Kontrowersyjna misja OBWE - dwugłos
- Maciej Konarski, Piotr Chmielewski
Kontrowersje wokół ewentualnego monitoringu polskich wyborów parlamentarnych przez międzynarodowych obserwatorów nie słabną. Czy takie pomysły są atakiem na prestiż i dobre imię naszego kraju, wywołanym przez szkodliwe działania niektórych polityków opozycyjnych, czy też wezwaniem do normalności i przestrzegania uznanych standardów? Jak cała sprawa wpływa na wizerunek Polski za granicą? Psz.pl publikuje dwugłos komentatorów w tej sprawie. Zapraszamy do dyskusji.
Podziękujmy profesorowi Geremkowi
Pomysł by październikowe wybory parlamentarne monitorowali obserwatorzy OBWE jest logiczną konsekwencją prania rodzinnych brudów, jakie od dwóch lat urządzają za granicą niektórzy polscy politycy i publicyści.
Tęsknicie państwo za silnymi emocjami? Zapewniam w takim razie, że europejska prasa może wam dostarczyć podobnego dreszczyku jak lektura „Opowieści niesamowitych” Edgara Allana Poe. Zagrożona demokracja, szalejący nacjonalizm, antysemici i katoliccy talibowie u władzy (czasami w zależności od potrzeb zamieniani na paranoików) – taki obraz Polski wyziera z łam Tageszeitung, El Pais, Le Soir czy La Repubbliki. Zaiste, przez ostatnie dwa lata mogliśmy się dowiedzieć wielu nowych i zdumiewających rzeczy o własnym kraju. Skoro nawet cywilizowaną w formie lustrację podniesiono do rangi „maccartyzmu” i „stalinowskich czystek”, to pojawienie się pomysłu monitorowania polskich wyborów przez zagranicznych obserwatorów było już tylko kwestią czasu. Aż strach pomyśleć teraz jaki nowy sposób na ratowanie demokracji w Polsce wymyślą nasi zagraniczni „życzliwi”. Sankcje? A może od razu interwencję zbrojną?Nie wyżywajmy się jednak ponad miarę na zagranicznych dziennikarzach. Nie mam powodu aby wątpić w ich wyobraźnię ale wydaje mi się, że nie byliby w stanie wymyślić nawet połowy tych bzdur nie będąc odpowiednio urobionymi przez swe „miejscowe źródła”. Przez ostatnie dwa lata nie było bowiem chyba miesiąca, w którym w zagranicznej prasie nie pojawiłby się wywiad z polskim politykiem lub publicystą ubolewającym nad „psuciem polskiej demokracji”, „polowaniami na czarownice” czy „rządami zaścianka”. Gdyby zresztą w tym wszystkim chodziło tylko o wywiady czy wypowiedzi dla prasy… Przypomnijmy sobie parę mocniejszych obrazków: polscy europosłowie głosujący za kuriozalną i piętnującą Polskę rezolucją, profesor Geremek z błogą miną wysłuchujący w Brukseli jak zachodni europodeputowani wygadują niestworzone rzeczy o lustracyjnych „stalinowskich czystkach”, Aleksander Kwaśniewski wzywający niemiecki rząd do twardej polityki wobec Polski. Czy możemy się dziwić zagranicznym mediom, że otrzymując takie sygnały od samych Polaków piszą to co piszą? Czy możemy się dziwić Vaclavowi Havlowi, że słysząc od swych przyjaciół tyle słów o „zagrożonej polskiej demokracji” wpadł na pomysł wysłania na polskie wybory międzynarodowych obserwatorów?
