Dantejskie sceny w Gomie
Uciekający przed rebeliancką ofensywą żołnierze kongijskiej armii rządowej od kilku dni grabią, gwałcą i mordują mieszkańców Gomy, stolicy prowincji Północne Kivu. Tysiące uchodźców schroniło się w głębi dżungli, a Czerwony Krzyż mówi już o humanitarnej katastrofie. Na początku tygodnia oddziały zbuntowanego generała Laurenta Nkundy przełamały linie obrony wojsk rządowych. Żołnierze kongijskiej armii, nigdy nie słynący z dyscypliny, rozpoczęli paniczny odwrót w kierunku Gomy. Milionowe miasto, w którym już przebywały dziesiątki tysięcy uchodźców ogarnął kompletny chaos. Załamały się wszelkie struktury administracyjne, a pijani maruderzy rozpoczęli otwartą grabież, połączoną z gwałtami i mordowaniem opornych. Splądrowano nawet miejscowy szpital. Zachodnie organizacje humanitarne w obawie o życie swych pracowników zawiesiły wszelkie działania w mieście.
Jedyną zorganizowaną siłą w mieście pozostaje oddział ok. 850 oenzetowskich „błękitnych hełmów”. To ostatnia bariera jaka dzieli Gomę od otaczających miasto rebeliantów. „Błękitne hełmy” w obawie przed powiększeniem chaosu zablokowały wciąż napływającym uchodźcom dostęp do miasta. Miedzy ich pozycjami a rebelianckimi liniami znajduje się obecnie ok. 30 tys. ludzi.
Tymczasem dziesiątki tysięcy zgromadzonych w Gomie uchodźców uciekło z miasta w okoliczne lasy, chroniąc się zarówno przed dokonywanymi przez maruderów ekscesami, jak i przed owianymi ponurą sławą rebeliantami Nkundy. Z powodu chaosu i ewakuacji organizacji humanitarnych są oni pozbawieni jakiejkolwiek pomocy medycznej czy żywnościowej. Ponad 9 tysięcy uchodźców schroniło się z kolei w sąsiednich Ugandzie i Rwandzie. Międzynarodowy Czerwony Krzyż określa sytuację jednym słowem – katastrofa.
Siły Nkundy przestrzegają tymczasem ogłoszonego w środę jednostronnego zawieszenia broni. Zbuntowany generał zaoferował otworzenie „humanitarnych korytarzy” którymi pomoc mogłaby być dostarczana do mieszkańców oblężonego miasta. Zaoferował też organizacjom humanitarnym swobodny dostęp do okupowanych przez jego siły obszarów. Gdy jednak ONZ przestrzegła go przed zajmowaniem Gomy ostrzegł, że siły MONUC (kontyngentu sił pokojowych ONZ w DR Kongo) nie będą w stanie go powstrzymać.
UE rozważy w piątek wysłanie sił wojskowych do Demokratycznej Republkiki Kongo. Za rozmieszczeniem w rejonie konfliktu 1,5 tysięcznej grupy bojowej opowiada się sprawująca unijną prezydencję Francja, podczas gdy Wielka Brytania pozostaje mocno sceptyczna.
UE, podobnie jak ONZ i Unia Afrykańska stara się usilnie znaleźć pokojowe rozwiązanie konfliktu.
Krucjata Nkundy
Laurent Nkunda przez długi czas nie uznawał ani postanowień podpisanego w 2003 r. porozumienia pokojowego (kończącego wojnę domową w DR Kongo) ani wyników demokratycznych wyborów z czerwca 2006 r. Zbuntowany generał twierdził, że walczy w obronie swych rodaków Banyamulenge (kongijski odłam plemienia Tutsi), prześladowanych przez rząd w Kinszasie i wrogo nastawione miejscowe plemiona. Wraz z kilkutysięczną prywatną armią, złożoną z dobrze uzbrojonych i doświadczonych w boju rebeliantów atakuje każdego kto jego zdaniem zagraża interesom Tutsi – lub jego samego. Jego ofensywy kilka razy postawiły wschodnie Kongo na skraju kompletnego chaosu. Walki przerwał dopiero rozejm z 23 stycznia 2008 r., jednak od tej pory obserwatorzy ONZ zanotowali aż 200 incydentów, stanowiących naruszenie porozumienia.
Pod koniec sierpnia walki wybuchły z nową siłą, a rebelianci podjęli szeroko zakrojone działania w prowincjach Północne i Południowe Kivu. Zdaniem ONZ to Nkunda stoi za eskalacją przemocy, gdyż chce rozszerzyć obszar terytorium kontrolowanego przez swoich bojowników. On sam oskarża z kolei rząd o nie wywiązanie się z zapisów porozumienia, przewidujących rozprawę z ukrywającymi się w dżunglach wschodniego Konga rebeliantami z plemienia Hutu z sąsiedniej Rwandy. Zdaniem Nkundy prześladują oni kongijskich Banyamulenge, których on musi samodzielnie chronić.
Cztery tygodnie temu Nkunda, który dotychczas ograniczał się wyłącznie do strzeżenia swej strefy wpływów w Północnym Kivu, zagroził, że rozpocznie otwartą wojnę przeciwko rządowi w Kinszasie. W wywiadzie dla BBC oświadczył, że jego celem jest odtąd „wyzwolenie mieszkańców Kongo”.
Od końca sierpnia z rejonu walk uciekło blisko 200 tys. ludzi, którzy w niezmiernie ciężkich warunkach przebywają obecnie w obozach dla uchodźców. Łącznie od jesieni 2007 roku blisko 1,2 miliona mieszkańców Kivu musiało opuścić swe domy. Woleli oni jednak wybrać wegetację w buszu lub obozach niż stać się ofiarą gwałtów i mordów jakich dopuszczają się wszystkie strony konfliktu.
Na podstawie: news24.com, mg.co.za, news.bbc.co.uk