Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Opinie Polityka Rafał Rozmus: Amerykańsko-australijskie perspektywy

Rafał Rozmus: Amerykańsko-australijskie perspektywy


17 sierpień 2009
A A A

Fakt diametralnej zmiany na stanowisku prezydenta USA, nie przełożył się bezpośrednio na stosunki amerykańsko-australijskie. Obama niestety, nie tylko w Australii krytykowany jest za sposób w jaki obchodzi się ze swoimi partnerami.

W wyścigu o fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych Barack Obama uzyskał nieprawdopodobne poparcie swoich australijskich „przyjaciół”. Prawie co piąty Australijczyk, gdyby mógł, głosowałby za Obamą. Jak wyglądają stosunki amerykańsko-australijskie po półroczu urzędowania nowego prezydenta Stanów Zjednoczonych?

Obecnie za stosunki australijsko-amerykańskie odpowiedzialny jest tandem Obama-Rudd. Obaj liderzy wywodzą się z formacji politycznych, których programy mają wiele wspólnych treści. Przypomnijmy, Kevin Rudd, wywodzący się z Partii Pracy został wybrany na premiera Australii w 2007 roku. Wtedy za prezydentury G.W. Busha, prezentującego neokonserwatywny punkt widzenia nie mogło być mowy o dobrych relacjach łączących obu liderów. Bush natomiast dobrze dogadywał się z poprzednikiem Rudda, Johnem Howardem, widzącym świat z podobnie manichejskiej perspektywy co Bush.

Teraz amerykańscy Demokraci i australijska Partia Pracy mówią wspólnym językiem, przynajmniej teoretycznie. Mamy do czynienia z sytuacją, jaka w przeciągu kilkunastu lat się nie zdarzyła. Ostatnio liderzy o podobnych poglądach, w obu tych państwach to Bill Clinton i Paul Keating, których czas urzędowania zbiegł się w latach 93-96.

Obama niestety, nie tylko w Australii krytykowany jest za sposób w jaki obchodzi się ze swoimi partnerami. Zimne podejście do swoich europejskich sojuszników nie przysparza mu popularności. Na ostatnim szczycie grupy G-8 we włoskim L’Aquila chwalił co prawda Rudda za jego podejście do rządzenia krajem i kierowania sprawami międzynarodowymi. Ustami szefa Banku Światowego, Boba Zoellicka, nazwał go nawet: „katalizatorem lepszej multilateralnej kooperacji politycznej”.

Na tym jednak się skończyło. Dla Obamy najważniejsze są inne państwa – Afganistan, Pakistan czy Iran, by nazwać te z pierwszej trójki. Klinem w relacje amerykańsko-australijskie wbijają się także Chiny. Wiele niepokojów dostarczyła Ameryce planowana umowa między Chinalco, chińskim koncernem, a Rio Tinto australijskim potentatem wydobywczym. Na jej mocy firmy miały prowadzić szeroko zakrojoną współpracę inwestycyjną, wpuszczając Chińczyków na rynek australijski. W niedawnym czasie, umowa została jednak zerwana przez stronę australijską i nie doszło do jej finalizacji.

Barack Obama mógł odetchnąć. Jego wierny sojusznik nie wpuścił do swojej piaskownicy chińskich łopat, mogących przekopać ją wzdłuż i wszerz. Tak samo jednak, jak Obama nie jest specjalnie zainteresowany Australią, tak samo Rudd nie chce się zanadto płaszczyć przed Ameryką. Pomimo, że ok. 1 100 australijskich żołnierzy walczy w Afganistanie, nie jest to liczba imponująca. Australia mogłaby spokojnie ją podwoić. Taka na przykład Kanada wnosi swój wkład do wojny w liczbie prawie 3 tys. żołnierzy.

Fakt diametralnej zmiany na stanowisku amerykańskiego prezydenta, nie przełożył się bezpośrednio na stosunki amerykańsko-australijskie. Jak już było wspomniane wyżej, Afgan-Pak i Iran nie pozwalają Obamie skupić się na bardziej praktycznej stronie relacji z Australią. Ze swoją ogromną powierzchnią, lasami i pieniędzmi Australia mogłaby być świetnym partnerem dla Stanów Zjednoczonych w dziedzinie walki z globalnym ociepleniem czy inwestycjami w odnawialne źródła energii.

Jednakże Obama zaczął dopiero swoją prezydencką przygodę. Przed nim jeszcze, w najbardziej optymistycznym scenariuszu, ponad 7,5 roku rządzenia. Może znajdzie czas by spojrzeć na swojego niedocenianego partnera i zacząć z nim realną współpracę.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.