5. rocznica zamachów w Londynie
- IAR
Ówczesny brytyjski premier Tony Blair był zszokowany wydarzeniami w Londynie. Jego pierwszą reakcją było krótkie oświadczenie. "Cokolwiek oni robią, jesteśmy zdeterminowani, by nie udało im się zniszczyć tego, co jest drogie nam w tym kraju i wśród innych cywilizowanych narodów na świecie" - powiedział Blair.
Jednym ze świadków tamtych wydarzeń był 25-letni dzisiaj Sean Baran, amerykański student, który przyjechał do Londynu na kilka dni. Jak opowiada, gdy zobaczył co się dzieje, natychmiast zaczął pomagać ludziom. "Ze stacji metra wychodzili ludzie. Na twarzach mieli maski, na twarzach plamy krwi, wypalona i pocięta skóra. Powiedziałem strażakom, że też jestem ratownikiem i że mogę pomóc. Jestem szczęśliwy, że mogłem wtedy pomóc ludziom" - opowiada.
Wśród ofiar zamachów były trzy Polki. 43-letnia Anna Brandt mieszkała w Londynie od trzech lat. Pracowała jako sprzątająca w dzielnicy Hammersmith. W dniu zamachów wyjechała do pracy około 8 rano. Osierociła dwoje dzieci.
29-letnia Karolina Glueck pochodziła z Chorzowa. W Londynie pracowała jako pomoc biurowa.
Najmłodsza z polskich ofiar to 23-letnia Monika Suchocka. Polka z Dąbrówki Malborskiej przyjechała do Londynu zaledwie dwa miesiące przed zamachami. Pracowała jako ekonomistka, a w wolnych chwilach grała na pianinie i śpiewała w chórze. Jej przyjaciele mówią, że była zachwycona Londynem. Po zamachu wywiesili w Londynie plakaty z jej wizerunkiem. Mieli nadzieję, że Monika przeżyła.
Gill Hick przyznaje jednak, że wybaczyła już zamachowcom, zwłaszcza temu, który wysadził się w wagonie metra, którym jechała. "Osoba, która to zrobiła nie żyje. Gdyby on żył i poprosił mnie o wybaczenie, musiałabym się zastanowić".
Czwórka muzułmańskich zamachowców znała się ze sobą i przyjaźniła. Nie byli notowani przez policję. Do zamachu przyznała się później nieznana do tej pory organizacja "Tajna Grupa Dżihadu Al-Kaidy w Europie". Nie wiadomo jednak, czy grupa miała jakieś powiązania z organizacją Osamy bin Ladena.
Później ustalono, że co najmniej jeden z zamachowców był obserwowany przez kontrwywiad, który nie uznał go jednak za szczególnie groźnego.
Pochwały dla londyńskich służb ratunkowych ustąpiły z czasem miejsca bardziej krytycznej ocenie, ale rząd odmówił powołania niezależnego dochodzenia. Wydany rok później bestseller "Londonistan" winił brytyjską politykę "wielokulturowości" za powstanie rodzimej groźby islamizmu, a popularność książki dowodzi, że wielu Brytyjczyków zgadza się z tą oceną.
Równo 2 tygodnie po zamachach z 7 lipca 2005 roku doszło w Londynie do 4 kolejnych, nieudanych ataków autorstwa zupełnie innej grupy. Dokonano ich według tej samej formuły, choć przy użyciu zwietrzałego materiału wybuchowego. Dowiodły one, że policja i transport Londynu były nadal równie słabo przygotowane na taką ewentualność.