Artur Perchel: Polska, Unia i Bliski Wschód
- Artur Perchel
Na polską prezydencję czeka pokaźny zestaw wyzwań, z którymi należy się uporać w przeciągu kolejnych sześciu miesięcy. Jedną z najbardziej palących kwestii pozostaje Bliski Wschód, a zwłaszcza wypracowanie zrębów nowej unijnej polityki wobec regionu.
Deklaracje i sankcje. Tak oto w skrócie określić można oficjalną politykę Unii Europejskiej wobec zrewoltowanego Bliskiego Wschodu. Doskonale widać to na przykładzie Syrii. Już od ponad trzech miesięcy siły tzw. ‘bezpieczeństwa’ strzelają do obywateli, skorumpowana policja katuje dzieci (patrz Hamza al-Chatib), kryminały zaś pękają w szwach od więźniów sumienia i blogerów (patrz Tal al-Mallohi). Human Rights Watch mówi o zbrodniach przeciwko ludzkości, wszędzie spekuluje się o liczbie ofiar, która przekracza najpewniej 1000 zabitych. Snajperzy na dachach, czołgi w akcji, trumny z męczennikami. Wojna domowa. A oto jak do syryjskiej rewolty podchodzi się w Brukseli: “Jest niezwykle istotnym by, po pierwsze, Syria wstrzymała się od przemocy. Rząd musi zrozumieć, że poprzez pokojowe demonstracje społeczeństwo prosi o ten rodzaj reform, którymi rząd jest przecież zainteresowany, a w imię których winien się teraz należycie zaangażować, próbując i wprowadzając je w życie.” [1]
To oświadczenie pani Catherine Ashton pojawiło się pod koniec maja w wywiadzie dla kanału Euronews, kiedy wiadomym już było, jak brutalnie reżim al-Assada reaguje na protesty. Niestety, Unii wciąż nie stać na wyjście poza dyplomatyczny gorset. Boleśnie powierzchowna i powtarzana w kółko retoryka demokratyzacji i reform wydaje się jedynym europejskim produktem godnym eksportu. Czy którykolwiek z unijnych urzędników wybiegł ostatnio poza utarty zestaw haseł typu ‘dialog’, ‘wolność’, ‘wolne wybory’, ‘praworządność, ‘wolny handel’ czy ‘stabilizacja’? Brzmi to nieco jak nowomowa, jak frazes bez pokrycia. Ani nie wiadomo, co ta wolność ma oznaczać – bo oznacza dla wszystkich co innego – ani jak do niej dotrzeć, kiedy i za czyje pieniądze.
Niosąc kaganek “demokracji”
Powracającym problemem zarówno procesu barcelońskiego, jak i Europejskiej Polityki Sąsiedztwa, jest postrzeganie Bliskiego Wschodu jako niewymiernej całości, jako zwartego bloku podobnych sobie aktorów. Zapomniano jednak przy okazji, że każdy z krajów regionu posiada własną specyfikę, podłoże społeczno-kulturowe oraz repertuar potrzeb i oczekiwań. I gdyby nie żywioł, jaki rozpętał się przed kilkoma miesiącami, unijna one-size-fits-all policy wobec krajów arabskich trwałaby dziś w najlepsze.
W kontekście wydarzeń w Tunezji i Egipcie, Unia zareagowała bardzo nieśmiało, asygnując sumy, które budzą uzasadnione wątpliwości. W marcu b.r., UE zdecydowała się przeznaczyć niespełna 30 milionów euro na pomoc humanitarna dla ogarniętych rewoltą krajów. Jest to dokładnie tyle, ile kosztują raptem cztery czołgi M1 Abrams, z pokładów których – o czym warto pamiętać – również realizuje się cywilizacyjną misję demokratyzacji, w tym wypadku w Afganistanie i Iraku. Trudno nawet gest ten porównać z niedawną pomocą dla Palestyny, która sięgnęła 85 milionów euro, a z której ponad połowa poszła na samo wynagrodzenie dla pielęgniarek i nauczycieli. Niełatwo dać także jednoznaczną odpowiedź na pytanie, jak powyższa kwota ma się do czterech miliardów euro zagwarantowanych w budżecie unijnym 2007 – 2013 dla krajów Południa.
