Mariusz Jankowski: Wzmożona aktywność Niemiec na arenie międzynarodowej
W dniach 10 i 11 lutego br. kanclerz Angela Merkel była gospodarzem 43. monachijskiej konferencji ds. bezpieczeństwa. Doniesienia z tego spotkania stały się najważniejszą informacją dnia światowych mediów. Chodziło oczywiście o wystąpienie prezydenta Rosji Władimira Putina, który w ostrych słowach skrytykował amerykański unilateralizm. Pewnie nie dla wszystkich treść i forma przemówienia Putina była zaskoczeniem. Jest wiele przesłanek ku twierdzeniu, że putinowska Rosja zamierza otwarcie przeciwstawić się amerykańskiej hegemonii. Ta konfrontacja ma nie tylko podłoże polityczne, ale również gospodarcze i społeczne.
Robert Gates – nowy amerykański sekretarz obrony – odpierając zarzuty Putina anegdotycznie odniósł się do czasów zimnej wojny. I choć niektórzy dziennikarze potraktowali tę wypowiedź śmiertelnie poważnie i bezpośrednio, należałoby w niej raczej upatrywać pewnej symboliki. Jeśli atmosfera wokół rosyjsko-amerykańskich stosunków jeszcze bardziej zgęstnieje, zjednoczona Europa będzie musiała się w tej sytuacji odnaleźć.
Oczywiście stary kontynent wygląda dziś zupełnie inaczej niż w 1947 roku. Choć wiele się pisze we współczesnej politologii o nadchodzącej epoce azjatyckiej dominacji, Europa pozostała ważnym aktorem stosunków międzynarodowych. Potwierdzeniem tej tezy jest i aktualny spór rosyjsko-amerykański, który w drugim planie zawiera pragnienie pozyskania dla siebie przychylności Zachodniej Europy. Dziś jednak to pojęcie ulega pewnemu rozmyciu z racji członkostwa państw Europy Środkowo-Wschodniej w Unii Europejskiej. Rosja ma z tym zasadniczy problem i stara się prowadzić politykę, która ma na celu poróżnienie krajów członkowskich. Amerykanie mają we wschodnim skrzydle Unii tradycyjnych sojuszników – jak choćby Polskę. Nowi członkowie NATO, historycznie obciążeni rosyjskim sąsiedztwem, przywiązują do kwestii bezpieczeństwa znacznie większą rolę niż Zachód Europy, a jego gwarancją jest ścisły sojusz ze Stanami Zjednoczonymi.
Z tego opisu sytuacji wyłania się podstawowa konstatacja. Unia Europejska powinna dziś mówić jednym głosem, by w światowym układzie sił, każdy z jej członków mógł zadbać o swój narodowy interes.
Zgłębienie tego zagadnienia wymagałaby z pewnością osobnej analizy i pochylenia się nad problemami Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa UE (WPZiB), czyli ewolucji drugiego filaru zaprojektowanego przez traktat z Maastricht. Zanim jednak przyszłoby się wgłębiać w zagadnienia teoretyczne europejskiej integracji, warto dokonać uważnego przeglądu aktualnej sytuacji w tym temacie. Bardzo ciekawie w tym aspekcie wygląda niemiecka polityka międzynarodowa, która w aktualnym układzie znalazła dogodne warunki dla wzmożonej aktywności.
***
Kanclerz Niemiec Angela Merkel nie uchodzi w swoim kraju za specjalistę od reform wewnętrznych. I choć stara się jak może (w ubiegłym tygodniu Bundestag przyjął ważną ustawę o reformie służby zdrowia), to jednak większe sukcesy można jej przypisać na arenie międzynarodowej. Według aktualnego Politbarometer pani kanclerz jest najbardziej popularnym politykiem w kraju tuż przed ministrem spraw zagranicznych Frankiem Walterem Steinmeierem. Temu ostatniemu bardzo zaszkodziły przesłuchania przed komisją śledczą Bundestagu, które dotyczyły działań niemieckich służb bezpieczeństwa. Steinmeier odpowiadał za bezpieczeństwo narodowe w Urzędzie Kanclerskim za rządów Schrödera. Popularność tej dwójki polityków, którzy – jak powszechnie wiadomo – nie stanowią zgranego teamu, pokazuje jak znaczącą rolę odgrywa dziś w Niemczech polityka zagraniczna.
