Grzegorz Gogowski: Francuska wizja bezpieczeństwa europejskiego
Bezpieczeństwo i polityka zagraniczna były zagadnieniami których nie posiadający międzynarodowego doświadczenia Francois Hollande starał się unikać podczas prezydenckiej kampanii wyborczej. Dokładne określenie kierunku jaki w zakresie obronności obejmie nowy prezydent Francji wydaje się obecnie dość skomplikowane. Nie wyklucza to jednak próby stworzenia prognozy na ten temat. Przez kilka tygodni które upłynęły od objęcia urzędu, Hollande wciąż nie określił w sposób precyzyjny swoich założeń w zakresie dyplomacji i obronności. Temat francuskiej polityki bezpieczeństwa po zmianie na stanowisku głowy państwa nie jest obecnie poruszany Francja wyjdzie z Afganistanu o rok wcześniej niż zapowiadał Nicolas Sarkozy, i dwa lata przed planowanym zakończeniem misji Sojuszu Północnoatlantyckiego. W Chicago ogłoszono także rezultaty Przeglądu odstraszania i obrony NATO (DDPR - Deterrence nad Defence Posture Review), który miał przyczynić się do zbliżenia państw członkowskich w sprawie polityki nuklearnej i kształtu sił jądrowych. Powodem jego przeprowadzenia były niejasności postanowień Koncepcji Strategicznej NATO z 2010 roku w zakresie roli sił jądrowych w NATO oraz dalszego bazowania w pięciu państwach europejskich amerykańskich bomb jądrowych i samolotów zdolnych do ich przenoszenia. Rozwiązania jakie przyjęto w DDPR należy uznawać za satysfakcjonujące z punktu widzenia Francji i jej nowego prezydenta, który jest niechętny daleko idącym zmianom w „architekturze jądrowej” Starego Kontynentu. Przykładowo, uznanie istotnego znaczenia tzw. negatywnych gwarancji bezpieczeństwa ograniczających okoliczności w jakich rozważane jest użycie broni jądrowej stanowi kompromis pomiędzy państwami dążącymi do umieszenia w dokumencie wyraźnej deklaracji o zmniejszeniu jej roli (Stany Zjednoczone, Niemcy, Belgia, Holandia i Norwegia), a Paryżem, który był temu przeciwny.
Tworząc opracowanie, które dotyka problematyki francuskiej koncepcji bezpieczeństwa nie sposób pominąć jej fundamentalnych zasad ukształtowanych przez dziesięciolecia okresu powojennego. W okresie ostatnich czterech dekad, większość prezydentów wzorowało się bowiem na dogmatach francuskiej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa zbudowanych przez swojego znamienitego poprzednika - Charlesa de Gaulle’a. Dziedzictwo aksjologiczne jakie pozostało po polityce generała stało się niejako warunkiem sine qua non dla każdego francuskiego przywódcy. Filarami gaullistowskiej koncepcji jest wyjątkowa, mocarstwowa rola jaką Francja pełni w polityce międzynarodowej, polityczny kurs nakierowany na Europę, a także swoista rezerwa w stosunkach ze Stanami Zjednoczonymi.
Nie ulega wątpliwości, że nowy gospodarz Pałacu Elizejskiego będzie wierny gaullistowskiej tradycji, być może nawet w większym stopniu niż jego poprzednicy. Co może to oznaczać w praktyce? Hollande najprawdopodobniej nie będzie przywiązywał tak wielkiego znaczenia relacjom z Sojuszem Północnoatlantyckim jak Sarkozy. W Waszyngtonie wyniki majowych wyborów nie są postrzegane jako zagrożenie, choć niewątpliwie zostały przyjęte bez wielkiego entuzjazmu, gdyż to Nicolas Sarkozy był najbardziej proamerykańskim prezydentem w ostatnich kilkudziesięciu latach. Zwycięstwo Hollande’a nie oznacza jednak, że Francja powróci do postawy prezentowanej np. przez Chiraca w okresie wojny w Iraku, kiedy konsekwentnie blokowała wszystkie inicjatywy w ramach NATO. Nad Loarą, Francois Hollande jest postrzegany jako polityk ugodowy i przeciwny wytwarzaniu sobie wrogów - gotowy do poszukiwania kompromisu w każdej sprawie, co pozwala domniemywać, że nie stanie się „koniem trojańskim” Paktu Północnoatlantyckiego. Co więcej, jeszcze w trakcie kampanii wyborczej, doradca Hollande’a ds. bezpieczeństwa Jean-Yves Le Drian odbył podróże do Waszyngtonu i kwater NATO w Brukseli, których celem było rozwianie ewentualnych obaw w tym zakresie.
