Wschodnie Kongo ponownie w ogniu wojny
We wschodnich regionach Demokratycznej Republiki Kongo rebelianci wierni zbuntowanemu generałowi Laurentowi Nkundzie ponownie uwikłali się w walki z armią rządową. Starcia, które wybuchły w czwartek są najzacieklejszymi od zawarcia rozejmu w styczniu tego roku.
Walki wybuchły w rejonie Rutshuru, około 50 kilometrów ma północ od miasta Goma (stolicy prowincji Północne Kivu). Obie strony oskarżają się wzajemnie o oddanie pierwszych strzałów. „Nie rozumiem dlaczego oni nas atakują” powiedział w telefonicznym wywiadzie dla agencji AFP generał Mayala Kyama Vainqueur. Z kolei rzecznik rebeliantów twierdzi, że to armia zaatakowała ich pozycje, gdy zawiesili swoją flagę nad jednym z miasteczek.
Siły kontyngentu oenzetowskich „Błękitnych Hełmów” (MONUC) zostały postawione w stan gotowości. Zdaniem ONZ to Nkunda stoi za eskalacją przemocy, gdyż chce rozszerzyć obszar terytorium kontrolowanego przez swoich bojowników.
Laurent Nkunda przez długi czas nie uznawał ani postanowień podpisanego w 2003 r. porozumienia pokojowego (kończącego wojnę domową w Kongo) ani wyników demokratycznych wyborów z czerwca 2006 r. Zbuntowany generał twierdził, że walczy w obronie swych rodaków Banyamulenge (kongijski odłam plemienia Tutsi), prześladowanych przez rząd w Kinszasie i wrogo nastawione miejscowe plemiona.
Nkunda wraz z kilkutysięczną prywatną armią, złożoną z dobrze uzbrojonych i doświadczonych w boju rebeliantów, okupował płaskowyż Masisi, skąd atakował każdego kto jego zdaniem zagraża interesom Tutsi – lub jego samego. Jego ofensywy kilka razy postawiły wschodnie Kongo na skraju kompletnego chaosu. Walki przerwał dopiero rozejm z 23 stycznia 2008 r., jednak od tej pory obserwatorzy ONZ zanotowali aż 200 incydentów, stanowiących naruszenie porozumienia. Od stycznia z rejonu rzekomo zakończonego konfliktu uciekło ponadto 150 tys. mieszkańców.
Na podstawie: news.bbc.co.uk, news24.com