Arabska rewolta była zaskoczeniem dla wszystkich podmiotów polityki zagranicznej, w tym dla Unii Europejskiej. Zaskoczeniem był również brak jakichkolwiek studiów prognostycznych czy raportów unijnych, które jasno sygnalizowałyby zbliżającą się kulminację. W rzeczy samej, brak profesjonalnego zaplecza naukowo-badawczego zajmującego się Azją Mniejszą i Bliskim Wschodem w machinie zatrudniającej kilkadziesiąt tysięcy urzędników jest zadziwiający. Jednak niedobór rzetelnych informacji i analiz, które korespondowałyby z faktyczną sytuacją ‘w terenie’ nie rozbija się jedynie o brak odpowiedniego personelu. Poza przedstawicielami reżimów i wąską grupą pro-zachodnich biznesmanów, Unia nie wyrobiła przez lata żadnego efektywnego zakotwiczenia w arabskich społeczeństwach i organizacjach wolnościowych. Przypisać to można przede wszystkim strategii podwójnych standardów.
Wolny rynek, zniewoleni gracze
Po pierwsze, nagminnie wykonywano dyplomatyczne ukłony w stronę dygnitarzy i politycznych hochsztaplerów, legitymizując tym samym ich prawo do sprawowania skorumpowanych, brutalnych i nieefektywnych rządów pod szyldem crony states. Poza bilateralnymi porozumieniami, memorandami i umowami, przedstawiciele monarchii i dyktatur odpłacali się równie kurtuazyjnymi gestami, zapraszając europejskich ministrów na wakacje, lekką ręką oferując darmowe przeloty prywatnymi jetami (patrz François Fillon).
Po drugie zaś, dzięki polityce sąsiedztwa – która jest w głównej mierze instrumentem ekonomicznym – UE skupiła się przede wszystkim na promocji wolnego handlu i środków liberalizacyjnych. Jednak szereg unijnych barier godzących w bliskowschodni eksport (może poza daktylami) uniemożliwił wielowymiarowy rozwój regionalnych gospodarek. To zaś skazało lokalnych dyktatorów na bezwzględną pogoń za inwestorami, których zwalnia się od podatków, dla których forsuje się preferencyjną legislację, czy też w imię których masowo przesiedla się biedotę z potencjalnie lukratywnych centrów wielkich metropolii. Jednak wprowadzanie w życie neoliberalnej filozofii rynkowej [2] okazało się zgubne nie tylko dla regionalnych gospodarek. Działo się to przede wszystkim kosztem społeczeństw, nie mówiąc o poziomie edukacji, dostępie do wolnych mediów, czy otwarciu rynku pracy na młodzież. Zaś jak wielką była proporcja rozdźwięku między społeczeństwem a aparatem państwowym na Bliskim Wschodzie, o tym nie trzeba nikomu przypominać; to samo tyczy się zresztą poszanowania dla bardziej i mniej podstawowych godności i praw ludzkich.
Poza tym, warto zwrócić uwagę na kolejną formę nowomowy, jakże często obecną w ‘taktycznych gestach’ – bo trudno mówić o jakiejkolwiek spójnej strategii – realizowanych przez Unię na Bliskim Wschodzie: w krajach arabskich się nie inwestuje; krajom arabskim się ‘pomaga’, kraje arabskie się ‘dotuje’, ‘finansuje’ i ‘wspiera’. W tym kontekście, na horyzoncie pojawił się jeszcze jeden ważny element: od krajów arabskich ‘się wymaga’. Zrewidowana, a także powiększona o kolejne 1.2 miliarda euro polityka sąsiedztwa zakłada, że pomoc dla post-rewolucyjnego Bliskiego Wschodu – trzy-komponentowe „Money, Markets & Mobility” – będzie przede wszystkim zależeć od postępu demokratyzacji. Trzy komponenty – potrójne ale. Money: jak mierzyć demokrację, i to na dodatek w krajach, które z demokracją mają niewiele wspólnego, a gdzie budowanie podstaw ustroju demokraycznego czy zróżnicowanych programów politycznych będzie trwać latami – o ile w ogóle ruszy z miejsca? Markets: to samo pytanie tyczy się wolnego rynku: jak arabskie produkty mogą rywalizować z europejskimi, skoro wiele z tych pierwszych bądź to nie spełnia wymaganych przez Unie standardów, bądź też nie jest w stanie przebić się przez barierę celną i przepisy ochronne? Mobility: nowa strategia Komisji zakłada stworzenie możliwości wchłonięcia arabskiej siły roboczej przez europejski rynek pracy: czy podstawą tejże strategii jest również zaostrzenie polityki imigracyjnej i wprowadzenie kontroli na granicach?
Więcej akcji, mniej dyplomacji
Jakie zatem wskazówki można zasugerować polskiej prezydencji?
