Jakub Wojciechowski: Historia bardzo krótkiej przyjaźni
- Jakub Wojciechowski
Po szczycie w Brukseli dla wszystkich obserwatorów dwie sprawy są już jasne: po pierwsze - polskie władze nie lubią Niemiec i będą się starały utrudnić im życie w Unii. Po drugie: niemieckie władze będą miały szczerą ochotę odpowiedzieć tym samym. Sęk w tym, czy tak było zawsze i czy już tak zostanie?
W opinii wielu komentatorów ostatni szczyt Unii Europejskiej był mniejszym lub większym sukcesem Polski, a w każdym razie uznać go można za „nieporażkę”. Przecież wywalczyliśmy utrzymanie nicejskiego systemu głosowania do roku 2014, więc teoretycznie do tej daty zachowamy gwarantowaną nam mocną pozycję w przyszłych głosowaniach. Ponadto premier oświadczył, że „polska moc blokująca” jest jeszcze większa niż wcześniej.
Warto się jednak zastanowić, czy rzeczywiście opisane powyżej „sukcesy” nie będą nas drogo kosztować, głównie za sprawą Niemiec, które nie mają obecnie specjalnych powodów, by pomagać Polsce w jakichkolwiek inicjatywach, czy wspierać jej działania w obrębie Unii Europejskiej.
Należy podkreślić, że od momentu objęcia urzędu kanclerskiego Angela Merkel robiła wszystko, aby utrzymać dobre stosunki z Polską. Można dyskutować, czy miało to na celu „zmiękczenie” naszego kraju przed szczytem unijnym, czy też jej nastawienie na dialog i współpracę było szczere. Faktem jednak jest, że winę za ochłodzenie stosunków ponosi polska dyplomacja a premier Jarosław Kaczyński w szczególności. Jego nieodpowiedzialne wypowiedzi, taka jak ta o wpływie drugiej wojny światowej na obecną liczbę ludności Polski, tylko zaogniają wzajemne relacje i nie są żadnymi argumentami w negocjacjach. Granie na antyniemieckich nastrojach może przynosi w kraju jakieś polityczne profity, lecz poza granicami, w przyszłości, może Polsce jedynie zaszkodzić.
Z perspektywy Berlina, czyli co z tą Polską?
Angela Merkel nie miała łatwego startu, jeśli chodzi o stosunki bilateralne z Polską, przede wszystkim za sprawą podpisanej przez jej poprzednika umowy z Rosją. Dotyczyła ona budowy gazociągu bałtyckiego, omijającego Polskę. Merkel nie mogła już się z niej wycofać (m.in. ze względu na zobowiązania wobec Rosji i niemieckiego społeczeństwa, spragnionego tanich źródeł energii). Było więc oczywiste, że może to być drażliwy punkt w kontaktach z Polską.
Między innymi dlatego kanclerz od początku wysyłała przyjazne sygnały do Warszawy. Już na początku grudnia 2006 roku, podczas wizyty w Polsce Merkel stwierdziła, że stosunki ze wschodnim sąsiadem są „dobre jak nigdy”. [1] Wcześniej również kładła nacisk na współpracę z Polską. Przed wizytą Jarosława Kaczyńskiego kanclerz Merkel mówiła, że traktuje jego pierwszą wizytę w Niemczech jako symbol pokazujący, jak oba kraje zamierzają w przyszłości rozwijać stosunki: dobre dwustronne relacje między Niemcami i Polską, ale także wspólne działania z korzyścią dla Unii Europejskiej. [2]
Jednak te „dobre jak nigdy” stosunki szybko stały się napięte jak zwykle. Mimo, że wzajemne wizyty na najwyższym szczeblu przebiegały w dobrej i przyjaznej atmosferze, nie stały się „nowym otwarciem”.
Od momentu objęcia władzy w Polsce przez Braci Kaczyńskich polityka historyczna wywiera bardzo duży wpływ na stosunki z naszym zachodnim sąsiadem. Świadczy o tym między innymi nadawanie zbyt dużego znaczenia działalności Eriki Steinbach, czy Powiernictwa Pruskiego. Oczywiście, ich aktywność godzi w interesy Polski i jest potencjalnie bardzo szkodliwa, jednak zarówno Centrum Przeciw Wypędzeniom i wspomniane już powiernictwo, są konsekwentnie przez rząd Niemiecki marginalizowane.
