Maurycy Mietelski: Triumf Niemca z Siedmiogrodu w Rumunii.
Wybory prezydenckie w Rumunii od początku miały dwóch faworytów, wspieranych przez ich własne ugrupowania parlamentarne. Premiera Victora Pontę zgłosiły jego macierzysta Partia Socjaldemokratyczna (Partidul Social Democrat – PSD), centrolewicowy Narodowy Związek na rzecz Rozwoju Rumunii (Uniunea Naţională pentru Progresul României - UNPR) oraz Partia Konserwatywna (Partidul Conservator). Mera Sybinu Klausa Iohannisa wystawił natomiast sojusz jego Partii Narodowo-Liberalnej (Partidul Naţional Liberal – PNL) oraz Partii Demokratyczno-Liberalnej (Partidul Democrat-Liberal).
W wyścigu prezydenckim wzięło poza tym udział dwunastu kandydatów. Wśród najbardziej znanych można wymienić byłego premiera Călina Popescu-Tariceanu, byłą minister Elenę Udrea oraz lidera postkomunistycznych nacjonalistów, kontrowersyjnego Corneliu Vadima Tudora.
Nowością był start aż dwóch kandydatów mniejszości węgierskiej. W drugich wyborach prezydenckich z rzędu udział wziął lider parlamentarnego Demokratycznego Związku Węgrów w Rumunii (Uniunea Democrată Maghiară din România – UDMR) Hunor Kelemen. O głosy węgierskiej mniejszości walczył także Zsolt Szilágyi. Szef konkurencyjnej wobec UDMR Węgierskiej Partii Ludowej Siedmiogrodu, która zajmuje dużo radykalniejsze stanowisko i żąda ustanowienia własnego parlamentu i autonomii w Siedmiogrodzie, największym skupisku Węgrów w Rumunii.
Pomysł te Victor Ponta wykorzystał do straszenia wyborców.
Iohannis w swojej kampanii rzeczywiście odwoływał się do zupełnie innych haseł. Chwalił się przede wszystkim osiągnięciami w lokalnym samorządzie, a także deklarował otwarcie na Zachód. Mer Sybinu startował pod hasłem „Mniej mówić, więcej robić”, które miało się zmaterializować poprzez lepsze wykorzystanie unijnych funduszy, przyciągnięcie zagranicznych inwestorów, zwiększenie wydatków na edukację, decentralizację władzy oraz wprowadzenie liberalnego modelu gospodarczego.
Zgubne problemy
W pierwsze turze zgodnie z przewidywaniami zwyciężył Ponta, otrzymując popracie o ponad 10 pkt. proc. większe od Iohannisa. Głosowanie zakończyło się jednak skandalem. Okazało się, że poza granicami kraju utworzono zbyt mało lokali wyborczych, a na dodatek w wielu miejscach brakowało kart do głosowania. W związku z tym, wielu członków rumuńskiej diaspory albo czekało w długich kolejkach, albo w ogóle nie mogło zagłosować. W Rumunii wybuchły protesty, podczas których oskarżano rząd nawet o celową manipulację wyborami. Afery nie mogły przemilczeć nawet najbardziej sprzyjające Poncie media, więc mocno zaszkodziła mu ona wizerunkowo. W zatarciu złego wrażenia nie pomogło nawet zrzucenie winy na ministra spraw zagranicznych, Titusa Corlățeana i jego zdymisjonowanie.
Nie tylko ta sprawa nie poszła po myśli Ponty. Niemal każdego dnia przed drugą turą wyborów pojawiały się informacje o kontrowersyjnych decyzjach. Okazało się, że przez parę miesięcy premier podnosił pensje pracowników budżetówki. Duży wzrost nastąpił szczególnie na kilka dni przed wyborami. Na dodatek urząd statystyczny, którego szefa powołano w kontrowersyjnych okolicznościach, ogłosił marne prognozy wzrostu gospodarczego, szokujące dla nawet najbardziej optymistycznie nastawionych ekonomistów.
Iohannisowi pozostawało więc punktowanie podobnych potknięć, choć jego kampania przed drugą turą nie była agresywna. Kandydat liberałów powtarzał wcześniejsze obietnice, a także przedstawiał się wyborcom jako polityk skłonny do współpracy. Na kilka dni przed ponownym głosowaniem Iohannis zapowiedział, że choć w razie zwycięstwa nie zaprzyjaźni się z Pontą, to widzi możliwość instytucjonalnej współpracy przy rozwiązywaniu problemów najważniejszych dla Rumunii. Warto dodać, że Iohannis prowadził swoją kampanię głównie w internecie, mobilizując zwolenników za pośrednictwem mediów społecznościowych.
Bez większych zmian?
Zwycięstwo Iohannisa w drugiej turze wyborów zostało przyjęte pozytywnie, zwłaszcza w Europie Zachodniej, gdzie odbierany jest jako polityk zdecydowanie proeuropejski i przeciwstawiany w tym wzgledzie poglądom Ponty. Warto jednak zauważyć, że w sprawach polityki międzynarodowej kandydaci nie różnili się zbyt mocno. Zarówno Iohannis, jak i Ponta, deklarowali poparcie dla Ukrainy, podkreślając konieczność większej integracji wewnątrz Unii Europejskiej i NATO. Premier Ponta. już po przegranej. powołał na stanowisko ministra spraw zagranicznych Bogdana Aurescu, dyplomatę odpowiedzialnego w ostatnich latach za program instalacji amerykańskiej tarczy antyrakietowej w Rumunii. Mimo poważnych napięć w polityce wewnętrznej, w sprawach polityki zagranicznej Ponta zgadzał się z ustępującym prezydentem Traianem Băsescu. Trudno więc oczekiwać radykalnej zmiany. Iohannis, jako osoba spoza dotychczasowego układu politycznego (wstąpił do PNL na wiosnę ub.r., wcześniej działał w organizacji mniejszości niemieckiej), będzie miał większe pole manewru w propozycjach dotyczących polityki wewnętrznej, gdzie raczej trudno o porozumienie z szefem rządu.