Wojna Obamy w Afganistanie
Niebawem po obaleniu reżimu Talibów, którzy wprowadzili surowe koraniczne zasady do życia codziennego obywateli, Amerykanie ogłosili powołanie popieranego przez siebie rządu tymczasowego, na czele którego stanął pełniący jednocześnie funkcję tymczasowego prezydenta, Hamid Karzai. W pierwszych demokratycznych wyborach z roku 2004r. Karzai pokonał wszystkich swoich przeciwników i w grudniu został zaprzysiężony na urząd prezydencki. Nowy rząd, popierany przez międzynarodową społeczność miał poluzować surowe prawo oraz zapewnić powiew świeżości i zasad demokracji w skostniały system.
Jednak spokój uzyskany zaraz po wypędzeniu Talibów, a także po powołaniu legalnych, demokratycznie wybranych władz, nie trwał zbyt długo. Błędy popełniane przez wojska Stanów Zjednoczonych oraz ich sojuszników, korupcja i brak odpowiednich kwalifikacji urzędników państwowych, a także niemożność pojmania przywódcy Al – Kaidy będącego jednoczośnie symbolem walki z „niewiernymi” – Osamy Bin Ladena, spowodował stopniowy wzrost obecności i aktywności talibskich bojowników na afgańskiej ziemi.
Coraz częściej dochodziło do samobójczych zamachów na przedstawicieli władz centralnych lub też na osoby cywilne, podejrzewane o współpracę z Amerykanami. Skutkowało to nie tylko spadkiem bezpieczeństwa oraz wzrostem problemów przy wprowadzaniu względnej stabilizacji na terenach kontrolowanych dotąd przez centralny rząd, ale również zaostrzeniem działań odwetowych ze strony wojsk amerykańskich, stanowiących odpowiedź na coraz śmielsze poczynania rebeliantów.
Jak w przypadku każdego konfliktu zbrojnego, najbardziej poszkodowaną stroną, jest zawsze strona niewinna, czyli cywile. Nie inaczej było w tym przypadku. Rosnąca aktywność militarna wojsk zachodnich doprowadziła do dramatycznego wzrostu ofiar po stronie ludności cywilnej. Spowodowało to drastyczną zmianę nastawienia społeczeństwa afgańskiego wobec obcych wojsk znajdujących się w ich kraju. Z wyzwolicieli, Amerykanie stali się najeźdźcami, z posłańców światłej demokracji, stali się dostarczycielami bólu i cierpienia, z przyjaciół, stali się wrogami.
Z każdym miesiącem sytuacja wojsk zachodnich stawała się coraz trudniejsza. Talibowie przejmowali pod swoją kontrolę coraz większe połacie afgańskiego terytorium. Z czasem, południowo – wschodnie prowincje kraju, graniczące z Pakistanem, zostały całkowicie opanowane przez rebeliantów. Na tych terenach nikt nie uznawał już władzy rządu centralnego, ani też amerykańskich wojsk. Ludność cywilna, która do niedawna jeszcze tak ochoczo wspierała nową administrację i wojska zachodnie, teraz zaczęła opowiadać się po stronie niedawnych ciemiężycieli.
Administracja George’a W. Busha, która dała początek operacji wojsk amerykańskich w Afganistanie, nie zdołała poradzić sobie z potrzebą stabilizacji sytuacji w poszczególnych rejonach, a także stopniowym odbudowywaniem i demokratyzacją kraju. Wybory 2008 roku, skutkujące zmianą na stanowisku prezydenta Stanów Zjednoczonych, miały odmienić amerykańskie podejście do kwestii Afganistanu. Niebawem po swoim zaprzysiężeniu na 44 prezydenta USA, Barack Obama ogłosił swój plan zmierzający do poprawy trudnej sytuacji wojsk amerykańskich w Afganistanie, a także do podjęcia kroków, które jego administracja uważała ze niezbędne w celu ustabilizowania sytuacji w tym środkowoazjatyckim kraju. Sytuacja wewnętrzna w ogarniętym wojną kraju miała się zmienić do tego stopnia, aby móc zacząć stopniowe wycofywanie się zachodnich sił oraz przekazywanie odpowiedzialności za pokój i bezpieczeństwo samym Afgańczykom.
Jednakże Amerykanie wcale nie zamierzali rezygnować z tradycyjnych form zwalczania Talibów na afgańskiej ziemi. Właśnie w tym celu Barack Obama oznajmił, iż do końca roku amerykańskie siły wojskowe w Afganistanie zostaną wzmocnione o dodatkowe 21 tys. żołnierzy. Posiłki te miały za zadanie poprawę możliwości operacyjnych dowódców na miejscu jak i umożliwienie przeprowadzania o wiele liczniejszych i szeroko zakrojonych operacji wojskowych, zwłaszcza na południu kraju. Te działania miały być kluczem w skutecznym rozprawieniu się w rebeliantami. Przykładem takich akcji może być lipcowa operacja o kryptonimie „Khanjar” („Cios Miecza”), która zaangażowało przeszło 4 tysiące amerykańskich marines i ok. 650 żołnierzy szkolonej przez siły zachodniej afgańskiej armii. Dodatkową rolą, jaką miały spełnić dosyłane wojska, była ochrona wyborów prezydenckich w Afganistanie, które odbyły się 20 sierpnia tego roku. To właśnie wybory miały stać się wyznacznikiem postępów w demokratyzacji kraju oraz stabilizowania sytuacji wewnętrznej przez siły koalicyjne.
Czy nowa strategia amerykańskiej administracji spełniła jak dotychczas swe zadanie? Na to pytanie trzeba będzie poczekać aż do zakończenia działań wojennych i rozpoczęcia procesu wycofywania się zachodnich wojsk z Afganistanu. Taktyka polegająca na zjednywaniu sobie ludności cywilnej i stopniowej odbudowie kraju, tak bardzo zniszczonego przez wojnę jest na pewno powiewem świeżości oraz swego rodzaju innowacją w podejściu amerykańskich polityków do kwestii Afganistanu. Pozostaje jedynie wyrażać życzenie, iż nieuniknione ostatecznie wycofanie wojsk amerykańskich z Afganistanu będzie miało inny charakter niż miało to w przypadku armii radzieckiej pod koniec lat ’80. Miejmy więc nadzieję, iż Amerykanie nie doznają porażki ze strony ludzi, którym sami pomagali pokonać radzieckich najeźdźców u schyłku Zimnej Wojny. W innym przypadku byłoby to dość ironiczne, nieprawdaż?