Zarówno Merkel, jak i Steinmeier pracują bardzo pieczołowicie nad wypracowaniem jak najlepszych efektów półrocznej prezydencji w Radzie Unii Europejskiej. Kiedy pani kanclerz koordynuje szczegółowo opracowany plan reanimacji procesu ratyfikacyjnego eurokonstytucji, minister Steinmeier mocno wspiera Javiera Solanę we wzmacnianiu znaczenia WPZiB. Ich działania są skoordynowane i uzupełniają się wzajemnie, co przynosi naprawdę dobre rezultaty.
Polityka zagraniczna dzisiejszych Niemiec jest prowadzona – mimo nowych warunków – konsekwentnie na wzór paradygmatu, który zbudował jeszcze Konrad Adenauer. Europeizacja niemieckiej polityki zewnętrznej jest nadal jej najwyższym nakazem i póki co się sprawdza. Warunki aktualnego przewodnictwa w Unii i w Grupie G8 są wprost wymarzone dla realizacji dalekosiężnych planów niemieckiej dyplomacji i Niemcy starają się wykorzystać tę szansę.
Od roku trwa proces zbliżenia z USA. Merkel wciąż krytycznie wypowiada się na temat efektów wojny w Iraku, sposobu traktowania amerykańskich więźniów, czy w końcu krytykuje Busha za stosunek do problemów ekologicznych. Nie ma już jednak śladu po rowie, który między oboma państwami wykopał w 2003 roku ówczesny kanclerz Gerhard Schröder.
Ostatnia wizyta Merkel w Waszyngtonie (4 stycznia br.) pokazała jak daleki postęp dokonał się w tym zakresie. Naocznym przykładem jest inicjatywa bliskowschodnia, gdzie doszło do koordynacji działań amerykańskich i niemieckich.
Niemcy poprzez zaangażowanie w konflikty o znaczeniu globalnym podkreślają swoją pozycję. Ich działania są legitymizowane przewodnictwem w Unii Europejskiej, która stara się wzmocnić wymiar stosunków zewnętrznych. Z drugiej strony Niemcy uzyskują dla swych działań poparcie USA, które chcą przez powrót do dobrych stosunków z RFN przyciągnąć do siebie Unię. Bliski i Środkowy Wschód są dogodnym polem dla realizacji tych planów. Niemcy mogą odciążyć tu skompromitowaną administrację Busha wykorzystując swoje tradycyjnie dobre kontakty w tym regionie. Amerykanie zyskują zaś argument przeciw zarzutom o ignorowanie partnerów. Miejmy nadzieję, że ta misterna gra przyniesie choć trochę wytchnienia dla Bliskiego Wschodu. To zadanie stawia przed sobą „Kwartet Bliskowschodni”, w którym aktualnie Niemcy obok Amerykanów wiodą prym. Po lutowej konferencji w Waszyngtonie Steinmeier zaprosił wszystkich jej uczestników do Berlina, gdzie ma też dojść do spotkania na szczycie Olmert-Abbas-Rice.
Już następnego dnia po spotkaniu w Waszyngtonie przedstawicieli Kwartetu (USA, Rosji, ONZ i UE), kanclerz Merkel wybrała się z wizytą do państw regionu Zatoki Perskiej. Efektem tej podróży były zapewnienia sąsiadów Palestyny, Izraela, Libanu, a także Iraku o poparciu inicjatyw Zachodu. Król Abdullah II nie dość, że doprowadził do spotkania w Mekce zwaśnionych stron wewnętrznego konfliktu palestyńskiego (6 lutego br.), to jeszcze poparł działania wspólnoty międzynarodowej wymierzone przeciwko Iranowi w sprawie prac nad programem jądrowym. Merkel wróciła więc do Berlina z poczuciem dobrze wypełnionej misji i wieloma korzystnymi umowami międzynarodowymi, które minister Michael Glos podpisywał z ważnymi dla niemieckiej gospodarki inwestorami (również w sektorze energetycznym).
