Azerbejdżan/ Baku gra o dużą stawkę
W przeddzień szczytu WNP w Kazaniu można zauważyć znaczne ożywienie w aktywności międzynarodowej przejawianej przez państwa członkowskie tej organizacji. Według niektórych obserwatorów, wyrafinowaną grę prowadzi Azerbejdżan. Kraj ten nabrał strategicznego znaczenia po częściowym uruchomieniu rurociągu Baku-Ceyhan oraz w związku z napięciem, jakie panuje w stosunkach USA z sąsiadem Azerbejdżanu, Iranem. Jeśli dodać do tego „widmo kolorowej rewolucji krążące nad ulicami Baku” i nierozwiązany konflikt o Górski Karabach z Armenią, otrzymujemy obraz nad wyraz skomplikowanej i ciekawej sytuacji.
Wybory 2001 i 2005
Rok 2005 w Azerbejdżanie upływa pod znakiem zbliżających się wyborów parlamentarnych. Kampania wyborcza jest ostra, a obóz rządzący, pod przewodnictwem prezydenta Ilhama Alijewa, jest oskarżany o prowadzenie nieuczciwych działań wymierzonych w opozycję (włącznie do aresztowań jej działaczy).
Tymczasem już poprzednie wybory (w 2001 roku) zakończyły się protestami społecznymi na duża skalę, brutalnie spacyfikowanymi przez władze. Wtedy jednak krajem rządził twardą ręką ojciec obecnego szefa państwa, Hajdar Alijew. Jak zauważa komentatorka internetowego wydania politcom.ru, w 2001 roku nikt nie dopuszczał jeszcze do siebie myśli, że taka forma społecznego oporu może cokolwiek dać. Jednakże obecnie, po skutecznych „ulicznych” rewolucjach w Gruzji i na Ukrainie, sytuacja jest zupełnie inna.
Europa, Ameryka i Armenia
Czystości wyborów domaga się od władz Azerbejdżanu zwłaszcza wyczulona na kwestie przestrzegania praw człowieka Europa. Wprowadzeniem sankcji w wypadku naruszeń swobód obywatelskich już obecnie grozi Azerbejdżanowi ustami swoich przedstawicieli Rada Europy.
Tym niemniej w Baku znacznie większe znaczenie przykłada się do relacji z Waszyngtonem. Pomijając nawet fakt nieoficjalnego przypisywania USA roli cichej „siły inspirującej” stojącej za „kolorowymi rewolucjami” w państwach WNP, wydaje się, że w rozgrywce ze Stanami Zjednoczonymi Azerbejdżan ma całkiem silne karty: jest bowiem północnym sąsiadem Iranu, będącego ostatnio „na celowniku” USA. Wpływy azerskie w Iranie są też o tyle istotne, że północ Iranu jest zamieszkana przez bardzo liczną mniejszość azerską.
Kolejną kwestią, której nie można pominąć, jest sprawa Górskiego Karabachu, należącego do Azerbejdżanu terytorium zajętego w wyniku wojny w pierwszej połowie lat 90-ych przez Ormian. Ilham Alijew sprawę Karabachu od początku stawiał bardzo ostro i uczynił z niej jeden z lejtmotywów swojej prezydentury. Azerbejdżan stanowczo domaga się zwrotu „okupowanego terytorium”. W tym celu wydaje się, że jest on skłonny poszukiwać sojuszników tak w regionie (poza oczywistym wsparciem ze strony Turcji, jako możliwe opcje mogą być rozważane także Rosja lub Iran), jak i poza nim (USA).
Można więc (za politcom.ru) podsumować, że główne cele elity rządzącej Azerbejdżanem to:
• Utrzymanie się przy władzy
• Zrealizowanie planów dotyczących przejęcia kontroli nad Karabachem
• Skorzystanie na konflikcie USA-Iran
Rozmowy, wywiady…
W powyższym kontekście można zinterpretować ostatnie wypowiedzi azerskich polityków na arenie międzynarodowej. Niedawno w Moskwie odbyło się spotkanie ministrów spraw zagranicznych Azerbejdżanu Elmara Mamediarowa i Armenii Wartana Oskaniana. Gospodarz, szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow, po spotkaniu zachował wprawdzie „urzędowy optymizm”, ale Mamediarow stwierdził, że „obecnie jest za wcześnie, żeby mówić o jakichś postępach w kierunku rozwiązania problemu Karabachu”. Prezydent Alijew kilka dni wcześniej wypowiedział się w tonie mało dyplomatycznym wyrażając nadzieję, że zwiększenie budżetu wojskowego Azerbejdżanu będzie istotnym argumentem w rozmowach z Armenią: „(…) zmusi Armenię do pójścia na ustępstwa w rozwiązaniu konfliktu i w rezultacie doprowadzi do oswobodzenia okupowanych azerbejdżańskich terytoriów”. Biorąc pod uwagę wysokie ceny ropy oraz uruchomienie rurociągu Baku-Ceyhan, dochody Azerbejdżanu faktycznie zapewne wzrosną, co może przełożyć się na wydatki militarne.
W środę prezydent Alijew udzielił zaś długiego wywiadu dla brytyjskiej Sky News. Najbardziej intrygująca wypowiedź dotyczyła oceny sytuacji w regionie. Alijew powiedział: „Jeśli dziś Azerbejdżan, nie zważając na okupację swojego terytorium, stara się uregulować konflikt droga pokojową, to ma prawo zwrócić się do innych krajów z prośbą o rezygnację z jakiegokolwiek użycia siły”. Alijew zdecydowanie zaprzeczył także, jakoby Azerbejdżan prowadził rozmowy z USA na temat rozlokowania amerykańskich baz wojskowych na swoim terytorium i oświadczył, że nie zamierza się zgadzać na obecność sił jakichkolwiek krajów trzecich w Azerbejdżanie.
Co z tego wynika?
Niektórzy analitycy twierdzą, że wypowiedzi Alijewa zawierają ukrytą propozycje dla USA: „pomóżcie nam rozwiązać po naszej myśli konflikt o Karabach, to my pomożemy wam w Iranie i zgodzimy się na umieszczenie waszych baz”; inaczej Azerbejdżan zachowa co najwyżej neutralność w ewentualnym konflikcie amerykańsko-irańskim. Jeśli tak jest w istocie, powinna to pokazać najbliższa przyszłość. W komunikacie po dzisiejszej rozmowie telefonicznej Condoleezzy Rice z Ilhamem Alijewem stwierdzono jedynie lakonicznie, że strony „wyraziły zadowolenie” z rozwoju dotychczasowych stosunków.
Niektórzy obserwatorzy wyrażają opinię, że Azerbejdżan bardzo pasuje do krajów „pasa kolorowych rewolucji”: z Ukrainą i Gruzją zwiążą go najprawdopodobniej ściślejsze niż dotąd więzy ekonomiczne, a pojawiają się także oferty współpracy politycznej (konkretnie: przystąpienia do planowanej organizacji wojskowej grupującej państwa bałtyckie, Ukrainę i Gruzję). Jedynym elementem zdającym się nie pasować do tej układanki wydają się być obecne, mające „problemy z demokracją”, azerskie władze…A wybory odbędą się już w listopadzie.
Można zaryzykować tezę, że w końcu 2005 roku o Azerbejdżanie w światowych mediach jeszcze zrobi się głośno.
[na podst. politcom.ru, strana.ru i in.]