Ważą się losy misji pokojowej w Somalii
Burundi i Uganda, których żołnierze stanowią trzon misji pokojowej Unii Afrykańskiej w Somalii, mają ponoć wycofać swe kontyngenty jeszcze przed zakończeniem ewakuacji etiopskich sił interwencyjnych. Przewodniczący Komisji UA Jean Ping jest przerażony tymi planami. „Jesteśmy rzeczywiście bardzo przejęci ale mamy nadzieję, że coś zostanie zrobione by uniknąć takiego obrotu sytuacji [odwrotu sił pokojowych z Somalii - MK]” mówił Ping podczas piątkowej konferencji prasowej. „Mam nadzieję że do tego nie dojdzie” podkreślał cały czas afrykański komisarz.
„Poprosiliśmy państwa afrykańskie o zwiększenie obecności w Somalii, poprosiliśmy Radę Bezpieczeństwa ONZ o pomoc, a partnerów UA o finansowe wsparcie misji” mówił Ping. „Odwrót z Somalii jest czymś, czego nie możemy zaakceptować – ani Unia Afrykańska ani reszta świata” dodał.
Całą tą burzę wywołał w czwartek premier Etiopii Meles Zenawi, który ogłosił że jeszcze przed zaplanowanym do końca roku odwrotem wojsk etiopskich z Somalii, kraj opuszczą także stacjonujący tam żołnierze sił pokojowych z Ugandy i Burundi. Oznaczałoby to de facto koniec misji pokojowej AMISOM, gdyż żołnierze z tych państw stanowią niemal całość kontyngentu. W rezultacie pogrążona w konflikcie Somalia zostałaby całkowicie pozostawiona sama sobie, a droga do przejęcia władzy przez islamistów byłaby otwarta.
Rządy Ugandy i Burundi zaprzeczają jednak tym doniesieniom.
Misja AMISOM miała liczyć ok. 8 tysięcy żołnierzy, lecz obecnie w Somalii jest ich zaledwie 3,2 tys. (gł. z Ugandy i Burundi). Ich obecność nie ma większego wpływu na sytuację w pogrążonym w chaosie kraju, co więcej sami padają nierzadko ofiarą ataków. Od początku misji zginęło już dziewięciu żołnierzy.
W lipcu Ramtane Lamamra, komisarz Unii Afrykańskiej ds. pokoju i bezpieczeństwa, przyznał że „mimo wszystkich poświęceń złożonych przez dowódców i żołnierzy, AMISOM nie jest w stanie wypełnić swego mandatu, gdyż jej siły są nieadekwatne do zastanych na miejscu wyzwań”. Poprosił następnie ONZ o przejęcie odpowiedzialności za misję pokojową w Somalii. O to samo poprosił w piątek Jean Ping.
Od 1991 r., kiedy to obalono komunistycznego prezydenta Siada Barre, Somalia nie posiada efektywnie działającego rządu centralnego. Somalia jest klasycznym państwem „upadłym”, w którym nie działają żadne państwowe instytucje, a miejscowe klany i ich „Panowie Wojny” podzielili pogrążony w anarchii kraj na swoje strefy wpływów.
Latem 2006 r. stolica Mogadiszu i niemal cała południowa Somalia przeszły na pół roku pod kontrolę islamskich fundamentalistów z tzw. Unii Trybunałów Islamskich, oskarżanych przez Waszyngton o związki z al-Kaidą. Na zajętych przez siebie terenach islamiści zaprowadzili porządek i względną stabilizację, lecz ich polityka wzbudziła zaniepokojenie Zachodu i regionalnych potęg. W rezultacie w grudniu 2006 r. zainspirowana prawdopodobnie przez USA etiopska interwencja wojskowa rozgromiła „somalijskich talibów” i osadziła w Mogadiszu uznawany przez społeczność międzynarodową, lecz wcześniej zupełnie bezsilny, Tymczasowy Rząd Federalny.
Islamiści nie rezygnują jednak z walki i prowadzą przeciwko Etiopczykom i ich somalijskim sprzymierzeńcom krwawą partyzantkę, której epicentrum znajduje się w Mogadiszu. W mieście właściwie nie ma dnia bez krwawych potyczek i zamachów, w których giną przede wszystkim osoby cywilne. Południe kraju jest już tymczasem w dużej mierze kontrolowane przez rebeliantów.
Krytyczna pozostaje sytuacja humanitarna. ONZ szacuje, że około 3,2 miliona Somalijczyków (40 proc. społeczeństwa) bezwzględnie potrzebuje pomocy żywnościowej, a jedno na sześcioro dzieci poniżej piątego roku życia jest dotkliwie niedożywione.
Na podstawie: news.bbc.co.uk, mg.co.za