Nowe walki w Demokratycznej Republice Kongo
Oddziały zbuntowanego generała Nkundy wdały się we wtorek w walki z prorządową milicją Mai Mai. Zasadniczo jednak w prowincji Północne Kivu wciąż utrzymuje się kruchy rozejm między rebeliantami i armią rządową – zwłaszcza wokół stolicy prowincji, Gomy. Starcia wybuchły wokół Rutshuru, miasta położonego blisko granicy Demokratycznej Republiki Kongo z Ugandą. Rebelianci walczą tam od dwóch dni z prorządową milicją Mai Mai - nieregularnymi ochotniczymi formacjami złożonymi głównie z członków plemion wrogich wobec ludu Tutsi, który stanowi zaplecze rebelii Nkundy. Znajdująca się w okolicy baza „błękitnych hełmów” ONZ znalazła się pod krzyżowym ostrzałem.
Jak jednak donoszą międzynarodowi obserwatorzy zasadniczy rozejm pomiędzy rebeliantami a oficjalną armią rządową wciąż się utrzymuje. Co najważniejsze spokój panuje w najbardziej newralgicznym miejscu – w stolicy prowincji Północne Kivu, Gomie.
W ostatnich dniach rebelianci Nkundy zadali szereg klęsk armii rządowej i stanęli u bram Gomy. Tydzień temu (29.10.) Nkunda ogłosił jednak jednostronne zawieszenie broni, oficjalnie by ochronić mieszkańców Gomy przed dalszymi cierpieniami. Od tego momentu walki w prowincji częściowo ucichły.
Na ogarnięte konfliktem obszary powoli wracają międzynarodowe organizacje humanitarne, lecz sytuacja miejscowej ludności jest jednak wciąż krytyczna. Od końca sierpnia z rejonu walk uciekło blisko 250 tys. ludzi, którzy w niezmiernie ciężkich warunkach przebywają obecnie w obozach dla uchodźców lub ukrywają się w dżungli. Łącznie od jesieni 2007 roku blisko 1,2 miliona mieszkańców Kivu musiało opuścić swe domy. Woleli oni jednak wybrać wegetację w buszu lub obozach niż stać się ofiarą gwałtów i mordów jakich dopuszczają się wszystkie strony konfliktu.
Tymczasem nie ustają wysiłki na rzecz pokojowego rozwiązania konfliktu. W czwartek w kenijskim Nairobi odbędzie nadzwyczajny szczyt Unii Afrykańskiej poświecony sytuacji w Kongo. Być może weźmie w nim udział Sekretarz Generalny ONZ Ban-Ki-moon.
Krucjata Nkundy
Laurent Nkunda przez długi czas nie uznawał ani postanowień podpisanego w 2003 r. porozumienia pokojowego (kończącego wojnę domową w DR Kongo) ani wyników demokratycznych wyborów z czerwca 2006 r. Zbuntowany generał twierdził, że walczy w obronie swych rodaków Banyamulenge (kongijski odłam plemienia Tutsi), prześladowanych przez rząd w Kinszasie i wrogo nastawione miejscowe plemiona. Wraz z kilkutysięczną prywatną armią, złożoną z dobrze uzbrojonych i doświadczonych w boju rebeliantów atakuje każdego kto jego zdaniem zagraża interesom Tutsi – lub jego samego. Jego ofensywy kilka razy postawiły wschodnie Kongo na skraju kompletnego chaosu. Walki przerwał dopiero rozejm z 23 stycznia 2008 r., jednak od tej pory obserwatorzy ONZ zanotowali aż 200 incydentów, stanowiących naruszenie porozumienia.
Pod koniec sierpnia walki wybuchły z nową siłą, a rebelianci podjęli szeroko zakrojone działania w prowincjach Północne i Południowe Kivu. Zdaniem ONZ to Nkunda stoi za eskalacją przemocy, gdyż chce rozszerzyć obszar terytorium kontrolowanego przez swoich bojowników. On sam oskarża z kolei rząd o nie wywiązanie się z zapisów porozumienia, przewidujących rozprawę z ukrywającymi się w dżunglach wschodniego Konga rebeliantami z plemienia Hutu z sąsiedniej Rwandy. Zdaniem Nkundy prześladują oni kongijskich Banyamulenge, których on musi samodzielnie chronić
Pięć tygodni temu Nkunda, który dotychczas ograniczał się wyłącznie do strzeżenia swej strefy wpływów w Północnym Kivu, zagroził, że rozpocznie otwartą wojnę przeciwko rządowi w Kinszasie. W wywiadzie dla BBC oświadczył, że jego celem jest odtąd „wyzwolenie mieszkańców Kongo”.
Na podstawie: iol.co.za, news24.com, news,bbc.co.uk