Atmosfera chaosu towarzyszy wyborom w Angoli
Niedostatek kart do głosowania, nieregularnie pracujące komisje wyborcze, ogólny chaos – pod takim znakiem przebiegają pierwsze od 1992 r. wybory parlamentarne w Angoli. Centralna komisja wyborcza była zmuszona przeprowadzić w sobotę dodatkowe głosowanie.
Wybory rozpoczęły się w piątek (5.09.) o godzinie 7:00 czasu miejscowego i od samego początku towarzyszyły im kłopoty organizacyjne, zwłaszcza w przeludnionej stolicy Angoli – Luandzie. Nie wszystkie komisje wyborcze udało się otworzyć w terminie a w wielu szybko zabrakło kart do głosowania. Niekompletne były też listy wyborców więc ludzie godzinami musieli czekać nim mogli wreszcie oddać głos. Brakowało nawet urn wyborczych i atramentu do znaczenia tych, którzy już głosowali. Wobec takiego obrotu sytuacji centralna komisja wyborcza była zmuszona przeprowadzić w sobotę dodatkowe głosowanie w 320 komisjach wyborczych.
Luisa Morgantini, szefowa misji obserwacyjnej UE wyraziła zaniepokojenie kiepską organizacją głosowania nazywając ją „katastrofą”. Uznała jednak, że drugiego dnia sytuacja wyglądała już nieco lepiej.
W o wiele ostrzejszym tonie wypowiada się opozycja. Isaias Samakuva, lider partii UNITA stwierdził, iż przebieg wydarzeń pokazuje, że system głosowania w prowincji Luanda zawiódł całkowicie i wezwał do powtórzenia wyborów. „W tym momencie nikt tak naprawdę nie wie jaki procent elektoratu już głosował” mówi.
Ngola Kabangu z partii FNLA twierdzi wręcz, że wybory zostały sfałszowane. Wtóruje mu Sindiangani Mbimbi, szef partii PDP-ANA. „Te wybory to dla nas nic więcej jak polityczny teatr. Na własne oczy widzieliśmy to w Luandzie, a podobne sygnały dostajemy od naszych delegatów na prowincji” oświadczył. Obaj wzywają do powtórzenia wyborów.
Centralna komisja wyborcza i rząd odrzucają zarzuty, twierdząc, że sytuacja nie jest w cale tak zła, jak przedstawiają ją opozycja i media. „To nie jest chaos. To tylko problemy organizacyjne, gdyż wydrukowane karty do głosowania zbyt późno dotarły do Angoli” twierdzi Kwata Kanawa, sekretarz rządzącej partii (MPLA) ds. informacji.
Wybory parlamentarne są swojego rodzaju próbą generalną przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi. Prezydent Angoli Jose Eduardo Dos Santos sprawuje tę funkcję od blisko 30 lat, dłużej niż lider Zimbabwe Robert Mugabe. Mimo iż bierze w nich udział aż 14 ugrupowań politycznych, to w rzeczywistości głosowanie będzie pojedynkiem między rządzącym MPLA (Ludowy Ruch Wyzwolenia Angoli) a opozycyjną partią UNITA (Narodowy Związek na rzecz Pełnej Niepodległości Angoli). Według przedwyborczych przewidywań, MPLA, główna siła polityczna w kraju, utrzyma się u władzy.
Wybory parlamentarne są też ważnym etapem w procesie odbudowy Angoli po trwającej 27 lat wojnie domowej, która zakończyła się dopiero w 2002 r. Konflikt wybuchł w 1975 r. gdy władzę w państwie przejęła lewicowa partia MPLA. Marksistowski rząd wspierany przez państwa Bloku Wschodniego (gównie Kubę i ZSRR) toczył przez wiele lat zaciekłą walkę z prawicową partyzantką UNITA wspieraną przez państwa zachodnie (głównie RPA).
Koniec „Zimnej wojny” i zmiany wewnętrzne w RPA przyniosły nadzieje na zakończenie wojny. Kruchy rozejm załamał się jednak w 1992 r., gdy MPLA zwyciężył wybory parlamentarne, a Dos Santos – pierwsza turę wyborów prezydenckich. Przywódca UNITA, Jonas Savimbi, zakwestionował wyniki głosowania i uciekł ze stolicy państwa – Luandy, a kilku jego współpracowników, którzy w niej pozostali, zostało zamordowanych. Konflikt został wznowiony i przerodził się w zaciekłą walkę pomiędzy Dos Santosem a Savimbim. Unita zaprzestała walki dopiero po śmierci Savimbiego w 2002 r.
Wojna kosztowała życie ok. 500 tys. ludzi. Kraj jest do dziś zrujnowany (ogromnym problemem są wciąż rozsiane po kraju miny lądowe). Mimo rosnącego PKB, który napędza przede wszystkim sprzedaż ropy naftowej (Angola walczy z Nigerią o status największego producenta ropy w Afryce) blisko 70 procent z 14 mln. obywateli żyje za mniej niż dwa dolary dziennie.
Na podstawie: news.bbc.co.uk, news24.com, mg.co.za