Rafał Rozmus: Irakizacja konfliktu
Co prawda irackie siły bezpieczeństwa rozrosły się do imponujących rozmiarów. Obecnie ich liczba to ponad 600 tys. umundurowanych służb. Powstały także Narodowe Siły Antyterrorystyczne, mające szeroki zakres samodzielnego działania. W ich skład wchodzą m.in. komandosi – trzy bataliony komandosów zdolne są już do przeprowadzania kompleksowych operacji. Pomimo swej znacznej liczebności, armia iracka nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa w kraju, a co dopiero obronić się przed agresją z zewnątrz. Według irackiego ministra obrony Ghulama Quadira irackie wojsko do 2012 roku nie może zagwarantować bezpieczeństwa wewnętrznego, a do 2018 nie będzie zdolne odeprzeć ataków z zewnątrz.
Oczywiście Amerykanie pomagają armii irackiej w utrzymaniu bezpieczeństwa, ale po 30 czerwca już na innych zasadach. Na zasadach, których często nie rozumieją Irakijczycy. Mało tego, niektóre zawarte w nich przepisy są, by łagodnie się wyrazić, niepraktyczne. Teraz to Irak decyduje, kiedy Amerykanie mogą przeprowadzić operację bojową, kiedy mogą przeszukiwać domy i atakować. Nowe zasady (rules of engagement, ROE) znacznie utrudniają funkcjonowanie amerykańskiej armii w Iraku. Wbrew bowiem medialnemu szumowi wokół daty 30 czerwca i wycofaniu się amerykańskich oddziałów, Amerykanie dalej aktywnie uczestniczą w walkach z partyzantami.
Dla Baracka Obamy Irak nie jest najważniejszym państwem regionu. Ba, wypadł nawet z pierwszej trójki. Amerykańskiego prezydenta bardziej interesuje problem afgańsko-pakistański (tzw. Afgan-Pak) oraz Iran. Obama nie wysłał do Iraku żadnego specjalnego wysłannika jak miało to miejsce w przypadku Izraela (George J. Mitchell), Iranu (Dennis Ross) czy wspomnianej wcześniej kwestii Afgan-Pak (Richard Holbrooke). Irak znajdował się na pierwszym miejscu, owszem, ale na międzynarodowej liście G.W. Busha, który miał planować inwazję na niego już na początku swojej kadencji.
Oprócz mnożących się ostatnio ataków terrorystycznych w Iraku oliwy do ognia dodają ostatnie wydarzenia związane z sytuacją wewnętrzną. Wojsko irackie przejęło siłą obóz irańskich Mudżahedinów Ludowych, zabijając przy tym sześciu z nich. O swoje bezpieczeństwo coraz bardziej boją się sunnici. Uciskani za czasów Saddama Husjana szyici już wielokrotnie grozili sunnitom odwetem za lata upokorzeń i złego traktowania. Na północy także nie jest wesoło. O Kirkuk i Mosul toczy się nierozwiązana, jak do tej pory, sprawa o przynależność terytorialną. Kurdowie usilnie próbują przyłączyć te miasta do swojego autonomicznego regionu, na co nie zgadza się rząd centralny oraz mniejszości etniczne zamieszkujące te miasta: np. Turkmeni, którzy stanowią ok. 22 proc. mieszkańców Kirkuku, zapowiedzieli zbojkotowanie powszechnego spisu ludności. Bez niego natomiast trudno będzie przeprowadzić referendum, mające zdecydować o przynależności terytorialnej tego miasta.
Podchodząc do kwestii irackiej spekulatywnie możliwy jest następujący scenariusz. Po wyborach zapowiedzianych na grudzień 2009 zwyciężą szyici, a Maliki zostanie ponownie wybrany premierem. W związku z tym możliwe jest, że przestraszeni sunnici i pozostający w złych relacjach z rządem centralnym Kurdowie sprzymierzą się. Armia iracka nie będzie jeszcze w stanie zapewnić bezpieczeństwa, a Amerykanie będą się coraz szybciej wycofywać. W rezultacie Irak stanie się jeszcze bardziej bezbronny i podatny na ataki.