Ruandyjskie wojska wkroczyły na terytorium Kongo
Za zgodą rządu w Kinszasie od półtora do dwóch tysięcy ruandyjskich żołnierzy wkroczyło we wtorek na terytorium Demokratycznej Republiki Kongo. Pomogą oni armii tego państwa w walce z ukrywającymi się na pograniczu ruandyjskimi rebeliantami z plemienia Hutu. Obecność Ruandyjczyków na pograniczu budzi wielkie emocje, gdyż w ciągu ostatnich piętnastu lat Rwanda dwukrotnie (1996 i 1998) dokonała inwazji na Demokratyczną Republikę Kongo. Tym razem jednak armia tego państwa przekroczyła granicę za zgodą rządu w Kinszasie. Ruandyjczycy mają pomóc kongijskiej armii w rozprawie z ukrywającymi się na pograniczu rebeliantami z plemienia Hutu (pochodzącymi notabene z Rwandy). „Zwróciliśmy się z oficjalną prośbą do ruandyjskiej armii o udział w operacji rozbrajającej” mówił we wtorek kongijski minister informacji, Lambert Mende Omalanga.
Minister informacji Rwandy potwierdził z kolei, że żołnierze działają pod kongijskim dowództwem.
Od półtora do dwóch tysięcy ruandyjskich żołnierzy przekroczyło granicę w pobliżu Gomy, stolicy prowincji Północne Kivu, lecz co jednak ciekawe zmierzają obecnie w kierunku Ruthsuru - miasta kontrolowanego przez rebeliantów – tyle że wywodzących się z plemienia Tutsi (Narodowy Kongres Obrony Ludu - CNDP) i walczących z bojówkami Hutu. W tym samym kierunku zmierzają kolumny kongijskiej armii.
Być może te tajemnicze ruchy wojsk mają związek z ostatnim rozłamem na łonie CNDP. Rebeliancka frakcja, która wypowiedziała posłuszeństwo generałowi Laurentowi Nkundzie oddała się bowiem w ostatni piątek (16.01.) do dyspozycji dowództwa armii rządowej. Rozłamowcy zaoferowali również swą pomoc rządowi w walce z rebeliantami Hutu.
Omalanga poinformował iż wspólna operacja wojskowa potrwa od 10 do 15 dni i będzie miała na celu nie tylko pokonanie bojówek Hutu, lecz również rozbrojenie wszystkich innych rebelianckich ugrupowań w Kivu – w tym CNDP i prorządowej milicji Mai-Mai.
Zgodnie z grudniowym porozumieniem pomiędzy Kinszasą a Kigali, Rwanda miała zapewnić operacji logistyczne i wywiadowcze wsparcie, lecz nie przewidywano aby jej żołnierze pojawili się na terytorium DR Kongo. Teraz Omalanga zapewnia, że Ruandyjczycy nie będą walczyć z Hutu, lecz jedynie pełnić rolę obserwatorów i pilnować aby rozbrojeni rebelianci wrócili do Rwandy.
W środę kongijska armia nie wpuściła na teren operacji oenzetowskich „błękitnych hełmów”. Nie mogą się tam również dostać dziennikarze i pracownicy organizacji humanitarnych.
Obecność bojowników Hutu na terytorium Konga (większość z nich to byli żołnierze ruandyjskiej armii oraz członkowie paramilitarnych bojówek „Interahamwe”, odpowiedzialni za ludobójstwo dokonane w Rwandzie w 1994 r.) jest przyczyną stałego napięcia na linii Kinszasa-Kigali i dwukrotnie spowodowała ruandyjską inwazję na ten kraj. Co więcej działania FDLR są oficjalną przyczyną dla której zbuntowany generał Laurent Nkunda rozpoczął w sierpniu swą rebelię w prowincji Północne Kivu. Zdaniem Nkundy bojownicy Hutu prześladują jego rodaków Banyamulenge (kongijski odłam plemienia Tutsi), a rząd nic nie robi by się temu przeciwstawić.
We wrześniu 2008 roku zachodnie organizacje pozarządowe doniosły, że kongijska armia rządowa potajemnie współpracuje z bojówkarzami Hutu przy nielegalnym wydobyciu i obrocie kongijskimi bogactwami naturalnymi.
Na podstawie: news.bbc.co.uk, mg.co.za