Braciom Kaczyńskim i ich byłym już sojusznikom zapewne wiele można zarzucić w kwestii psucia wizerunku kraju za granicą. Liczne nieprzemyślane wypowiedzi, tudzież krucjata przeciw Darwinowi i Teletubisiom pokazały aż nadto jak dalece niektórzy nie rozumieją lub nie chcą zrozumieć, że nie żyjemy w medialnej próżni. Straty wizerunkowe jakie w ostatnich dwóch latach poniosła Polska nie były jednak nawet w połowie tak duże, gdyby nie nieustanne pranie polskich brudów dokonywane poza domem przez niektórych polskich polityków i publicystów. Wykorzystywanie przez nich zagranicznych forów do załatwiania wewnętrznych polskich spraw nie jest chyba niczym innym jak powtórzeniem starej bolszewickiej zasady „im gorzej tym lepiej”. Trudno się dziwić, że czyni tak Aleksander Kwaśniewski, który wywodzi się przecież z formacji, dla której wzywanie „bratniej pomocy” jest niejako częścią politycznej tradycji. Przykro jednak gdy czynią to legendy opozycji takie jak Lech Wałęsa, Bronisław Geremek czy Józef Pinior. Ich zachodni dziennikarze i politycy znają od lat i ufają ich słowom o „popsutej demokracji”. Jeżeli mamy komuś podziękować, za pomysł międzynarodowego monitoringu polskich wyborów – to tylko im.
Maciej Konarski
To decyzje rządzących szkodzą wizerunkowi kraju
Pomysł by październikowe wybory parlamentarne obserwowali przedstawiciele OBWE jest wezwaniem do normalności i konsekwencją zaciągniętych przez Polskę zobowiązań, a nerwowe reakcje obozu rządzącego po raz kolejny potwierdzają jego chorobliwą nieufność wobec wszystkiego co pochodzi "z zewnątrz".
Podpisana w 1990 roku Deklaracja Kopenhaska, zobowiązuje nasz kraj do zaproszenia obserwatorów z innych państw członkowskich OBWE. Z powodu ograniczonych zasobów organizacji nie monitorują oni każdych wyborów, jednak w minionych dwóch latach byli obecni m.in. w Kanadzie, we Włoszech, na Litwie, w USA, Holandii, Estonii, Francji, Irlandii i Belgii. Dlaczego zatem - dla wzmocnienia własnej wiarygodności i dla zamknięcia ust krytykom - rząd polski odmawia wysłania podobnego zaproszenia? Dlaczego sam pomysł obecności obserwatorów zagranicznych budzi tak przedziwne reakcje niektórych polityków i publicystów?
Przyczyną jest, ujawniająca się po raz kolejny, źle rozumiana troska o wizerunek i prestiż naszego kraju. Skoro rządzący są gotowi uznać notę, w której organizacja ciesząca się powszechnym uznaniem, zwraca się ze wstępną prośbą o wyrażenie zgody na przyjazd c z t e r e c h swoich pracowników za atak na godność Ojczyzny, to nie ma wątpliwości, że granice absurdu zostały z impetem sforsowane.
Elementem takiego wypaczonego pojmowania ochrony wizerunku kraju jest również oczekiwanie pełnego poparcia polityków wszystkich opcji dla kursu obranego przez rząd. Konieczność bezgranicznego popierania polityki Partii (jakakolwiek by ona nie była) miała długą tradycję w poprzednim ustroju i można było mieć nadzieję, że tradycją minionych lat pozostanie. Naiwnym jest przecież oczekiwanie, że politycy tak różniący się w debacie krajowej dotyczącej priorytetów polityki tak zagranicznej jak i wewnętrznej, po przekroczeniu granicy państwowej staną się orędownikami jednej idei (w tym przypadku idei „IV RP”). Dopóki intencją działań podejmowanych na forum międzynarodowym jest piętnowanie patologii (osławiona rezolucja PE), a krytyczne wypowiedzi odnoszą się do polityki danego rządu, nie naruszając dobrego imienia samego państwa, należy je uznać za dopuszczalne. Polska to nie żadna z partii, to nie aktualny rząd. Utożsamianie ataku na partię z atakiem na Polskę jest wręcz arogancją z jej strony.
Teza o zagrożeniu demokracji jest zapewne niesłuszna. Szczęśliwie można zgodzić się z minister Fotygą, twierdzącą, że "Polska jest krajem stabilnej demokracji". Niestety od pewnego czasu, w polityce zagranicznej, jest również krajem nieprzewidywalnych reakcji, co bardziej szkodzi jej wizerunkowi niż jakiekolwiek wypowiedzi opozycyjnych polityków.
Piotr Chmielewski