DRK/ Zbuntowany generał proponuje pokój
Zbuntowany generał Laurent Nkunda zaproponował rządowi DR Kongo rozpoczęcie rozmów pokojowych. Ofertę wystosował zaraz po serii zwycięstw, jakie odnieśli jego rebelianci nad przysłanymi przez Kinszasę wojskami. „Wzywamy do znalezienia politycznego rozwiązania [konfliktu – MK] – do zakończenia dyskryminacji niektórych społeczności, do rozwiązania problemu Interahamwe i budowy nowej armii” oświadczył rzecznik rebeliantów Rene Abandi w wywiadzie dla BBC. „Proponujemy negocjacje, gdyż oni myśleli na początku [rząd w Kinszasie –MK], iż jesteśmy słabi. Teraz gdy wygrywamy możemy przedstawić naszą wizję rozwiązana powstałych problemów politycznych” dodał Amandi, zaznaczając jednocześnie, iż rebelianci wierzą, że problemy które wywołały konflikt mogą zostać rozwiązane drogą pokojową - nawet teraz gdy szala zwycięstwa przechyliła się ich stronę.
Pewność siebie rebeliantów nie jest pozbawiona podstaw. W ostatnich dniach zanotowali oni serię sukcesów militarnych, uwieńczoną odbiciem z rąk nad wojsk rządowych miasta Mushake. Rząd w Kinszasie wysłał do wschodnich prowincji Konga blisko 20 tys. żołnierzy, lecz te źle dowodzone i zdemoralizowane oddziały nie są sobie w stanie poradzić z ok. 6 tys. armią Nkundy, której trzon stanowią uważani za najlepszych żołnierzy w całym Kongo bojownicy Banyamulenge („ludzie z gór” – kongijski odłam plemienia Tutsi).
Kilka tygodni wcześniej Mushake zdobyli żołnierze armii rządowej, po raz pierwszy wkraczając wówczas głęboko w głąb terytorium rebeliantów. Teraz gdy wojska Nkundy odzyskały wszystkie utracone obszary widać wyraźnie, że pojawiające się swego czasu pogłoski o rychłej klęsce jego rebelii były mocno przesadzone.
Oddziały rebelianckie podeszły obecnie pod miasto Sake – zaledwie 30 kilometrów od stolicy prowincji Północne Kivu, Gomy. Przedstawiciele kontyngentu sił pokojowych ONZ w DR Kongo (MONUC) już zapowiedzieli, że gdyby rebelianci odważyli się zaatakować Sake „Błękitne hełmy” zatrzymają ich siłą.
Konflikt niemal zupełnie zdestabilizował wschodnią cześć Konga i od grudnia 2006 r. zmusił blisko pół miliona mieszkańców regionu do opuszczenia swych domów.
Krucjata Nkundy
Generał Nkunda - człowiek który wywołał konflikt - nie uznaje ani postanowień podpisanego w 2003 r. porozumienia pokojowego ani wyników demokratycznych wyborów z czerwca 2006 r. Zbuntowany generał twierdzi, że walczy w obronie swych rodaków Banyamulenge, prześladowanych przez rząd w Kinszasie i wrogo nastawione miejscowe plemiona. Kongijscy Tutsu są bowiem znienawidzeni przez inne plemiona Konga, które uważają ich za obcych (przybyli do Konga dopiero w czasach kolonialnych), „piątą kolumnę” sąsiednich państw (Ugandy, Rwandy i Burundi, w których żyje wielu Tutsich) i winowajców wszystkich wojen i nieszczęść, jakie spadły na ich kraj w ciągu ostatnich dziesięciu lat.
Nkunda wraz z kilkutysięczną prywatną armią, złożoną z dobrze uzbrojonych i doświadczonych w boju rebeliantów, okupuje płaskowyż Masisi, skąd atakuje każdego kto jego zdaniem zagraża interesom Tutsi – lub jego samego. Dwukrotnie (w 2004 i 2006 r.) ponosił już bunt przeciwko rządowi w Kinszasie. Od grudnia 2006 r. konflikt we wschodnich prowincjach Konga tli się w zasadzie nieustannie.
W październiku br. Nkunda zerwał zawarty z rządem rozejm, oskarżając Kinszasę o kontynuowanie ataków na jego wojska oraz o korzystanie z pomocy ukrywających się w dżunglach wschodniego Konga rebeliantów z plemienia Hutu z sąsiedniej Rwandy. Wielu z nich to członkowie dawnej rwandyjskiej armii i bojówek „Interahamwe”, które podczas ludobójstwa z 1994 r. wymordowały blisko 800 tys. rwandyjskich Tutsi.
Na podstawie:
news.bbc.co.uk,
mg.co.za,