolorowych rewolucji. Nie ma oficjalnych danych odnośnie ofiar andijańskiej masakry, ale szacuje się, że śmierć w wyniku zamieszek i represji poniosło co najmniej kilkaset osób
Na drugim krańcu kontynentu eurazjatyckiego UE stara się stworzyć liberalną wyspę prawości i równości w chaotycznym świecie, niczym mistyczna Shangri-La z filmu Franka Capry o Tybecie - utopii bez konfliktów, biedy, głodu. Trudno jest jednak o zachowanie dziewictwa duchowego i sumienia, gdy na drugą szalę kładzie się możliwe korzyści gospodarcze. Zgodnie z obecnym teoriami gospodarczymi, jeżeli ktoś nie jest obecny w Chinach, to stoi na przegranej pozycji w globalnej gospodarce.
Status światowej fabryki zmiękcza moralność na tyle, że np. w Australii kilka lat temu lidera sojuszniczego państwa Georga W. Busha przyjęto gwizdami i besztaniem, a podczas wystąpienia w parlamencie co chwilę mu przerywano. Gdy kilka dni później Canberrę odwiedził Hu Jintao przywitano go jak gwiazdę. Wszystkich niechętnych Hu wyrzucono z parlamentu, a wystąpienie okraszono oklaskami. Nawet, co dzisiaj może zabrzmieć paradoksalnie, jedna z australijskich organizacji walczących o wolny Tybet wykupiła w wysoko nakładowym czołowym dzienniku australijskim całą stronę, aby serdecznie przywitać prezydenta Chin i życzyć mu pełnej sukcesów i miłej wizyty w Australii.
Odnośnie Europy - in varietate... niestety nie ma concordia. Tak jak podczas wielkiego rozparcelowywania Chin w XIX i na początku XX wieku przez Europejskie potęgi kolonialne tak i teraz każdemu chodzi o wykrojenie dla siebie jak największa kawałka tortu, tyle, że tym razem reguły gry ustalają Chiny. Pomimo wywierania presji przez UE na Chiny względem poszanowania standardów praw człowieka, państwa takiej jak Francja czy Niemcy grały na własną rękę, apelując o zniesienie embarga na sprzedaż broni do Chin oraz o nadanie Chinom statusu gospodarki rynkowej. Wszystko w zamian za kilkumiliardowe kontrakty podczas oficjalnych wizyt dla biznesmenów towarzyszących Chiracowi i Schroederowi w Pekinie. Presja Niemiec i Francji na inne kraje Unii okazała się na tyle silna, że embargo na broń stało się sprawa przegraną, a w zamian nie osiągnięto żadnych gwarancji w sprawie praw człowieka czy bezpieczeństwa w regionie Azji Wschodniej.
Kwestia Tybetu, według słów Nancy Pelosi jest wyzwaniem dla światowej sumienia. Trudno się z tym nie zgodzić. Przy całym idealizmie trudno jest jednak nie popaść w cynizm i realizm. Chociaż brzmi to okrutnie to najprawdopodobniej do żadnego bojkotu nie dojdzie, a w związku z tą sytuacją nie ucierpi nawet chińska soft-power. Międzynarodowy Komitet Olimpijski twierdzi, że bojkot olimpiady zaszkodziłby jedynie sportowcom. Argumentacja ta budzi wątpliwości choćby natury zdrowotnej. Pod koniec 2007 r. w Pekinie koncentracja pyłów i spalin przekraczała normy Światowej Organizacji Zdrowia aż 12-krotnie!
Paradoksalnie kwestia środowiska i zanieczyszczeń jest również obecna w świętych dla Tybetańczyków miejscach. Podbój i kolonizacja przez Hanów pociągnęły za sobą wszystkie możliwe negatywne konsekwencje. Industrializacja przy całkowitym braku poszanowania tradycji i kultury Tybetańczyków doprowadziła do sytuacji, gdzie obok klasztorów pobudowano kompleksy fabryk silnie zanieczyszczających środowisko. Wydobywające się z fabryk pyły i dymy rujnują świątynie, przyśpieszając korozję. Co gorsza, jakiekolwiek korzyści z działalności przemysłowej zgarniają chińczycy Han. Słabo płatne posady przypadają Tybetańczykom, którzy pomimo braku różnic w kompetencji i wykształceniu wykonują nisko-kwalifikowane prace. Chińczycy Han z pogardą wyrażają się o Tybetańczykach, uważając ich za darmozjadów marnujących tylko miejsce i pieniądze. Unika się jakiejkolwiek społecznej integracji tych dwóch grup etnicznych stanowiących odrębne klasy społeczne. Panuje powszechna nieufność i otwarta niechęć. Z Tybetańczyków zrobiono obywateli drugiej kategorii, zbezczeszczono świętość miejsc, poniżono kulturę, odebrano godność oraz rozerwano naturalną więź z duchowym przywódcą.
