Nie ustają walki we wschodnich prowincjach Konga
Nie widać końca walkom jakie we wschodnich prowincjach DR Kongo rządowa armia toczy z rebeliantami generała Nkundy. Od końca sierpnia z pogrążonych w konflikcie regionów uciekło od 60 do 100 tys. ludzi. W ostatnich dniach walki zdawały się cichnąć, gdyż obie strony zgodziły się przyjąć plan pokojowy ONZ, przewidujący wycofanie się ich sił na pozycje zajmowane pod koniec sierpnia. Rebelianci zgodnie z zawartym porozumieniem zaczęli wycofywać się do swych bastionów na płaskowyżu Masisi.. W środę (17.09.) walki wybuchły jednak z nową siłą wzdłuż całego płaskowyżu Masisi. Rządowa armia użyła (jak donoszą obserwatorzy ONZ) artylerii.
Rebelianci oskarżają armię o zaatakowanie ich pozycji. Strona rządowa nie komentuje tych doniesień.
Wiadomo jednak, że prezydent Joseph Kabila jest niezadowolony z międzynarodowych nacisków na znalezienie pokojowego rozwiązania konfliktu. Nie sprzeciwia się on planowanej od dawna reintergracji rebeliantów z wojskami rządowymi, lecz nie chce rozmawiać z dowodzącym nimi generałem Nkundą, którego uważa za terrorystę i buntownika.
Tymczasem sytuacja humanitarna w objętych walkami prowincjach Północne i Południowe Kivu gwałtownie się pogarsza. Od końca sierpnia z pogrążonych w konflikcie regionów uciekło od 60 do 100 tys. ludzi. Są oni pozbawieni pomocy medycznej, gdyż od momentu wznowienia walk rebelianci i armia grabią i demolują prowadzone przez organizacje humanitarne szpitale.
Laurent Nkunda przez długi czas nie uznawał ani postanowień podpisanego w 2003 r. porozumienia pokojowego (kończącego wojnę domową w Kongo) ani wyników demokratycznych wyborów z czerwca 2006 r. Zbuntowany generał twierdził, że walczy w obronie swych rodaków Banyamulenge (kongijski odłam plemienia Tutsi), prześladowanych przez rząd w Kinszasie i wrogo nastawione miejscowe plemiona.
Nkunda wraz z kilkutysięczną prywatną armią, złożoną z dobrze uzbrojonych i doświadczonych w boju rebeliantów, okupował płaskowyż Masisi, skąd atakował każdego kto jego zdaniem zagraża interesom Tutsi – lub jego samego. Jego ofensywy kilka razy postawiły wschodnie Kongo na skraju kompletnego chaosu. Walki przerwał dopiero rozejm z 23 stycznia 2008 r., jednak od tej pory obserwatorzy ONZ zanotowali aż 200 incydentów, stanowiących naruszenie porozumienia. Od stycznia z rejonu rzekomo zakończonego konfliktu uciekło ponadto 150 tys. mieszkańców.
Pod koniec sierpnia walki wybuchły z nową siłą, a rebelianci podjęli szeroko zakrojone działania w prowincjach Północne i Południowe Kivu. Zdaniem ONZ to Nkunda stoi za eskalacją przemocy, gdyż chce rozszerzyć obszar terytorium kontrolowanego przez swoich bojowników. On sam oskarża z kolei rząd o nie wywiązanie się z zapisów porozumienia, przewidujących rozprawę z ukrywającymi się w dżunglach wschodniego Konga rebeliantami z plemienia Hutu z sąsiedniej Rwandy (wielu z nich to członkowie dawnej rwandyjskiej armii i bojówek „Interahamwe”, które podczas ludobójstwa z 1994 r. wymordowały blisko 800 tys. rwandyjskich Tutsi). Zdaniem Nkundy prześladują oni kongijskich Banyamulenge, których on musi samodzielnie chronić.
Ostatnimi dniami pojawiły się doniesienia, że armia rządowa potajemnie współpracuje z bojówkarzami Hutu przy nielegalnym wydobyciu i obrocie kongijskimi bogactwami naturalnymi.
Na podstawie: mg.co.za, news.bbc.co.uk