Portal Spraw Zagranicznych psz.pl




Portal Spraw Zagranicznych psz.pl

Serwis internetowy, z którego korzystasz, używa plików cookies. Są to pliki instalowane w urządzeniach końcowych osób korzystających z serwisu, w celu administrowania serwisem, poprawy jakości świadczonych usług w tym dostosowania treści serwisu do preferencji użytkownika, utrzymania sesji użytkownika oraz dla celów statystycznych i targetowania behawioralnego reklamy (dostosowania treści reklamy do Twoich indywidualnych potrzeb). Informujemy, że istnieje możliwość określenia przez użytkownika serwisu warunków przechowywania lub uzyskiwania dostępu do informacji zawartych w plikach cookies za pomocą ustawień przeglądarki lub konfiguracji usługi. Szczegółowe informacje na ten temat dostępne są u producenta przeglądarki, u dostawcy usługi dostępu do Internetu oraz w Polityce prywatności plików cookies

Akceptuję
Back Jesteś tutaj: Home

Adam Wielomski: W czym nam przeszkadza Erika Steinbach?


09 marzec 2009
A A A

Nasza dyplomacja osiągnęła ostatnio podobno wielki sukces, wymuszając na rządzie Niemiec odsunięcie Eriki Steinbach z gremium kierowniczego muzeum Centrum Przeciwko Wypędzeniom. Nie ukrywam swoich wątpliwości co do zasadności odtrąbienia tego „sukcesu”.

Po pierwsze, jest to sukces krótkofalowy, a więc pozorny. Faktycznie, znana z antypolskich fobii niemiecka polityk nie zasiadła w kierownictwie muzeum, jednak długofalowo zapewne bardzo na tym zyska. W oczach milionów Niemców stała się OFIARĄ, gdyż poświęcono ją na ołtarzu wizerunku Niemiec na świecie. Obraz ten powstaje teraz nie tylko w oczach tych Niemców, którym przyświecają jakieś idee rewizjonistyczne – tu Erika Steinbach zapewne już dawno była personą znaczącą; gorzej, że zapewne stała się bohaterką także w oczach milionów Niemców „apolitycznych” (bynajmniej nie w znaczeniu Thomasa Manna).

Wyobraźmy sobie taką sytuację: Państwo Polskie buduje Centrum Przeciwko Wypędzeniom, aby kultywować pamięć o milionach Polaków wygnanych spod Lwowa, Wilna, Pińska, Tarnopola i Żytomierza. Centrum jest dziełem wielu lat prac i zabiegów jednego polityka – nazwijmy go „Pan X”. I oto, gdy po 20 latach starań, przekonywania polityków, propagandy, tworzenia opinii publicznej Pan X osiągnął swój cel i w Warszawie ma zostać wybudowane takie wielkie muzeum, do Lecha Kaczyńskiego czy Donalda Tuska dzwoni Wiktor Juszczenko i mówi, że „Pan X to polski nacjonalista i rewizjonista, który podważa ukraińskość Lwowa i okolic, a więc dobre stosunki polsko-ukraińskie zawisły na włosku; Ukraina żąda aby w zarządzie muzeum nie było tego szowinisty Pana X”. Powiedzmy, że Polska ulega i ogłaszamy, że „z powodu nacisków czynników ukraińskich, strona polska – kierując się odwieczną przyjaźnią łączącą nasze narody – zapewnia, że Pan X nie wejdzie w skład zarządu muzeum”. Nie mam żadnych wątpliwości, że Pan X z dnia na dzień stałby się głównym bohaterem mediów w Polsce; miliony ludzi wyrażałoby oburzenie bezczelnym zachowaniem Ukraińców; Pan X stałby się bohaterem narodowym. Krótkofalowo byłby stratny, gdyż nie zasiadłby w zarządzie muzeum; długofalowo zyskałby, gdyż stałby się bohaterem milionów ludzi. To samo dyplomacja polska uczyniła w tej chwili z Eriką Steinbach. Niemiecka duma została naruszona, bo jakiś tam „ministerek z Polski” Bartoszewski zdołał narzucić Niemcom swoją wolę.

Istotą problemu jest to, że rząd polski wtrącił się w wewnętrzne sprawy Niemiec. A przecież my także nie lubimy, gdy Niemcy, Amerykanie, Rosjanie czy ktokolwiek inny wtrąca się w nasze wewnętrzne sprawy.

Po drugie, w ogóle nie rozumiem dlaczego wtrącamy się w sprawy Centrum Przeciwko Wypędzeniom? Wcale nie dziwię się, że Niemcy uważają wypędzenia powojenne za narodową tragedię – to była dla nich tragedia. Państwo straciło setki tysiące kilometrów kwadratowych, a miliony ludzi utraciło swoje domy. Jak najbardziej rozumiem, że chcą kultywować tę pamięć; jak najbardziej także rozumiem, że nie mają ochoty traktować Centrum jako miejsca jakiegoś fikcyjnego „pojednania” w imię „wspólnych europejskich wartości”. Takie Centrum to naturalne miejsce do wyładowania złości i nienawiści do Polaków i Czechów za wypędzenie; złości i nienawiści, które potrafię zrozumieć. Nie należy więc na siłę próbować przekształcać tego Centrum w jakieś internacjonalne miejsce zadumy nad wszelkimi wysiedlonymi i wypędzonymi. To jest centrum niemieckie, wybudowane w Niemczech i za niemieckie pieniądze. Zamiast gardłować o potrzebie nadania Centrum internacjonalnego charakteru, raczej powinniśmy wybudować własne takie centrum-muzeum.

Tak, Polska powinna wybudować takie centrum-muzeum upamiętniające tragedię milionów Polaków wygnanych spod Lwowa i Wilna. Co więcej, to wcale nie miałoby być miejsce pojednania Polaków z Ukraińcami, Białorusinami i z Litwinami. Byłoby to miejsce, gdzie moglibyśmy wyrazić nasze poczucie krzywdy, zatęsknić za ziemiami, gdzie rośnie „bursztynowy świeżop, gryka jak śnieg biała, gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała”. Tak, to oczywiście byłoby centrum naszego polskiego duchowego „rewizjonizmu”, „szowinizmu” i „imperializmu”. Zapewne tak określiliby to miejsce Litwini, Białorusini i Ukraińcy. I byłoby to takie miejsce, gdyż przestępując próg takiego centrum-muzeum, każdy Polak podświadomie myślałby o tym, że upamiętniono tam wygnanych z naszych prastarych polskich ziem, z naszego Lwowa i z naszego Wilna.

Czy zamknęlibyśmy takie centrum-muzeum z powodu telefonu Wiktora Juszczenki? Lech Kaczyński pewnie by zamknął; ja – nie. Niech sobie Ukraińcy budują własne centra – mają prawo. Ja nikomu takich rzeczy bym nie zabraniał.

Artykuł ukazał się pierwotnie na łamach portalu konserwatyzm.pl Przedruk za zgodą autora.

Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.