Magda Faracik: Nie ma Obamy - nie ma szczytu
Barack Obama zaczął od rezygnacji z początkowych planów budowy tarczy antyrakietowej w Polsce, co więcej ogłosił to w rocznicę napaści wojsk radzieckich na nasz kraj podczas II Wojny Światowej. Czechom również podziękował w tej sprawie, co wywołało głębokie zażenowanie u naszych południowych sąsiadów. Problem tarczy antyrakietowej został odczytany jako przyjazny gest w stronę Rosjan.
Niemcom nie spodobał się fakt, że Obama nie przybył na obchody 20. rocznicy upadku muru berlińskiego w listopadzie 2009 roku. Co więcej miesiąc później nowo wybrany prezydent Stanów Zjednoczonych na szczycie w Kopenhadze pokazał ewidentnie, że jego zapędy polityczne wybiegają sporo poza granice Unii Europejskiej, bo aż do Indii i Chin, z którymi między innymi negocjował porozumienie w sprawie zmian klimatycznych.
Czemu zjednoczona Europa tak mało znaczy dla prezydenta największego mocarstwa na świecie? Głównym powodem jest na pewno brak spójnej polityki zagranicznej. Europa nie jest federacją, to zlepek wielu państw, z których każde mówi innym głosem. Traktat Lizboński miał te różnice niwelować i powołał - na swoje nieszczęście - Catherine Asthon jako przedstawiciela do spraw właśnie polityki zagranicznej. Brytyjka jest mocno zagubiona jeśli chodzi o własne poglądy a co dopiero mówić o poglądach całej Wspólnoty. Dodatkowym argumentem przemawiającym na nasza niekorzyść jest fakt, że Barack Obama woli rozmawiać czy to z Merkel czy z Sarkozym w cztery oczy, nie mieszając w to polityków całej UE.
Brak charyzmatycznego przywódcy czy zbyt pewna siebie Europa po wejściu traktatu w życie? I jedno i drugie. Stany Zjednoczone na swoją pozycję w świecie pracowały latami. Obecnie partnerów poszukują w krajach azjatyckich, które są dla nich swego rodzaju deską ratunkową i nadzieją na ożywienie gospodarcze. Chiny – najprężniejsza gospodarka ostatnich lat, to dobry partner do rozmów bilateralnych. Spójrzmy też na relacje międzypaństwowe. Stany Zjednoczone nie są w żaden sposób zależne od Unii Europejskiej. Ta z kolei w większości trzyma się kurczowo Ameryki wiedząc, że bez jej poparcia nie jest w stanie niczego zdziałać – a przynajmniej możliwości te są mocno ograniczone. Chiny, od kilkunastu lat świeże w międzynarodowej grze, szybko stały się godnym partnerem dla Stanów, bowiem w ich potencjale gospodarka amerykańska upatruje metody wyjścia z kryzysu.
To właśnie dlatego lepiej rozmawiać o zmianach klimatycznych z Chinami, których pozycja w świecie pozwala na pewne posunięcia polityczne, niźli z Unią Europejską, nadal nie występującą pod wspólną „marką”.
Stosunki polityczne na linii Unia Europejska – USA już za kadencji Georga Busha Juniora nie miały się dobrze. Ewenementem na skalę międzynarodową było poparcie nowych krajów Wspólnoty dla wojny w Iraku oraz późniejsze wysyłanie narodowych wojsk do Afganistanu. Europejczycy czekali na zmiany. Prezydent Obama niestety ich nie przyniósł.
Sprzeczność interesów czy precyzyjna gra polityczna? Oto jest pytanie, na które odpowiedzi nie znają na pewno Europejczycy. Z drugiej strony nic takiego się nie stało. Po prostu odmówił nam wizyty prezydent międzynarodowego giganta politycznego, gospodarczego i militarnego, który w minionym roku gościł na naszym kontynencie aż 6 razy!