Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home Strefa wiedzy Bezpieczeństwo Opinie Polityka Węgry to nie tylko Fidesz i zjednoczona opozycja

Węgry to nie tylko Fidesz i zjednoczona opozycja


25 styczeń 2022
A A A

Wertując węgierskie media można odnieść wrażenie, że kwietniowe wybory parlamentarne będą starciem między Fideszem a zjednoczonym blokiem opozycyjnym. Wskazują na to zresztą sondaże, w których oba obozy wymieniają się prowadzeniem. O przekroczenie progu wyborczego walczą jednak także inne ruchy polityczne, choć część z nich dosłownie ma kabaretowy charakter.

Tak dużej mobilizacji przed wyborami parlamentarnymi nie było na Węgrzech od 2010 roku, gdy Fidesz i jego sojusznicy z Chrześcijańsko-Demokratycznej Partii Ludowej (KDNP), ujmując rzecz kolokwialnie, zmiażdżyli swoich przeciwników. Od tamtego czasu lewicowo-liberalna opozycja próbowała się zjednoczyć. Wspólna lista ugrupowań lewicowych i liberalnych w 2014 roku nie była w stanie zagrozić węgierskiej prawicy, z kolei cztery lata później tworzące ją partie postanowiły samodzielnie rywalizować o miejsca w Zgromadzeniu Narodowym.

Teraz sytuacja znacząco się zmieniła. Węgierska lewica nie tylko się zjednoczyła, ale rozszerzyła się o dawnych narodowych radykałów z Jobbiku. Jej kandydatem na premiera jest natomiast konserwatysta Péter Márki-Zay, który w październiku ubiegłego roku wygrał zorganizowane przez nią prawybory. W koalicji „Zjednoczeni dla Węgier” pojawiają się co prawda liczne niesnaski, tym niemniej wyborcy zmęczeni dwunastoletnimi rządami Viktora Orbána zdają się przymykać na nie oko.

Sondaże uwzględniają jednak nie tylko dwa największe bloki. Według części z nich o przekroczenie progu wyborczego walczyć będą także inne opozycyjne komitety. Największe szanse na zdobycie mandatów parlamentarnych mają nacjonaliści z „Naszej Ojczyzny” (MHM) oraz Węgierska Partia Psa o Dwóch Ogonach (MKKP). Pozostałe ugrupowania cieszą się natomiast poparciem w granicach błędu statystycznego.

Biznesmen z branży porno

Na razie w badaniach opinii publicznej nie jest uwzględniany komitet założony przez biznesmena Györgyego Zoltána Gattyána. Oficjalnie powstanie Ruchu Rozwiązanie (Megoldás Mozgalom) ogłosił on w rozmowie telewizyjnej w połowie grudnia ubiegłego roku. Pozycjonował się w niej zresztą jako kandydat niezależny i tak naprawdę niezainteresowany „upolitycznieniem” swojej organizacji.

Gattyán krytykował dwa główne bloki polityczne za „obrzucanie się błotem” i brak zainteresowania realnym rozwiązaniem problemów Węgier. Zdaniem biznesmena receptą na węgierskie bolączki ma być digitalizacja. Jego głównym postulatem jest więc cyfryzacja kraju, którą wykonać miałaby należąca do niego firma. On sam nie miałby z tego żadnych finansowych korzyści, a wręcz dopłaciłby do rozwoju kraju.

Trzeba przyznać twórcy Ruchu Rozwiązanie, że ma on spore doświadczenie w zakresie nowych technologii. Jednocześnie jest ono jednak jego przysłowiową piętą achillesową. Gattyán od paru lat znajduje się bowiem na trzeciej pozycji listy najbogatszych Węgrów dzięki… zaangażowaniu w branżę erotyczną. W 2001 roku biznesmen założył kanał pozwalający na transmitowanie na żywo treści dla dorosłych.

Z tego powodu powszechnie znany jest na Węgrzech jako „król porno” oraz „pornomiliarder”. Wielokrotnie zwracano uwagę nie tylko w węgierskich mediach, że pewnym paradoksem jest dynamiczny rozwój branży erotycznej za czasów rządów być może najbardziej prawicowego gabinetu w całej Europie. Sam Gattyán w ostatnich latach starał się zerwać z dotychczasowym wizerunkiem, inwestując pieniądze w nieruchomości i szeroko pojęty sektor informatyczny.

Biznesmena łatwo punktować za niekonsekwencję. Z jednej strony dystansuje się on bowiem od dwóch głównych bloków wyborczych, a z drugiej zaoferował współpracę liście opozycyjnej. Za realizację czterech jego postulatów byłby więc gotowy pomóc jej w sprawnym odsunięciu od władzy obecnego premiera. „Zjednoczeni dla Węgier” szybko odrzucili ofertę, przypominając o tym, że Gattyán nie brał udziału w jesiennych opozycyjnych prawyborach.

Polityczny kabaret

Dużo bardziej konsekwentna w swoich działaniach jest Węgierska Partia Psa o Dwóch Ogonach. MKKP istnieje od 2006 roku i jest znane głównie ze swoich satyrycznych akcji bilboardowych oraz ze street-artu. Głośno o ruchu komika Gergelya Kovácsa zrobiło się w czasie kryzysu migracyjnego w 2015 roku. Jego zwolennicy zebrali wówczas środki pozwalające na zawieszenie blisko 800 bilboardów wyśmiewających oficjalną kampanię rządową dotyczącą obrony węgierskich granic przed imigrantami.

