Maciej Tomaszewski: Rakietowa tarcza niebezpieczeństwa?
- Maciej Tomaszewski
Jak w piątek powiedział minister obrony narodowej Radosław Sikorski – „Polska przedstawiła Amerykanom obszerną listę szczegółowych pytań dotyczących ewentualnego rozmieszczenia na jej terytorium projektowanej tarczy antyrakietowej”. I chociaż dodał, iż formalnych negocjacji nie należy się szybko spodziewać, to pozostaje nieodparte wrażenie, iż przynajmniej jeśli chodzi o nasz rząd, decyzja już zapadła. Wszystko wskazuje na to, iż strona polska uznała projekt rozmieszczenia na jej terytorium systemu obrony przeciwrakietowej za zgodny z jej interesem narodowym. Sądząc również po rozmiarach medialnego zainteresowania tym tematem (bliskim zeru) oraz brakiem głosów krytycznych wśród środowisk opiniotwórczych, można założyć, że temat kontrowersyjny nie jest, a działania władz godne poparcia. Gdyby jednak przyjrzeć się problemowi, to powstaje zdecydowanie więcej wątpliwości względem rządowych posunięć, niż powodów do ich entuzjastycznej afirmacji.
Głównym zagrożeniem politycznym idącym za posiadaniem takiej tarczy w Polsce jest groźba konfliktu w ramach Unii Europejskiej i to w wymiarze - my kontra reszta Wspólnoty. Brytyjskie wsparcie na niewiele nam się zda, kiedy przeciw będą Niemcy, Francuzi i Hiszpanie. Będzie to kolejne potwierdzenie nie do końca bezzasadnej tezy o Polsce jako trojańskim koniu Ameryki, przedkładającym interesy zamorskiego sojusznika nad europejskie.
Co za tym idzie, wzrośnie niewspółmiernie zagrożenie atakiem na Polskę w przypadku uwikłania się USA w kolejną wojnę konwencjonalną. I choć prawdopodobieństwo użycia broni atomowej przeciw nam jest nikłe (lecz jeśli przyjąć takie generalne założenie, to po co w ogóle tarczę budować?), to przecież politycy krajowi powinni mieć przede wszystkim wzgląd na komfort własnych obywateli. Rozmieszczenie tarczy rakietowej go nie poprawia, co więcej – pogarsza. Zwiększa zainteresowanie Polską przez antyamerykańskie grupy terrorystyczne. Trudno bowiem będzie już nie znaleźć na mapie kraju o tak istotnych dla Waszyngtonu instalacjach wojskowych.
Trudno się przy tym wszystkim oprzeć wrażeniu, iż budowa części systemu w Polsce ma wyraźne ostrze antyrosyjskie. Nie należy się łudzić, że rosyjskie pociski taktyczne nie zostaną wycelowane w Polskę w celu szybkiej likwidacji wyrzutni w razie konfliktu ze Stanami. Tarcza przecież ma zastosowanie jedynie przeciw rakietom balistycznym, które nam nie grożą, a będzie zupełnie nieprzydatna względem pociskom o niskiej trajektorii lotu wystrzelonych np. z terenu Białorusi czy Kaliningradu. Skutki polityczne, jakie wywoła budowa pociągną za sobą wielką akcję propagandową Kremla, co z pewnością nie poprawi dwustronnych stosunków. A na kolejne akcje gospodarcze Moskwy w rodzaju zakazu wwozu naszych produktów nas zwyczajnie nie stać.
Trudno również przypuszczać, aby rozmieszczenie rakiet u swojej zachodniej granicy docenił Łukaszenko. Jego antypolska kampania zostanie wzmocniona tym samym jeszcze jednym elementem, który w szerszej perspektywie na pewno nie pomoże białoruskiej demokratycznej opozycji. „Polskie zagrożenie” w odbiorze szerokich mas z pewnością nie pomoże prozachodnim, kojarzonym niejednokrotnie z sympatią do Warszawy dysydentom.
Rakiety w Polsce niekoniecznie też wzmocnią pragnienie wielu Ukraińców do wstąpienia do NATO. Można się spodziewać, iż silne i wpływowe lobby prorosyjskie straszyć może polską polityką „mocarstwową” posiłkując się przy tym animozjami historycznymi.
Bezkrytyczne podjęcie amerykańskiej inicjatywy wydaje się zabiegiem bezwartościowym. Tylko przedstawienie przez Waszyngton wymiernych korzyści materialnych dla Polski (jawnych dla opinii publicznej!) może tę sytuację zmienić. Polski rząd musi przy tym wykazać się stanowczością i brakiem sentymentów, jeśli nie chce by powtórzyła się historia F-16 i offsetu. Jeśli już mamy narażać siebie na niebezpieczeństwo, to przynajmniej nie za czapkę gruszek i czcze obietnice.