Paweł Pustelnik: Koniec bunga-bunga?
Ten polityczny upadek zapowiadał się dłużej niż można było się tego spodziewać. Wiele wskazuje na to, że Silvio Berlusconi pożegna się z włoską polityką już na zawsze. Czy będzie lepiej, nie wiadomo, ale na pewno mniej kolorowo.
W ciągu 17 lat swojej kariery il Cavaliere serwował polityczną telenowelę, którą nie tylko Włosi, oglądali z wypiekami na twarzy. Od niewinnych lotów rządowymi samolotami na wakacje przez nazywanie Obamy ‘przyjemnie opalonym kolegą’ po seks skandale – Berlusconi raz po raz przykrywał problemy kraju swoimi własnymi. Już sam początek kariery spowity w skandale korupcyjne był tylko przedsmakiem tego, co będzie działo się później. Forza Italia! – naprzód Włochy! wzywał Silvio, a Włosi słuchali i głosowali.
Zdominowany przez katolików kraj przyjął ze spokojem rozwód premiera z Veronicą Lario, olimpijskiego spokoju nie zaburzyły nawet podejrzenia o współżycie z nieletnią prostytutką. Libacje bunga bunga są kojarzone z Włochami na równi z rzymskim Koloseum i pizzą. Wyborcy nie doprowadzili jednak do upadku premiera, dali mu czas, mnóstwo czasu, aby ten zrezygnował sam. W cywilizowanych warunkach może trwałoby to tydzień, Berlusconi miał kilkanaście lat. Z czasem stawał się coraz bardziej pewny siebie i liczył na to, że karierę w polityce ukoronuje honorowym stanowiskiem prezydenta Republiki. Szanse na taki happy end są niewielkie, ponieważ doprowadzenie kraju do zapaści gospodarczej wychodzi powoli na jaw i nawet kolejna transplantacja włosów, czy wyprasowanie zmarszczek nie zatuszują pikującego PKB.
Skoro włoski parlament nie będzie miał już naczelnego problemu ‘jak postawić premiera przed sądem’, to może uda mu się zająć walką z długiem szacowanym na około 1,9 bln euro? Nic bardziej mylnego. Na pomysł wybrania rządu eksperckiego, którym rządziłby premier-technokrata niektóre partie zareagowały podniesieniem krzyku, przeciętny obywatel się krzywi. Przecież modelowa włoska demokracja mogłaby zostać naruszona. Część Włochów liczy na mądre posunięcia ze strony prezydenta Giorgio Napolitano, który mógłby przedstawić własną wizję rządu. Może pojawi się mąż opatrznościowy, który znajdzie recepty na włoskie problemy. Radykalne zmiany są przecież konieczne, a czas i miejsce ku nim jeszcze nigdy tak bardzo nie sprzyjały.
Ktokolwiek zostanie zaproponowany, będzie musiał zmierzyć się z gigantycznym zadaniem. Rządzenie we Włoszech to misja znacznie bardziej polityczna niż w innych krajach europejskich. Sprawny administrator nie wystarczy, ponieważ będzie mało emocjonujący, nie zaserwuje w wieczornym dzienniku celnych ripost i nie pojawi się na pierwszej stronie La Repubbliki w negliżu. Mimo narzekania na Berlusconiego, cieszył się on znacznym poparciem będąc prawdziwym liderem, o którym mówiło się dobrze albo źle, ale zawsze. Rzymska piazza potrzebuje przywódcy charyzmatycznego, który będzie potrafił skupić uwagę nie tylko na tym, co robi, ale także na sobie. Bycie gwiazdą palazzo Chigi oznacza balansowanie na granicy Hollywoodu i Bollywoodu z nutką polityki.
O ile problemy greckiej gospodarki nie schodzą z ust polityków tak w Europie, jak i na świecie, to wpływ bankructwa na globalne rynki byłby znacznie słabszy niż upadek Włochów. Niestety również o nim, mówi się coraz częściej. Nie jest wykluczone, że włoscy politycy za namową Berlusconiego chowali trupy w szafie, które teraz zaczną powoli wypadać spomiędzy markowych garniturów. Mimo ogólnego osłabienia, Włosi pozostają nadal trzecią największą gospodarką w Europie i tąpnięcia na Półwyspie Apenińskim będą znacznie trudniejsze do zamortyzowania przez Niemcy czy Francję.
Niebawem okaże się, czy poszukiwania nowego premiera przybiorą formę łapanki czy castingu w świetle jupiterów. Stawką jest odczarowanie włoskiej areny politycznej i pozbawienie jej smaczków nadanych przez Berlusconiego i jego wierny dwór. Na razie kandydatów nie widać, ale wiadomo, że na pewno nie zwycięży bezbarwny technokrata. Włosi potrzebują karnawału i będą się go domagać. Forza Italia!