Timbuktu pelne labiryntów
Timbuktu. Tim-buk-tu. Nazwa tego miasta brzmi dla europejskiego ucha jak zaklęcie, jak tajemnica. Jak miejsce akcji starej baśni, takiej, która opowiada o odwiecznej walce dobra ze złem, o dobrych i złych bohaterach. Kto wie, co to za kraina - Timbuktu? Tam właśnie zabiera nas reżyser Abderrahmane Sissako w filmie o takim tyule.
Wszędzie piach. Wydmy i rachityczne krzaki. A jednak ktoś tu jest, coś tu się dzieje. W tym pejzażu, wydarte naturze, stoi Timbuktu. Labirynt ciasnych uliczek, wytyczonych ścianami tradycyjnych domów, jest sceną zmian, zachodzących w mieście. Kontrolę nad jego mieszkańcami przejmują muzułmańscy fundamentaliści, którzy zamierzają siłą narzucić im swoją interpretację islamu. Nie pasują do niej dawne tradycje. Kolorowe stroje kobiet. Muzyka, jeden z żywiołów afrykańskiego serca. Piłka nożna. Nowe prawa są narzucane odgórnie, ogłaszane przez megafon wchodzą natychmiast w życie, a polemizowanie z nimi jest zakazane. Za ich jedyne uzasadnienie służyć ma islam. Jednak skoro tak, to dlaczego z nową władzą spór prowadzi miejscowy imam?
To właśnie on w spokojny i wyważony sposób, cytując Koran, próbuje przekonać bojowników, że błądzą. Ci jednak nie dopuszczają jego słów do siebie. Z innych scen widz przekonuje się także, że ludzie roszczący sobie prawo do wskazywania innym co jest dobre, to cynicy, którzy sami nie potrafią wytrwać w narzuconym przez siebie rygorze.
W tej właśnie surrealistycznej rzeczywistości, gdzie nowe dziwne rozporządzenia, godzące w odwieczny porządek, spadają jedno po drugim, a na ich straży stoją obcy przybysze, których nikt tu nie zapraszał, przyszło żyć zwyczajnym bohaterom Abderrahmane’a Sissako. Reżyser ukazuje jednak ich los delikatnie, wręcz poetycko. A nawet ze szczyptą humoru. W gruncie rzeczy niewiele w tym filmie agresji, bo też i niewiele walki. Zwykli ludzie chcą przede wszystkim spokoju, choć właśnie jego są sukcesywnie pozbawiani. Jeden z głównych bohaterów godzi się z zasądzoną mu surową karą. W rozleniwiającej, jakby somnambulicznej atmosferze biedacy zdają się przyjmować swój los. Nawet jeśli jest on niesprawiedliwy.
Odarty z wielkich emocji film pokazuje, że wydarzenia odbierane przez widza jako skrajne, dla mieszkańców Timbuktu są powszedniością. Mali pokazane jest w swym surowym pięknie, bez sztucznych ozdobników. Trzeba wielkiej wrażliwości, aby być w stanie przekazać tak delikatny obraz, ale też i by być w stanie go właściwie odebrać. W warstwie fabuły film wydaje się bowiem bardzo prosty, nie ma w nim skomplikowanych wątków czy dynamicznych zwrotów akcji. Jednak ta fabuła nie mogła być inna. Taką napisało ją życie.
Timbuktu królowało podczas rozdania Cezarów w 2015 roku, zdobywając aż siedem statuetek. Warto obejrzeć film, który trwającą konfrontację z fundamentalizmem opisuje tym razem ze środka „oblężonego” miasta, a nie z wnętrza helikoptera. Na uwagę zasługuje także różnorodność języków używanych w filmie.
Timbuktu, reż. Abderrahmane Sissako, Francja, Mauretania, 2014 (czas trwania: 96 min)