Większość Chińczyków Han dziwi się tej otwartej niechęci, przecież Pekin zainwestował tyle w infrastrukturę i przemysł. Niewiedza bierze się po części z niechęci do zrozumienia odrębności, a po części z rządowej propagandy medialnej i cenzury. Nie pokazuje się martwych Tybetańczyków, zagraniczni dziennikarze nie mają teraz wstępu do Tybetu - kilku odebrano licencję lub zatrzymano. Doniesienia z Tybetu relacjonowane przez międzynarodowe CNN i BBC wykasowano z ramówki Zablokowano nawet dostęp Chińczykom do materiałów na YouTube traktujących o zamieszkach w Tybecie.
Chiny naruszyły tym samym wiele międzynarodowych zobowiązań mówiących o wolności dziennikarskiej, którą obiecały starając się o organizację olimpiady. Jeden z wieloletnich korespondentów w Chinach stwierdził ironicznie, że co prawda pełna wolność jest, ale tylko jeśli chodzi o przeprowadzanie wywiadów z misiami panda. Dyrektor Departamentu Informacji przy chińskim MSZ, Hong Lei powiedział jednak, że ostatnio nałożone ograniczenia na dziennikarzy służą pokojowi, stabilności i jedności kraju.
Tak więc dyskutując z Chińczykami o Tybecie mówimy tak naprawę o dwóch różnych światach. Dochodzi w Tybecie do zderzenia dwóch odmiennych wizji świata i dwóch odmiennych filozofii - tej materialistycznej-ateistycznej i tej duchowej. Sprawa Tybetu już raz odmieniła świat. Kiedy wielka emigracja i wypędzony Dalaj Lama zaczęli szukać swojego miejsca na świecie po 1959 r. dotarli do Europy, wschodniego wybrzeża USA uczulając tym samym młode pokolenie na los Tybetu i inspirując tym samym całe społeczności do zupełnie nowej postawy w życiu. Wszystkie ruchy manifestu, kontestacji, hippisowskie zaczerpnęły inspirację z tego wielkiego nieszczęścia Tybetańczyków. Świat przeszedł następnie w latach 60' wielką rewolucję moralno-obyczajową oraz polityczną.
Wydaje się, że dzisiaj trudniej byłoby nam porzucić wygodę i korzyści jakie niesie ze sobą zglobalizowana kapitalistyczna gospodarka. Jednak to właśnie my, młode pokolenie na całym świecie trzymamy klucz do przyszłości naszego świata i to tak naprawdę od naszych dzisiejszych decyzji zależy przyszły kształt planety i to zarówno jeśli chodzi o środowisko jak i o system wartości i norm kształtujący przyszłe relacje międzyludzkie. Decyzja należy do każdego z nas, to każdy z nas w sklepie może sięgnąć po towar made in China bądź też nie. Jest pewne, że obecnego konfliktu o Tybet nie rozwiąże ani ONZ ani UE ani USA. To ludzie na całym świecie decydują o popycie i to oni mają realną władzę. Jednak ten wybór powinien być świadomy i bez żadnych nacisków zarówno środowisk lewicowych jak i tych bezwarunkowej współpracy gospodarczej z Chinami.
Jak pisał Edmund Burke, moralność jest wszędzie taka sama i to co, jest uważane a akt niegodny w Wielkiej Brytanii jest również aktem niegodnym w Ameryce, Afryce i Azji. Pisał to jednak w czasie złotego okresu Europejskich potęg kolonialnych i w czasie gdy Wielka Brytania zaczęła obejmować swoim imperium cały świat. Dzisiaj w zdefragmentowanym świecie wszechobecny jest relatywizm i czy nam się to podoba czy nie Wschód dochodzi do głosu a wraz z nim jego wartości.
Przypisy:
[1] Po chińsku obcokrajowiec