"Błękitne hełmy" w Kongo dostaną więcej uprawnień
Rada Bezpieczeństwa ONZ w poniedziałek jednogłośnie przedłużyła o jeden rok mandat misji pokojowej w Demokratycznej Republice Kongo (MONUC). „Błękitne hełmy” uzyskały też więcej uprawnień, pozwalających im w teorii skuteczniej ochraniać cywilów. Nowy mandat misji, przyjęty przez RB ONZ, nakazuje siłom MONUC skupić się na zapewnieniu ochrony ludności cywilnej. Żołnierze mogą już nie tylko ratować atakowanych cywilów, ale i działać prewencyjnie by uchronić ich przed prześladowaniami. Rezolucja daje też „błękitnym hełmom” prawo do interwencji, gdy cywilów napastują nie tylko nieregularne milicje, ale również (jak to miało kilkukrotnie miejsce w ostatnich miesiącach) zdemoralizowani żołnierze armii rządowej.
Rezolucja potwierdza też plany wzmocnienia sił MONUC do 22 tysięcy żołnierzy, policjantów i obserwatorów. Problemem pozostaje jednak znalezienie państw, które wysłałyby dodatkowe oddziały do DR Kongo.
MONUC ma także skupić się na działaniach w regionie Kivu, gdzie trwa rebelia, jaką zbuntowany generał Laurent Nkunda i jego bojownicy z plemienia Tutsi wzniecili przeciwko rządowi w Kinszasie.
Obecnie w Północnym Kivu panuje relatywny spokój. Pod koniec października Nkunda ogłosił jednostronne zawieszenie broni i walki na froncie ucichły. Co jakiś czas wybuchają tylko starcia pomiędzy rebeliantami a członkami prorządowej milicji Mai-Mai (złożonej głównie z członków plemion wrogich wobec ludu Tutsi, który stanowi zaplecze rebelii Nkundy) lub ruandyjskich rebeliantów Hutu z Rwandy.
W niedziele rebelianci oskarżyli jednak armię rządową o wkroczenie do monitorowanej przez ONZ strefy buforowej i zagrozili wznowieniem działań wojennych. Wcześniej Nkunda odmówił podpisania porozumienia o rozejmie.
Rozmowy pokojowe maja zostać wznowione 7 stycznia w kenijskim Nairobi.
Krucjata Nkundy
Laurent Nkunda przez długi czas nie uznawał ani postanowień podpisanego w 2003 r. porozumienia pokojowego (kończącego wojnę domową w DR Kongo) ani wyników demokratycznych wyborów z czerwca 2006 r. Zbuntowany generał twierdził, że walczy w obronie swych rodaków Banyamulenge (kongijski odłam plemienia Tutsi), prześladowanych przez rząd w Kinszasie i wrogo nastawione miejscowe plemiona. Wraz z kilkutysięczną prywatną armią, złożoną z dobrze uzbrojonych i doświadczonych w boju rebeliantów, atakuje każdego, kto jego zdaniem zagraża interesom Tutsi – lub jego samego. Jego ofensywy kilka razy postawiły wschodnie Kongo na skraju kompletnego chaosu. Walki przerwał dopiero rozejm z 23 stycznia 2008 r.
Pod koniec sierpnia walki wybuchły z nową siłą, a rebelianci podjęli szeroko zakrojone działania w prowincjach Północne i Południowe Kivu. Zdaniem ONZ to Nkunda stoi za eskalacją przemocy, gdyż chce rozszerzyć obszar terytorium kontrolowanego przez swoich bojowników. On sam oskarża z kolei rząd o nie wywiązanie się z zapisów porozumienia, przewidujących rozprawę z ukrywającymi się w dżunglach wschodniego Konga rebeliantami z plemienia Hutu z sąsiedniej Rwandy. Zdaniem Nkundy prześladują oni kongijskich Banyamulenge, których on musi samodzielnie chronić.
Wciąż krytyczna pozostaje sytuacja humanitarna na pogrążonych w konflikcie obszarach. Od końca sierpnia z rejonu walk uciekło blisko 250 tys. osób, które w niezmiernie ciężkich warunkach przebywają obecnie w obozach dla uchodźców lub ukrywają się w dżungli. Łącznie od jesieni 2007 roku blisko 1,2 miliona mieszkańców Kivu musiało opuścić swe domy. Woleli oni jednak wybrać wegetację w buszu lub obozach niż stać się ofiarą gwałtów i mordów, jakich dopuszczają się wszystkie strony konfliktu.
Na podstawie: news.bbc.co.uk, news24.com