Sprawa gazociągu północnego stanowi problem innego rodzaju. Niewątpliwie jego budowa narusza interesy Polski i solidarności energetycznej w obrębie UE. Niestety, w tym przypadku zwyciężył pragmatyzm i głód surowca, więc gazociąg najprawdopodobniej powstanie. Pytanie tylko, czy stanie się to przyczyną trwałego sporu między Polską a Niemcami. Kanclerz Niemiec chce tego uniknąć, ponieważ wówczas to jej można by przypisać winę za ochłodzenie relacji. Między innymi pewnie dlatego „ze strony niemieckiej płyną sygnały, że kanclerz Merkel poparłaby polskie starania o uzyskanie udziałów w niemiecko-rosyjskiej spółce budującej gazociąg przez Bałtyk”. [3] Czy rząd polski ostatecznie skorzysta z tej lub podobnej oferty w przyszłości, pozostaje sprawą otwartą. Jednak przekaz do opinii międzynarodowej idzie taki, że to Niemcy wyciągają dłoń do zgody, a nie Polska.
Problemy dotyczące obu krajów pozostawały w gruncie rzeczy nierozwiązane i żadna ze stron nie kwapiła się do zmiany utrzymującego się status quo. Polska posunęła się nawet do zaniechania aktywności w ramach Trójkąta Weimarskiego, na którym, nie oszukujmy się, to nam powinno bardziej zależeć.
Poważniejszymi próbami naprawy stosunków dwustronnych były wizyty najwyższych dygnitarzy, pełne kurtuazji i woli porozumienia. Wizyty te przebiegały w bardzo dobrej atmosferze, lecz do niczego w gruncie rzeczy nie prowadziły. Po powrocie do kraju każda ze stron zostawała przy swoim zdaniu i nic się w relacjach międzypaństwowych nie zmieniało.
Paradoksalnie, od dłuższego czasu spory wpływ na pogorszenie relacji miały sprawy najbardziej błahe. Mam tu na myśli choćby tzw. „aferę kartoflaną” rozpoczętą słynnym artykułem w niemieckiej bulwarówce "Tageszeitung". Nieoczekiwanie strona polska uczyniła z tego artykułu przedmiot sporu na szczeblu międzypaństwowym, domagała się ponadto (to już wyjątkowe kuriozum) ścigania autora przez Interpol. Rzeczywiście, artykuł był głupi i prymitywny, lecz absurdalna reakcja polskich władz na incydent, który w gruncie rzeczy powinien pozostać „ostentacyjnie niezauważony” była tak przesadzona i groteskowa, że na pewien czas stała się nawet symbolem stanu relacji między Warszawą a Berlinem. „Afera kartoflana”, choć idiotyczna, może służyć za swego rodzaju wskaźnik intencji obu stron. Fakt, że jedna z nich przeniosła ją na grunt polityki międzypaństwowej, świadczy o tym jak duża w gruncie rzeczy istnieje nieufność i podejrzliwość wobec sąsiada.
I to według mnie jest klucz do zrozumienia stosunków polsko-niemieckich w ostatnich latach: zbyt duża rola emocji, uprzedzeń oraz obaw nie popartych wiedzą o drugiej stronie. Obawy i niezrozumienie odbiły się na wzajemnych relacjach i stały się ważnym czynnikiem prowadzenia (przede wszystkim polskiej) polityki zagranicznej. W ten ciąg wpisały się niestety również negocjacje w trakcie ostatniego szczytu Unii Europejskiej w Brukseli.
Szczyt UE przebiegł w nerwowej i nieprzyjaznej atmosferze, pełnej gróźb (np. usunięcia Polski na margines Unii) i szantażu emocjonalnego (granie polskimi ofiarami II wojny światowej przez Jarosława Kaczyńskiego).
To, co zaszło między polskimi i niemieckimi wysłannikami nie było niczym szczególnie zaskakującym i stanowiło według mnie raczej odbicie ogólnej tendencji we wzajemnych relacjach. Szczyt okazał się niczym więcej niż brutalną walką o własne interesy, prowadzoną w najgorszym możliwym stylu.
Jakie więc stoją wyzwania przed Polską i Niemcami w nowej „postbrukselskiej” rzeczywistości?
Obecnie Angela Merkel znajduje się paradoksalnie w dosyć kłopotliwym położeniu. Z jednej strony jej twarda postawa na szczycie została bardzo pozytywnie odebrana przez społeczeństwo niemieckie. Pociąga to jednak za sobą pewne konsekwencje: chcąc niechcąc, Merkel będzie zmuszona do trzymania w pewnym stopniu zaostrzonego kursu wobec Polski. Przekonana została bowiem, że niezależnie od tego jak przyjazne gesty wykona wobec naszego kraju, nie będzie w stanie zmienić antyniemieckiego nastawienia najwyższych władz Polski. Gdyby natomiast złagodziła politykę wschodnią, najpewniej spotkałoby się to z oporem jej koalicjantów i niemieckiej opinii publicznej, a na to kanclerz Niemiec nie może sobie teraz pozwolić. Dlatego też raczej trudno w najbliższym czasie spodziewać się polepszenia wzajemnych relacji.
