Ignorowanie zielonej gospodarki
- Nowator
Z dr Andrzejem Kassenbergiem, prezesem fundacji „Instytut na rzecz Ekorozwoju” rozmawia Marek Pielach.
Czy ekolog cieszy się z kryzysu?
To jest bardzo przewrotne pytanie. Z kryzysu nikt się nie powinien cieszyć, ale faktycznie jest tak, że wiele rzeczy możemy sobie uświadomić. Pójście w kierunku zielonej gospodarki, zielonej ekonomii wydaje się teraz łatwiejsze. Amerykanie odstawiają wielkie terenówki i przesiadają się na mniejsze samochody, bo im po prostu się to opłaca. Z tego punktu widzenia kryzys faktycznie jest pewną szansą.
Czyli jesteśmy bliżej ideału zrównoważonego rozwoju niż niecałe dwa lata temu?
Jeśli chodzi o Polskę to nie widać tego aż tak bardzo. My i tak przez wiele lat rozwijaliśmy się w sposób mało energochłonny: nie potrzeba było wiele prądu, zmniejszaliśmy zużycie wody. Kryzys tylko wyostrzył te tendencje. Nadal jednak budujemy społeczeństwo o znacznej konsumpcji materialnej. Emisja dwutlenku węgla w transporcie ciągle rośnie. Polskie miasta rozlewają się ponad miarę, przedmieścia rozrastają się w sposób niekontrolowany, brak jest zwartości zabudowy a koszty funkcjonowania rosną niezasadnie. Każdy kupuje samochód, żeby chociaż dojechać do sklepu po zapałki, albo odwieźć dzieci do szkoły.
To prawdziwy dylemat: albo zamożność albo ekologia?
Nie. To jest fałszywy dylemat. Jeśli powstrzymujemy się od pewnych koniecznych działań, następne pokolenia muszą za nie o wiele więcej zapłacić. Jeżeli spojrzymy na miarę jaką jest ślad ekologiczny (czyli ilość przestrzeni niezbędna do zaspokojenia naszych potrzeb) to okazuje się, że cały świat zjada o 30 proc. więcej, niż Ziemia jest w stanie odnowić. To już zabieramy następnym pokoleniom. W poprzednim systemie nie robiliśmy tak prostych rzeczy, jak oczyszczalnie ścieków, filtry na kominach. I przez to zaniechanie musimy teraz wydać 40 mld euro. Na szczęście jesteśmy w Unii Europejskiej, która też daje na to pieniądze. Filozofia zrównoważonego rozwoju to jest zapewnienie godziwych warunków życia bez zawłaszczania zasobów przyrodniczych następnym pokoleniom.
Mamy żyć z odsetek, a nie z kapitału?
Otóż to.
Nikt jednak obiektywnie nie oszacował ile mamy kapitału. Ile naprawdę jest wody, powietrza, ropy naftowej?
Bardzo trudno na to odpowiedzieć. Pomijam tu już kwestię etyki nauki i badań robionych na zlecenie określonych lobby. Nawet jeśli ktoś uczciwie stara się liczyć, to są jeszcze obiektywne trudności. Nie wszystko zbadaliśmy, nie ma porozumienia co do wspólnej metodologii: ile jest zasobów które możemy wykorzystać, a ile zasobów, które będziemy mogli wykorzystać jak usprawnimy technologię.
To jak poznać, że rozwój przestaje być zrównoważony, skoro nie wiemy ile mamy naprawdę zasobów?
Tą miarą jest ślad ekologiczny. Mówi on nie o tym, ile mamy surowców, ale ile mamy przestrzeni potrzebnej do produkcji żywności, do wychwytywania CO2 itd. I ta miara w zależności od rodzaju terenu jest wyznaczana produktywnością biologiczną. Czyli jeden obszar jest bardziej produktywny biologicznie i może więcej wychwytywać tego CO2, a inny mniej. Zastosowanie tej miary doprowadziło do tego, ze operujemy nie hektarem, ale tzw. globalnym hektarem.
W raporcie „Polska 2030” przygotowanym przez ministra Boniego zapisany jest model „polaryzacyjno-dyfuzyjnego rozwoju”. Czy to tylko trudniejsza nazwa rozwoju zrównoważonego?
