Jan Engelgard: Antyunia Lubelska
- Jan Engelgard
Niedawny szczyt w Lublinie to swego rodzaju Antyunia Lubelska, żywe zaprzeczenie pamięci po prawdziwej Unii Lubelskiej. Jeśli bowiem jedynym spoiwem łączącym zgromadzonych tam polityków jest rusofobia, to doprawdy daleko się nie zajedzie.
Lech Kaczyński podczas obchodów 440. rocznicy Unii Lubelskiej nakreślił własną wizję historiozoficzną i program na czasy dzisiejsze. Powiedział m.in.: „Obchodzimy dzisiaj 440. rocznicę wielkiego sukcesu kilku narodów, choć formalnie była to tylko unia polsko-litewska, a w istocie porozumiała się szlachta Korony Polskiej, szlachta litewska, szlachta ruska, czyli dziś powiedzielibyśmy białoruska i ukraińska”. Prezydent zwrócił uwagę, że na przełomie XV i XVI w. ówczesne państwo litewskie było pod naciskiem wschodniego sąsiada. Jak mówił, “jeżeli byliśmy razem, to myśmy wygrywali; jeżeli Litwa była sama, to wygrywało to drugie państwo”. “To jest coś, co jest istotne i dziś”.
No właśnie, wydaje się, że „to coś” (czyli antyrosyjski sojusz) jest tym, co kręci prezydenta. Unia Lubelska to tylko pretekst, tym bardziej, że dzisiaj jest ona wyłącznie dalekim echem historii. Dla takich państw, jak Litwa czy Ukraina Unia Lubelska nie istnieje, to jest dla nich odległy koszmar, który wspomina się jak zły sen. Nie ma co się oszukiwać, dla Litwinów Unia to początek delituanizacji, początek zaniku Litwy właściwej. Dla nich dopiero wiek XIX i XX, kiedy „przezwyciężono” następstwa Unii – to jest powód do chwały. Prezydent Kaczyński jest idealistą, nie chce przyjąć do wiadomości, że współczesny Litwin nienawidzi tej tradycji, którą my uznajemy za tak chwalebną. Każdy turysta zagraniczny w Wilnie faszerowany jest zarysami historii Litwy (po angielsku), w których o Unii, o Rzeczpospolitej Obojga Narodów, nie ma ani słowa! A jeśli, to jako o epoce, kiedy „prawdziwa” Litwa została zepchnięta na margines.
O Ukrainie lepiej nie mówić, to państwo, które pod przywództwem Wiktora Juszczenki czerpie swoje żywotne soki z tradycji morderców z OUN-UPA. Ta tradycja, tak jak na Litwie, kiełkowała prawie wyłącznie na łączce antypolonizmu, który przekształcił się w zbrodniczy banderowski szał w latach 40. XX wieku. To są korzenie państwa ukraińskiego, a nie mityczna „lacka” Unia Lubelska. Dla przywódców ukraińskich bohaterami są Bandera, Szuchewycz, Kłaczkiwskij i „bojowcy” UPA i SS Galizien, a nie jakaś „ruska szlachta” z XVI wieku.
90 lat temu, kiedy podczas konferencji pokojowej w Paryżu polscy politycy dyskutowali na temat tzw. programu federacyjnego, lansowanego przez piłsudczyków, Roman Dmowski jasno stwierdził: „Panowie, nie ma się z kim federować”. I miał rację – Polska była dla Litwinów i Ukraińców wrogiem największym, większym niż bolszewicy. I tak jest po dziś dzień – aż dziw bierze, jak można mieć jeszcze złudzenia. Owszem, polityczni partnerzy Lecha Kaczyńskiego biorą chętnie udział w tych spektaklach, jakie co jakiś czas organizuje, ale nie mają one żadnego realnego znaczenia. Na Litwie polskość jest tępiona jak tylko się da, Polacy są spychani do getta, nie mają szans na jakiekolwiek zatrudnienie w agendach państwa (za to my otwieramy przed mniejszościami prawie wszystko). Co to ma wspólnego z „wielką chwalebną przeszłością kilku narodów”?
Akurat w dniu, w którym dokonywał się ów tragikomiczny spektakl w Lublinie, TVP 3 nadała obszerny materiał o sytuacji polskich przedsiębiorców na Ukrainie. W sumie wystąpiło w nim aż czterech – wszyscy opowiadali rzeczy, po których włos się na głowie jeżył. Jeden ma zablokowany po dziś dzień zakład, bo sprzysięgło się przeciwko niemu kliku lokalnych polityków i Cerkiew, która postawiała przed bramą krzyż, gdzie wznoszone są modły w intencji „wygnania Lachów z Ukrainy”. Drugi stracił zakład poligraficzny i 1,5 mln USD, bo administracja ukraińska zażądała, żeby dyrektorem był obywatel Ukrainy. No i ten dyrektor (kobieta) przy pomocy sfałszowanych dokumentów przejął zakład. Pomimo ewidentnego złodziejstwa żadne działania i apele nie dają nic – co prawda sąd uznał, że było to przestępstwo, ale nikt nie jest w stanie wyegzekwować wyroku, a milicja nie dopuszcza do własnego zakładu legalnego właściciela. Innemu przedsiębiorcy po prostu podpalano zakład, a milicja od 1,5 roku nie jest wstanie zakończyć śledztwa.
Taka jest rzeczywistość i takie są realne problemy, których polskie władze nie rozwiązują i unikają jak ognia. A prezydent woli polityczno-ideologiczne szopki, pełne frazesów łykanych przez cynicznych partnerów ze Wschodu z udawaną powagą. To nie jest polityka wschodnia, to jest parodia. Paradoks polega na tym, że jedynie na wyklętej Białorusi (na szczyt do Lublina oczywiście nie zaproszono Aleksandra Łukaszenki, tylko nie mającego żadnego znaczenia Stanisława Szuszkiewicza) państwo oficjalnie przyznaje się do tradycji Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Od kilku lat trwa intensywna konserwacja zabytków i pamiątek po tej epoce, po Radziwiłłach, po wieku XVI i XVII. My jednak za „przyjaciół” uznajemy białoruskich nacjonalistów, którzy jak rządzili, twierdzili, że na Białorusi nie ma Polaków, tylko spolonizowani Białorusini.
Szczyt w Lublinie to swego rodzaju Antyunia Lubelska, żywe zaprzeczenie pamięci po prawdziwej Unii Lubelskiej. Jeśli bowiem jedynym spoiwem łączącym zgromadzonych tam polityków jest rusofobia, to doprawdy daleko się nie zajedzie. W dodatku jest to robione przy ewidentnym poświęceniu interesów polskich na dawnych ziemiach Rzeczpospolitej, i przy ewidentnej sprzeczności z dominującym trendem w Unii Europejskiej i w USA. Po co więc to wszystko?
Portal Spraw Zagranicznych pełni rolę platformy swobodnej wymiany opinii - powyższy artykuł wyraża poglądy autora.
Artykuł ukazał się pierwotnie na łamach blogu Jana Engelgarda. Przedruk za zgodą autora.