I. Rewizja Europejskiej Polityki Sąsiedztwa
Należy zaproponować projekt unijnej polityki bliskowschodniej, który opierać się będzie na szczegółowym, realistycznym i długoterminowym programie działań i przedsięwzięć, a który jasno określi priorytety i interesy Unii w regionie. Polityka bliskowschodnia winna składać się z zespołu strategii, z których każda określi dokładny obszar inicjatyw i projektów realizowanych na rzecz danego państwa. Poza tym, każda ze strategii winna być naszkicowana w oparciu o konsultacje z przedstawicielami nowych partii politycznych, nowo wybranych rządów oraz społeczeństw obywatelskich. Na takiej zasadzie, wobec każdego z tych państw będzie można realizować swoistą roadmap, dzięki której uniknie się niepotrzebnych gestów, deklaracji i ‘working lunches’, zaś umożliwi wprowadzanie niezbędnych projektów i programów współpracy. Warto przy tym pamiętać, że tak skonstruowana polityka bliskowschodnia winna być projektem prawdziwie europejskim, to znaczy zaprogramowanym i realizowanym przez wszystkich zainteresowanych członków Unii. I choć skonstruowanie zrębów takiej polityki jest zadaniem długoterminowym, zdecydowanie wybiegającym poza ramy polskiej prezydencji, warto już teraz zainicjować dyskusję i przedstawić pierwsze propozycje. Tak rozumiana polityka bliskowschodnia UE jest jedynym wyobrażalnym przedsięwzięciem, będącym w stanie położyć kres polityce geopolitycznego ‘każdy sobie’, w której prym wiedzie nieskoordynowany, chwiejny i jakże rozbieżny interes różnych państw członkowskich.
II. Wsparcie przemian społeczno-politycznych na Bliskim Wschodzie
Zanim Unia zacznie na siłę eksportować demokrację, winna w pierwszej kolejności zapytać przedstawicieli społeczeństw i nowych ugrupowań politycznych o ich własne wizje przyszłości oraz pomysły społeczno-ustrojowe. Konsultacje winny być otwarte dla wszystkich aktorów, nie zaś ekskluzywnie dla tych, którzy odpowiadają chwilowym interesom Unii. Nie wolno zatem demonizować ani politycznego Islamu ani radykalnej lewicy, gdyż każde z tych ugrupowań, doskonale zakorzenionych w lokalnych realiach, może stać się potencjalnym uczestnikiem przyszłego rządu. Poza tym, Unia w żadnym wypadku nie ma prawa mieszać się do politycznych rozgrywek danego państwa, gdyż nie jest ani politycznym arbitrem, ani kolonialnym mocarstwem. Może za to jak najbardziej wspomagać instytucje społeczne, placówki oświatowe, rynek pracy czy agencje administracji publicznej na ich drodze do osiągnięcia wysokich (czytaj: europejskich) standardów. Stąd też należy odstąpić od forsowania umów handlowych, które zdominowały dotychczasowe partnerstwo z Maghrebem i Maszrekiem. Winno się za to poświęcić o wiele więcej uwagi współpracy na płaszczyźnie społecznej, oświatowej czy administracyjnej. Warto w tym celu rozszerzyć ofertę tzw. programów miękkich, takich jak choćby program współpracy regionalnej, wymiany praktyk i wiedzy INTERREG lub URBACT, na wszystkie kraje regionu.
III. Rewizja celów i zadań Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych (ESDZ)
Instytucja służąca realizacji europejskiej polityki zagranicznej ma już niespełna półtora roku. Jednak jej działania, efektywność oraz programowanie pozostawiają wiele do życzenia, przede wszystkim za sprawą upolitycznienia, braku jasnej wizji oraz słabo zarządzanej koordynacji (czytaj: governance) między różnymi poziomami i instytucjami UE. W początkowej fazie kryzysu libijskiego europejska służba dyplomatyczna grała zupełnie na drugim planie, daleko za Paryżem czy Londynem. Spóźnione i ogólnikowe deklaracje Pani Wysokiej Przedstawicielki UE ds. Wspólnej Polityki Zagranicznej nie miały wiele wspólnego z tak intensywnie promowanym wizerunkiem Unii jako silnego i stabilnego gracza na arenie międzynarodowej. Jeżeli Europa chce faktycznie przemawiać jednym głosem, musi usprawnić już istniejące struktury, przede wszystkim zaś instytucję, która – mimo że dysponuje 10-milionowym budżetem – jak dotąd zawodzi. Może warto pomyśleć o nadaniu ESDZ roli konsularnej?
Przypisy:
[1] www.euronews.net/2011/05/23/eu-sanctions-on-syria-s-al-assad
[2] Zob. badania prowadzone przez takich naukowców jak choćby Bob Jessop, David Harvey, Jamie Peck, Neil Brenner czy Neil Smith.