Chyba nie. Ten termin bardziej dotyczy społeczeństwa niż środowiska. Raport jest bowiem mocno nastawiony na kapitał społeczny z dużym udziałem kapitału gospodarczego, kompletnie pomijając kapitał przyrodniczy. Dlatego wychodzą takie sprzeczności jak 50 proc. redukcji emisji CO2 przy gwałtownym rozwoju infrastruktury drogowej. Generalnie uważam jednak, że powstanie tego dokumentu ma kapitalne znaczenie. W Polsce brakuje jakikolwiek debat o przyszłości.
Wyobraźmy sobie całkowicie wolny rynek bez subsydiów. Energia z jakiego źródła będzie najtańsza?
Oczywiście energia odnawialna, która nie jest w tej chwili najtańsza, ale byłaby, gdybyśmy do ceny węgla dodawali koszty zewnętrzne z nim związane. W efekcie bardziej zanieczyszczonego powietrza mamy więcej zwolnień lekarskich, więcej wydajemy na leczenie, itp. To wszystko trzeba uczciwie policzyć. I dodać do tego, że koszty inwestycyjne odnawialnych źródeł energii są może wysokie, ale już koszty eksploatacyjne wyjątkowo niskie.
To dlaczego w raporcie ministra Boniego jednym z najważniejszych celów jest budowa elektrowni atomowej do 2020 roku?
Oddzielmy emocje i chłodną kalkulację, czy to ma sens. Myśmy policzyli w ramach Alternatywnej Polityki Energetycznej dla Polski do 2030 roku i wyszło nam, że elektrownia jądrowa nie jest rozwiązaniem do 2030 roku. Dlatego, że działania na rzecz efektywności energetycznej i rozwój energetyki odnawialnej całkowicie nam wystarczą.
Nawet biorąc pod uwagę to, że teraz zużywamy 160 TWh energii elektrycznej, a w 2030 roku ma to być już ponad 200 TWh?
Tyle mówi strategia, ale w dokumencie „polityka energetyczna państwa” wyraźnie mówi się o zeroenergetycznym wzroście tzn. że kraj będzie się rozwijał, a zużycie energii nie będzie rosnąć. W całym naszym bilansie opieramy się na realnych liczbach, a nie na tych przepisanych z broszurek firm sprzedających technologie jądrową. W Finlandii budowa takiej elektrowni wciąż się opóźnia i z planowanych 3 mld euro, już kosztuje 4,5 mld euro, a może wkrótce pochłonąć prawie 6 mld. Myśmy przyjęli, że w Polsce będzie to kosztować 4,5 mld euro. Te pieniądze można wydać znacznie lepiej.
W jaki sposób?
Choćby na wymianę starych elektrowni tradycyjnych. I tak musimy to zrobić, bo 40 proc. z nich ma już 40 lat. Nie możemy więc czekać na elektrownię jądrową, która, realnie rzecz biorąc, powstałaby około 2025 roku i dysponowałaby mocą 1600 MW. My dzisiaj zużywamy 25 tys. MW. Dlatego to jest zła strategia – cały wysiłek pójdzie na budowę elektrowni jądrowych, a inne rozwiązania będą marginalizowane. Celem jest tylko budowa, a nie zrównoważone zaspokojenie potrzeb energetycznych. I to jest smutne.
30 TWh zapewni nam prosta wymiana elektrowni?
Też, ale przede wszystkim oszczędność. Jeżeli wymieni Pan w każdej rodzinie dwie żarówki 100 watowe na energooszczędne to nie trzeba już budować elektrowni rzędu 2000 MW (czyli więcej niż atomówka). Taka wymiana w całym kraju to koszt kilka razy niższy niż elektrowni tradycyjnej i 20 razy niższy niż elektrowni jądrowej. Ogromny potencjał tkwi w oszczędności - w termomodernizacji, w zaprzestaniu ogrzewania pustych budynków itd. Takich rzeczy jest bardzo dużo, ale one są małe, drobne. I nie przynoszą takiej chluby politycznej jak budowanie elektrowni jądrowej.
To jaka jest Pana wizja polityki energetycznej w 2030 roku? Skąd będziemy mieli prąd?