Ugrupowanie wzięło udział w trzech ostatnich wyborach. W 2018 roku zdobyło 1,73 proc. w wyborach parlamentarnych, rok później 2,62 proc. w wyborach do Parlamentu Europejskiego, a po kilku miesiącach w wyborach samorządowych doczekało się czterech mandatów radnych w Budapeszcie. Dodatkowo w stołecznej dzielnicy Ferencváros działaczka MKKP została jednym z zastępców burmistrz wywodzącej się z lewicowo-liberalnej koalicji.

Szef ugrupowania mimo wzrostu poparcia nie zamierza rezygnować z politycznego happeningu. Nie wszystkim jest jednak do śmiechu. Kovács w jednym z wywiadów stwierdził, że przez piętnaście lat działalności nie doświadczył jeszcze podobnej nienawiści, gdy o niegłosowanie na jego partię zaapelował kandydat opozycji na premiera. Márki-Zay zasugerował, że MKKP startując w wyborach samodzielnie pełni funkcję „pożytecznych idiotów” Fideszu.

Kovács uważa jednak podobne stanowisko za błąd, bo według badań zdecydowana większość zwolenników jego partii w ogóle nie poszłoby głosować, gdyby postanowiła ona zrezygnować z samodzielnego startu. Szef MKKP pozostaje wciąż satyrykiem, ale jednocześnie nie ukrywa, że liczy na zdobycie pięciu-sześciu mandatów w kwietniowych wyborach. Według niego w ten sposób ugrupowanie mogłoby rozszerzyć działalność, która jak na razie polega głównie na aktywności samorządowej.

Na gruzach Jobbiku

Już w tej chwili swoich reprezentantów w parlamencie ma „Nasza Ojczyzna”. Dwójka posłów tej partii przed czterema laty dostała się do Zgromadzenia Narodowego z listy Jobbiku. Po paru miesiącach odeszli oni jednak z partii, aby wraz z samorządowcem i kontrowersyjnym narodowym radykałem László Toroczkaiem stworzyć zupełnie nową siłę. Nacjonaliści byli bowiem zawiedzeni transformacją Jobbiku w ugrupowanie umiarkowanej centroprawicy.

Przed wyborami do Parlamentu Europejskiego w 2019 roku „Nasza Ojczyzna” mogła liczyć na wsparcie mediów prorządowych. Jej liderzy często udzielali wywiadów telewizjom, stacjom radiowym i portalom wspierającym prawicowe władze. W ten sposób Fidesz chciał odebrać resztki poparcia Jobbikowi, aby nie mieć już konkurencji po prawej stronie. Ostatecznie dawni narodowi radykałowie ponownie zdobyli mandaty europosłów, co nie udało się z kolei ugrupowaniu kierowanemu przez Toroczkaia.

Po wspomnianych wyborach „Nasza Ojczyzna” zniknęła z prorządowych mediów. Wciąż jest jednak aktywna i według niektórych sondaży ma szansę na przekroczenie progu wyborczego. Trzon zwolenników nacjonalistów tworzą wyborcy rozczarowani przystąpieniem Jobbiku do koalicji z ugrupowaniami lewicowo-liberalnymi, a także przeciwnicy restrykcji związanych z pandemią koronawirusa.

W kwietniowych wyborach mają zamiar wystartować również inne komitety tworzone przez posłów, którzy w trakcie mijającej kadencji opuścili Jobbik. Partia jego byłego wiceprezesa Jánosa Volnera, liberalno-konserwatywna „Obywatelska Odpowiedź” (PV) czy chadecki ruch ReforMerek wydają się być jednak tylko efemerydami, które będą miały duży problem z utrzymaniem się na scenie politycznej.  

Będą „fake partie”?

Jedną z największych kontrowersji towarzyszących wyborom parlamentarnym sprzed czterech i ośmiu lat był udział tak zwanych „fake partii”. Zostały one utworzone dzięki zmianie przepisów wyborczych przez Fidesz i KDNP. Obniżono między innymi wymogi pozwalające na zarejestrowanie partii politycznej. Wystarczy do tego tylko 500 podpisów, natomiast sam udział w wyborach pozwala na otrzymanie dotacji od państwa.

W ten sposób w 2014 i 2018 roku wydano równowartość kilku miliardów forintów na działalność ugrupowań, które znikały tuż po wyborach parlamentarnych. Cztery lata temu doliczono się ich dokładnie czternaście. Praktycznie żadna z nich nie przedstawiła swojego programu czy nawet kandydatów w wyborach, lecz każda otrzymała rządowe dotacje na prowadzenie agitacji wyborczej.

Oczywiście celem ich powstania było nie tylko otrzymanie pieniędzy, lecz również doprowadzenie do rozdrobnienia sceny politycznej. Okazało się nawet, że niektóre z nich fałszowały listy poparcia. Jedna z nich miała być podpisana przez szefa węgierskiego odpowiednika polskiego Urzędu Ochrony Danych Osobowych, który jednak zaprzeczył, aby kiedykolwiek ją poparł. W przypadku niektórych partii wszczęto nawet śledztwa dotyczące oszustw finansowych.

Fidesz oficjalnie próbuje walczyć z „fake partiami”, tym niemniej trudno w tym aspekcie mówić o jakiejkolwiek wiarygodności rządzących. Wszak to właśnie oni zmienili przepisy wyborcze pozwalające na ich funkcjonowanie, nie decydując się na ich zmianę po skandach towarzyszących dwóm ostatnim wyborom. Tymczasem są one kosztem dla budżetu państwa. W ciągu ostatnich czterech lat udało mu się odzyskać zaledwie jedną czwartą przekazanych im środków.

Maurycy Mietelski