Wydaje się, że Niemcy utrzymały w Europie pozycję skutecznego gracza. Co prawda do 2014 roku system Nicejski będzie ograniczał ich wpływy, lecz tylko do pewnego stopnia. Dobrze bowiem wiadomo, że przeważającą większość decyzji Unia Europejska podejmuje bez głosowania, w drodze żmudnych negocjacji i kompromisów. Dlatego też sposób głosowania nie ma decydującego wpływu na pozycję danego kraju w UE. Tu liczą się najbardziej wielkość, siła gospodarki, potencjał demograficzny oraz zawarte już strategiczne sojusze. Na przestrzeni lat w większości tych sfer Niemcy dominowały w Europie i po ostatnim szczycie nic nie wskazuje na to, by miało być inaczej. Kanclerz Merkel zyskała sojusznika w osobie Nicolasa Sarkozy’ego, który stara się nadać UE nowy impuls do rozwoju. Odnowione partnerstwo z Francją na pewno wzmocni pozycję Niemiec wobec pozostałych państw członkowskich. Po wejściu w życie systemu głosowania za pomocą podwójnej większości pozycja Niemiec wzmocni się jeszcze bardziej.
Oprócz tego już teraz Niemcy dysponują potężną bronią, mianowicie przewodnictwem w komisji budżetowej Parlamentu Europejskiego. Komisja budżetowa jest bowiem nie tylko odpowiedzialna za tworzenie budżetu UE. Stanowi ona również de facto element nacisku i polityki zagranicznej państwa, które jej przewodniczy. Jak dotąd Polska była jednym z największych beneficjentów pomocy unijnej. Spory wpływ miało na to polskie przewodnictwo tej komisji. Wraz ze zmianą jej władz, a także z wyraźnym ochłodzeniem bilateralnych stosunków, trudno spodziewać się, by Niemcy byli tak skorzy do finansowej pomocy jak przed szczytem. Tym bardziej, że o dostęp do pieniędzy unijnych Polska będzie musiała walczyć z bardziej ich potrzebującymi Bułgarią i Rumunią.
Polska i Niemcy – co dalej?
Jak więc mogą wyglądać stosunki polsko-niemieckie w najbliższych latach? Na pewno szybko nie ulegną poprawie.
Trudno spodziewać się, by polskie władze w najbliższym czasie zmieniły swój stosunek do Niemiec, od czego w dużej mierze zależy poprawa wzajemnych relacji. Angela Merkel już raczej nie będzie bardziej przyjaźnie do nas nastawiona, może co najwyżej w dalszym ciągu wysyłać jednakowo ciepłe sygnały. Jeśli natomiast zaostrzy kurs wobec Polski, może tylko zyskać, zarówno w oczach swojej opinii publicznej, jak i europejskich partnerów, którzy mają wszelkie powody, by odczuwać niechęć wobec naszego kraju po szczycie w Brukseli.
Kto ponosi największą odpowiedzialność za stan wzajemnych relacji? Polskie władze. Aby nie być gołosłownym, przytoczę wyniki badania, jakie przeprowadziły wspólnie „Newsweek” i „Die Welt”. Z sondażu tego wynika, że „rządy braci Kaczyńskich nie służą relacjom Berlin-Warszawa. I mogą popsuć to, co oba kraje osiągnęły w ciągu ostatnich 17 lat”. [4] Co warte podkreślenia, uważają tak nie tylko Niemcy, lecz również Polacy.
Jak w związku z tym poprawić te stosunki? Idealne rozwiązanie przedstawiają autorzy badania: „W swoim komentarzu Michał Kobosko, redaktor naczelny "Newsweeka", proponuje polsko-niemiecki Okrągły Stół. - Nadszedł czas na spisanie protokołu rozbieżności i podjęcie próby rozwiązania wzajemnych problemów. Dalsze obrażanie się na siebie nie ma sensu. Nasze wspólne wyzwania leżą gdzie indziej. Nasza zgodna współpraca jest niezbędna Europie - pisze szef redakcji "Newsweeka"”. [5]
Pozostaje jedynie mieć nadzieję, że w imię owej współpracy i dobra Europy, Niemcy mimo wszystko utrzymają dotychczasową przyjazną politykę (choć, powtarzam, nie mają w tym żadnego interesu i bardziej się im obecnie opłaca trzymać przeciwko Polsce).
Przypisy:
[1] Süddeutsche Zeitung, 5 XII 2006.
[2] Por.: Depesza PAP z 30 X 2006.
[3] Ibidem.
[4] „Sondaż: Kaczyńscy psują stosunki polsko-niemieckie” źródło: www.tvn24.pl
[5] Ibidem.