Niektórzy z publicystów jak np. francuski filozof i publicysta Guy Sorman, twierdzą, że kurs francuskiej dyplomacji podczas rządów nowego prezydenta nie ulegnie zasadniczym zmianom. Sorman w wywiadzie dla polskiego „Newsweeka” stwierdził, że jedyną różnicą pomiędzy nowym a ustępującym prezydentem jest fakt, że jako uczeń długoletniego szefa Komisji Europejskiej Jacques’a Delorsa, Francois Hollande jest bardziej proeuropejski niż Sarkozy. Gaullizm Francoisa Hollande’a będzie najprawdopodobniej przejawiał się właśnie w dużo częstszym niż dotychczas postrzeganiu własnej polityki zagranicznej, a także rozwoju sytuacji międzynarodowej przez pryzmat Unii Europejskiej. Przykładowo, wydaje się, że Hollande będzie dążył do uczynienia z UE gracza, który w relacjach z potęgami takimi jak Chiny czy Rosja będzie miał o wiele silniejszy głos niż pojedyncze państwa narodowe.
W sektorze bezpieczeństwa nowy prezydent chciałby powrócić do mającej korzenie w latach 50-tych tradycyjnej francuskiej idei „Europy Obrony”. Vivien Pertusot z Francuskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych zwraca uwagę, że francuski termin „Europe de la défense” nie do końca właściwie łączy się jedynie z inicjatywami budowanymi wokół integracji europejskiej, podczas gdy w założeniu projekt ten zakładał budowanie autonomicznych mechanizmów równolegle do tych, których dostarcza Sojusz Północnoatlantycki. Innymi słowy, nie ma mowy o „antyatlantycyzmie” Francois Hollande’a – chodzi raczej o budowanie europejskiego bezpieczeństwa na dwóch filarach, z których jeden w ostatnich latach niszczał, wymaga większego zaangażowania, które zapewne otrzyma od Francji.
Jest więc bardzo prawdopodobne, że Francja nie wyrzekając się współpracy dwustronnej będzie próbowała odzyskać rolę lidera stymulującego rozwój Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony jaką odgrywała w czasie prezydentury Jacques’a Chiraca. Doświadczenia ostatnich kilkunastu lat dowodzą, że bez zaangażowania Francji, proces definiowania europejskich instrumentów obronnych nie może postępować. Nicolas Sarkozy w czasie swojej prezydentury w zasadzie w żaden sposób nie przysłużył się Wspólnej Polityce Bezpieczeństwa i Obrony: nie tylko nie przywiązywał uwagi do rozwoju komponentu obronnego UE, ale poprzez powrót do militarnych struktur NATO w oczywisty sposób osłabił francuskie zaangażowanie w WPBiO. Zwycięstwo Hollande’a oznacza, że Francja będzie dążyła do tego by nieco zapomniany w ostatnich latach temat autonomicznych względem Stanów Zjednoczonych mechanizmów bezpieczeństwa powrócił do europejskiej debaty. Francuski prezydent zapowiada m.in. rozpoczęcie prac nad koncepcją strategiczną Unii Europejskiej, a także włączenie do europejskiej agendy wzrostu projektów powiązanych z rozwojem „Europy Obrony”