Aby równomiernie rozłożyć akcenty, minister Steinmeier z początkiem lutego dużo podróżował po Europie w gronie „Europejskiej Trojki” wzmocnionej przedstawicielem Portugalii (będzie ona przewodniczyć Unii w drugiej połowie tego roku). Z ministrem Ławrowem uzgadniano kwestie energetyczne, które mają się znaleźć w odnowionym Układzie o partnerstwie i współpracy między Unią Europejską i Rosją. Dzień później w Kijowie Steinmeier zapowiedział na marzec wstępne przygotowanie propozycji pod odnowioną podobną umowę z Ukrainą (co było przewidziane w agendzie niemieckiej prezydencji). Oczywiście nie uczynił kroku, którego naiwnie oczekuje polska dyplomacja – nie obiecał Ukrainie rychłego członkostwa w Unii. Stanowiłoby to niewątpliwe wzmocnienie dla prezydenta Wiktora Juszczenki, który prowadzi spór z rządem o prozachodni kierunek, ale jednocześnie niebezpieczeństwo dla niemieckich planów wewnętrznego wzmocnienia Unii. Mogłoby też niepotrzebnie skomplikować kontakty z Rosją. Jednak i takie rozwiązanie pozwoliło posunąć sprawy do przodu. Dzień później ukraiński prezydent w Berlinie dziękował pani Merkel za wsparcie prozachodnich dążeń i ze zrozumieniem odniósł się do nieokreślonej perspektywy członkostwa. Niemcy z kolei mogli odnotować wykonanie zadania, które nakładał na nie plan Europejskiej Polityki Sąsiedztwa.
Kolejnym polem wzmożonej aktywności naszego zachodniego sąsiada jest Europejska Polityka Bezpieczeństwa i Obrony (WPBiO).
29 i 30 stycznia odbyła się w Auswärtiges Amt konferencja podsumowująca dokonania WPBiO od szczytu w Kolonii w 1999 roku. Uczestnicy spotkania byli zgodni, że prowadzone do tej pory misje militarne i cywilne przyczyniły się do poprawy sytuacji w Bośni czy Kongo. Stronie niemieckiej zależało by na tej konferencji pojawił się Jaap de Hoop Scheffer. Niemcy podkreślają potrzebę budowania europejskiej polityki obronnej w ścisłym partnerstwie z NATO. Nie jest to żadną nowością, ale należy dostrzec spójność niemieckiej dyplomacji na – wydawać by się mogło – różnych odcinkach. Uspokojenie Amerykanów w kwestii WPBiO daje szanse na jej rozwój. Nie ulega wątpliwości, że jeśli się uda będzie to w dużej mierze zasługa Niemiec, co na pewno znakomicie zdyskontują.
Na konferencji była też mowa o wyzwaniach jakie rodzi sprawa Kosowa. Na działania nie czekaliśmy długo ponieważ już niespełna dwa tygodnie później „Trojka” odwiedziła Belgrad, żeby wesprzeć plan ONZ-towskiego mediatora Ahtisaari’ego w kwestii suwerenności Kosowa. Ta wizyta miała też z pewnością posłużyć zorientowaniu się w powyborczej sytuacji i choć w części poznać plany premiera Kosztunicy.
***
Konkluzja nasuwająca się z powyższej analizy jest taka, że warto się bacznie przyjrzeć niemieckiej polityce zagranicznej ostatnich miesięcy i wyciągnąć z niej wnioski płynące dla Polski i Europy.
Trzeba przyznać, że Niemcy dobrze sobie radzą z aktualną sytuacją międzynarodową. Robią wszystko co w ich mocy, żeby wypracować jak najlepszą pozycję dla UE. To, że wykorzystują okazję dla załatwienia swoich interesów, które zaczynają przybierać wymiar globalny, nie powinno nikogo dziwić. Szkoda, że polska dyplomacja, choć oczywiście operująca na całkowicie innym pułapie, nie potrafi się niczego od Niemców nauczyć.
Merkel zdystansowała się od Putina, choć rosyjski prezydent nie zaprzestanie zachęcać Niemców do zacieśnionej współpracy i odnowiła dobre stosunki z Białym Domem – choć również bez przesadnej wylewności. To daje jej dobrą pozycję wyjściową dla pokierowania sprawami europejskimi, gdzie oczywiście w centrum jest teraz traktat konstytucyjny. Po zaplanowanej na marzec „Deklaracji Berlińskiej” będziemy mogli z większą dozą pewności spekulować na temat sukcesu lub ostatecznej porażki Traktatu ustanawiającego Konstytucję dla Europy (jeśli ta nazwa w ogóle przetrwa). Jedno już dziś jest pewne. Jeśli unijna reforma zakończy się sukcesem, to pani kanclerz zostanie uznana za sprawcę tego sukcesu, a Niemcy zyskają jeszcze większy wpływ na kształt Europy niż mieli dotychczas. Warto uwzględnić ten scenariusz w wizji polskiej racji stanu, jeśli ta wizja w ogóle istnieje.