Znacząco zmaleje udział węgla, ale to nadal będzie ponad połowa. Tyle tylko, że węgiel będzie lepiej wykorzystywany. Znacznie wzrośnie udział energetyki odnawialnej z dzisiejszych 7 do 30 proc. nawet.
No i nie zgadzam się z tezą, że musimy więcej energii wytwarzać. Jeżeli mielibyśmy taką efektywność, jak dziś na zachodzie Europ, to nasz dochód narodowy mógłby być trzy razy większy przy tym samym zużyciu energii.
Do tego dochodzi bardzo ważny element, jakim jest tworzenie nowych miejsc pracy. Energetyka jądrowa nie tworzy ich zbyt wiele. Gdybyśmy jednak do 2020 roku wdrożyli pełny program oszczędzania energii, to nawet 300 tys. miejsc pracy mogłoby zostać stworzonych. Same biogazownie dają zatrudnienie na terenach wiejskich niezwiązane z produkcją żywności, a to oznacza że ludzie nie będą stamtąd uciekać, co też jest elementem zrównoważonego rozwoju. W sensie zużycia zasobów i energii utrzymanie jednej osoby na wsi jest tańsze niż w mieście, zwłaszcza dużym.
Na pierwszym miejscu wymienił Pan węgiel. Nadal ma być on podstawą naszej energetyki? Nawet przy opłatach za emisję CO2, które pójdą w miliardy euro?
Myśmy kalkulowali przy różnej cenie uprawnienia od 0 do 100 euro za tonę CO2. I przy cenie 65 euro wyszło nam, że nasz wariant jest nieznacznie korzystniejszy od atomowego. Ta kalkulacja nie uwzględnia jednak tego, że w naszym wariancie korzyści są od zaraz. Gdybyśmy poszli na wariant atomowy to okazuje się, że między rokiem 2020 a 2030 musielibyśmy bardzo dużo energii importować, zanim te dwie atomówki zostaną wybudowane i zaczną pracować.
W strategii jest takie zdanie: „powinniśmy oszczędzać węgiel jako dobro strategiczne na drugą połowę XXI wieku”
Zgadzam się z tym. Może kiedyś powstaną technologie, które pozwolą wykorzystywać węgiel bez negatywnego wpływu na środowisko. Dlatego trzeba zostawić jego zasoby przyszłym pokoleniom. Na razie jednak zajmijmy się tym, co jest.
Czy Pana zdaniem polityka naszego państwa jest z gruntu antyekologiczna?
Nie. Państwo bardzo dużo robi dla tradycyjnej ochrony środowiska: buduje filtry i oczyszczalnie ścieków. Nie myśli jednak kategoriami z XXI wieku. Pójście na masową motoryzację i fatalny stan kolei pokazuje, że kształtujemy taki model konsumpcji, który jest nadmiernie materialny i indywidualny.
Jak będzie wyglądać Polska w 2030 roku, jeśli te tendencje się utrzymają?
Będziemy postrzegani jako kraj, który w istotny sposób wpływa na zmiany klimatyczne. Nasza wiarygodność będzie niska, a skutki tych zmian będą nas coraz mocniej dotykać. Np. podniesienie się poziomu Bałtyku o 1 metr oznacza zagrożenie dla 250 tys. ludzi i gdańskiej starówki. Pojawi się wiele szkodników i pasożytów. Już się zmienia charakter deszczów – są krótkie, intensywne, więc nasze systemy kanalizacyjne sobie z nimi nie radzą. Do tego dojdzie jednak brak wody pitnej, migracje klimatyczne, problemy zdrowotne.
Tego wszystkiego nie ma jednak w raporcie ministra Boniego?
Nie ma, a powinno się to uwzględnić. Nawet w sensie pozytywnym – istotą tego raportu jest przecież poszukiwanie przewagi konkurencyjnej. Naszym zdaniem ekologiczny rozwój mógłby być taką przewagą. Mamy dużo walorów, aby przyjąć taką ścieżkę. Niestety politycy kompletnie tego nie dostrzegają. Ciągle nie widzą, że budowa zielonej gospodarki może być lokomotywą naszego rozwoju. Przecież nie jesteśmy w stanie konkurować z innymi w produkcji komputerów, ale czyste środowisko może być naszą silną stroną.