Należy jednak pamiętać o dwóch poważnych przeszkodach znajdujących się na drodze Francji do ewentualnego zrewitalizowania procesu WPBiO. Po pierwsze, w obliczu kryzysu finansowego państwa UE są na tyle zaabsorbowane problemami gospodarczymi, że kwestia współpracy obronnej znajduje się za horyzontem ich obecnych zainteresowań. Po drugie, warto zadać podstawowe pytanie: czy ktoś poza Francją byłby gotów budować wspólne europejskie podejście do kwestii bezpieczeństwa? Francois Hollande za jeden z trzech filarów europejskiej obrony słusznie uznaje pogłębienie współpracy francusko-brytyjskiej i francusko-niemieckiej. Trzynaście lat temu, kiedy na szczytach UE w Helsinkach i Kolonii tworzono EPBiO, wszyscy trzej członkowie tzw. „europejskiej wielkiej trójki” dostrzegali konieczność budowy autonomicznych europejskich mechanizmów antykryzysowych. Obecna sytuacja jest jednak zgoła odmienna. Dopóki w Londynie będą rządzić Torysi, Wielka Brytania ponownie nie uwierzy w sensowność angażowania się w proces budowy WPBiO, choć niewykluczone, że podobne stanowisko prezentowałaby także Partia Pracy. Kryzys libijski 2011 roku stał się natomiast ostatecznym dowodem na to, że Niemcy nie są obecnie w żadnym stopniu zainteresowane budowanie wspólnego europejskiego podejścia do kwestii bezpieczeństwa.
Wobec tego, warto zastanowić się, czy w takich realiach międzynarodowych ewentualna rewitalizacja WPBiO byłaby możliwa. Wydaje się, że na dzień dzisiejszy – nie. Choć to Francja jest od zawsze fundamentem i kołem zamachowym wszelkich europejskich inicjatyw w zakresie bezpieczeństwa, Francois Hollande musiałby znaleźć co najmniej jednego poważnego partnera, wiarygodnego politycznie i militarnie, tak jak miało to miejsce w Saint-Malo w grudniu 1998 roku, kiedy zawiązała się bezprecedensowa współpraca ze Zjednoczonym Królestwem. O ile Niemcy i Brytyjczycy nie są obecnie zainteresowani taką współpracą, to warto zwrócić uwagę na mniejsze państwa, których poparcie pozwalałoby stopniowo budować polityczne zaplecze dla francuskich idei. Francois Hollande podkreśla, że realizacja jego planu „Europy Obrony” wymaga współpracy z partnerami takimi jak Belgia, Hiszpania, Włochy czy Polska. Gdyby Hollande’owi zgodnie z jego zapowiedziami udało się ożywić współpracę np. w ramach Trójkąta Weimarskiego, z powodzeniem mógłby on stać się rdzeniem, wokół którego w przyszłości zostanie odbudowany projekt WPBiO.
Patrząc przez pryzmat powyższych argumentów, podstawowym pytaniem na przyszłość jest: czy Francois Hollande będzie w stanie zdobyć w Europie poparcie dla swoich ambitnych planów. Z pewnością nie będzie to łatwe. O wszystkim niestety zadecyduje ekonomia, która w hierarchii bieżących priorytetów jest milowo odległa od kwestii bezpieczeństwa. Jeśli Unii Europejskiej w ciągu kilku lat uda się wydostać z przepaści kryzysu finansowego, państwa członkowskie być może będą bardziej skłonne powrócić do budowy Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony. Takie rozwiązanie byłoby bardzo korzystne, gdyż w kontekście wycofywanie się Stanów Zjednoczonych ze Starego Kontynentu, Europejczycy będą zmuszeni po raz pierwszy przejąć niemal pełną odpowiedzialność za bezpieczeństwo w całym regionie. Choć na dzień dzisiejszy projekt rewitalizacji europejskiej współpracy w dziedzinie bezpieczeństwa wydaje jedynie ambitnym i mało realnym marzeniem, to Francja ze swoim nowym prezydentem Francois Hollande’m na czele, jest jedynym państwem, która ma jakiekolwiek szanse by je spełnić.