USA/ Smutny koniec miesiąca
- Piotr Kuczyński, Xelion
Koniec tygodnia na rynkach amerykańskich pokazał, że obrona giełd po publikacji fatalnych danych makro w poprzednich kilku dniach nie na długo starczyła. W piątek nadal martwiło graczy to, co w czwartek powiedział Ben Bernanke. Przypominam, że szef Fed podczas czwartkowej sesji pytań i odpowiedzi wspomniał o możliwości bankructwa amerykańskich, mniejszych banków regionalnych. Właśnie to przeceniało w czwartek indeksy zarówno w Europie jak i w USA. Nie wydaje mi się prawdopodobne, żeby poważny wpływ miały dane makro. W komentarzach pisze się o słabym PKB w czwartym kwartale, czy o większej od prognoz ilości noworejestrowanych bezrobotnych. Jednak dane o PKB to już głęboka historia, a poza tym nie były gorsze od pierwotnie opublikowanych, a tygodniowa zmiana na rynku pracy rzadko doprowadza do dużych zmian na giełdach, chociaż wpływa na rynek walutowy.
Piątek też nie przyniósł dobrych informacji. Co prawda okazało się, że zarówno wydatki jak i przychody Amerykanów wzrosły nieco szybciej niż tego oczekiwano, ale mocniej niż w grudniu (o 0,3 procent) wzrósł bazowy wskaźnik wydatków osobistych (PCE core). Wniosek był prosty: inflacja redukuje prawie do zera wzrost wydatków. Pozostała dane też były fatalne. W lutym indeks Chicago PMI pokazujący, jak zmienia się koniunktura w regionie Chicago, gwałtownie spadł. Utrzymywał się w styczniu tuż nad granicą oddzielająca recesję od rozwoju, czyli nad poziomem 50 pkt., a w lutym spadł do 44,5 pkt. (najniżej od grudnia 2001). Indeks ten potrafi zmieniać się bardzo gwałtownie, więc gracze często nań nie reagują. Tym razem zareagowali. Widać przebrała się miarka. Złych danych było po prostu w tym tygodniu zbyt dużo. W każdym razie indeks potwierdził to, co widać było w innych danych – gospodarka USA zdąża albo już jest w recesji. Również indeks nastroju Uniwersytetu Michigan nie mógł pomóc bykom. Była to weryfikacja danych z połowy miesiąca, więc zaskoczenia nie było, ale nie mogło cieszyć to, że spadł do poziomu najniższego od lutego 1992 roku.
Ze spółek też napływały złe informacje. Już w czwartek po sesji Dell opublikował słaby raport kwartalny. Poza tym w piątek AIG, największy ubezpieczyciel na świecie poinformował o największej w swojej historii kwartalnej stracie. Zarząd poinformował też inwestorów, że z powodu kryzysu na rynku hipotecznym rok 2008 będzie dla spółki bardzo ciężki. W zasadzie można powiedzieć, że zarząd nie bardzo wie, czego można oczekiwać po następnych miesiącach. Dosłownie przeraził rynek raport banku UBS. Analitycy stwierdzili w nim, że straty na rynku kredytowym mogą przekroczyć 600 mld USD.
Te wszystkie informacje były taką słomką, która przełamała grzbiet obładowanego wielbłąda. Gracze zaczęli masowo wyprzedawać akcje. Jedyne pytanie, które przez cały czas cisnęło mi się na usta było takie: czy zobaczymy znowu jakiś cud ratujący rynek? Nie, tym razem nikt się nie pofatygował. Rynek spadał bez próby zatrzymania. Jak widać sygnały z początku tygodnia (niezwykła odporność rynku) zostały całkowicie zanegowane przez jego koniec. Nie pomógł nawet koniec miesiąca – nie było próby „window dressing”. Kolejny, czwarty miesiąc zakończył się spadkiem indeksów. Zmienność rynków jest oszałamiająca, a indeks S&P 500 znowu jest w pobliżu 1.320 pkt., których przełamanie kazałoby doprowadziłoby do testu styczniowych minimów.
Teoretycznie, po tak dużych spadkach należy się rynkowi w USA korekta, ale wcale nie jestem pewien, czy Europejczycy będą pod tę korektę kupowali akcje. Takich spadków nie oczekiwali, więc sesję powinni zacząć na minusach. Podaż zdecydowanie przeważała w Azji, gdzie indeksy spadały po 3 i więcej procent Wyjątkiem były rosnące indeksy w Chinach, ale tamte giełdy od dawna chodzą własnymi ścieżkami.