3 tysiące błękitnych hełmów poleci do Konga
Rada Bezpieczeństwa ONZ jednogłośnie zgodziła się w czwartek na wzmocnienie o dodatkowe 3100 żołnierzy kontyngentu sił pokojowych ONZ w Demokratycznej Republice Kongo. „Błękitne hełmy” okazały się w ostatnich tygodniach za słabe by bronić cywilów i wymusić pokój. Piętnaście państw-członków Rady Bezpieczeństwa jednogłośnie poparło przygotowaną na wniosek Francji rezolucję. Kontyngent sił pokojowych ONZ w DR Kongo (MONUC) zostanie czasowo wzmocniony o dodatkowe 2785 żołnierzy i 300 policjantów. Mają oni trafić do Konga przed końcem roku. Czas ich udziału w misji będzie uzależniony od rozwoju sytuacji w prowincji Północne Kivu, gdzie trwają obecnie walki pomiędzy armią rządową a rebeliantami zbuntowanego generała Nkundy.
MONUC ma również „w pełni” wykorzystywać możliwości jakie dają mu zawarte w mandacie misji „zasady zaangażowania”.
Trudno jednak powiedzieć kiedy MONUC zostanie rzeczywiście wzmocniony, gdyż nie wiadomo jeszcze które państwa będą gotowe przekazać swych żołnierzy i policjantów do dyspozycji ONZ. Prowadzone są obecnie rozmowy z rządami Angoli, Kenii i Senegalu, lecz trudno na razie mówić o konkretnych ustaleniach. Jean-Marie Guehenno, były zastępca sekretarza generalnego ONZ ds. operacji pokojowych twierdzi jednak, że wzmocnienie sił MONUC będzie miało praktyczne rezultaty wyłącznie w sytuacji, gdy posiłki będą złożone z elitarnych żołnierzy z Europy.
W czwartek Parlament Europejski wezwał UE do zorganizowania misji pokojowej w DR Kongo.
Już teraz w skład MONUC wchodzi ponad 17 tysięcy żołnierzy i policjantów, co czyni go największym kontyngentem sił pokojowych ONZ na świecie. Liczba ta wciąż okazuje się jednak zbyt mała by zapewnić spokój w państwie dorównującym wielkością Europie Zachodniej. Pochodzący w większości z krajów Trzeciego Świata żołnierze MONUC są źle wyposażeni i wyszkoleni, a restrykcyjne przepisy dotyczące zasad użycia siły nie pozwalają im często na skuteczne działanie. Boleśnie pokazały to ostatnie wydarzenia w prowincji Północne Kivu, gdzie kilka tysięcy stacjonujących tam „błękitnych hełmów” okazało się niezdolnymi do zapewnienia obrony cywilom i wymuszenia na Nkundzie przerwania ofensywy. Rozgoryczona ludność straciła zupełnie zaufanie do ONZ, a kilkukrotnie zaatakowała nawet żołnierzy MONUC.
Tymczasem w czwartek w prowincji wybuchły kolejne walki pomiędzy rebeliantami Nkundy, a członkami prorządowej milicji Mai-Mai (złożonej głównie z członków plemion wrogich wobec ludu Tutsi, który stanowi zaplecze rebelii Nkundy). Armia rządowa nie wydaje się być na razie zaangażowana w starcia.
Krucjata Nkundy
Laurent Nkunda przez długi czas nie uznawał ani postanowień podpisanego w 2003 r. porozumienia pokojowego (kończącego wojnę domową w DR Kongo) ani wyników demokratycznych wyborów z czerwca 2006 r. Zbuntowany generał twierdził, że walczy w obronie swych rodaków Banyamulenge (kongijski odłam plemienia Tutsi), prześladowanych przez rząd w Kinszasie i wrogo nastawione miejscowe plemiona. Wraz z kilkutysięczną prywatną armią, złożoną z dobrze uzbrojonych i doświadczonych w boju rebeliantów atakuje każdego kto jego zdaniem zagraża interesom Tutsi – lub jego samego. Jego ofensywy kilka razy postawiły wschodnie Kongo na skraju kompletnego chaosu. Walki przerwał dopiero rozejm z 23 stycznia 2008 r.
Pod koniec sierpnia walki wybuchły z nową siłą, a rebelianci podjęli szeroko zakrojone działania w prowincjach Północne i Południowe Kivu. Zdaniem ONZ to Nkunda stoi za eskalacją przemocy, gdyż chce rozszerzyć obszar terytorium kontrolowanego przez swoich bojowników. On sam oskarża z kolei rząd o nie wywiązanie się z zapisów porozumienia, przewidujących rozprawę z ukrywającymi się w dżunglach wschodniego Konga rebeliantami z plemienia Hutu z sąsiedniej Rwandy. Zdaniem Nkundy prześladują oni kongijskich Banyamulenge, których on musi samodzielnie chronić.
Wciąż krytyczna pozostaje sytuacja humanitarna na pogrążonych w konflikcie obszarach. Od końca sierpnia z rejonu walk uciekło blisko 250 tys. ludzi, którzy w niezmiernie ciężkich warunkach przebywają obecnie w obozach dla uchodźców lub ukrywają się w dżungli. Łącznie od jesieni 2007 roku blisko 1,2 miliona mieszkańców Kivu musiało opuścić swe domy. Woleli oni jednak wybrać wegetację w buszu lub obozach niż stać się ofiarą gwałtów i mordów jakich dopuszczają się wszystkie strony konfliktu.
Na podstawie: un.org, news24.com, news.bbc.co.uk