Tomasz Grela: Kiedy euro? cz. 2
- Tomasz Grela
Jak wspomniano już w poprzedniej części tego tekstu , wyznaczenie daty nie powinno być celem samym w sobie. Przystąpieniu do euro musi towarzyszyć spełnienie kryteriów oraz „kalkulacja ryzyka”, biorąca pod uwagę z jednej strony spodziewane korzyści, z drugiej zaś szanse przyspieszenia wzrostu gospodarczego oraz uniknięcia szoków asymetrycznych w większej skali. Przystąpienie do strefy euro – niezależnie od następstw natury ekonomicznej – jest także ważkim krokiem politycznym.
Nie pomniejsza to jednak faktu, że samo wyznaczenie daty spełnia jednak dwie funkcje „autonomiczne”: jest czynnikiem mobilizującym i uzasadniającym kurs polityki gospodarczej oraz jest ważnym sygnałem dla rynków finansowych. Dążenie do wprowadzenia euro może być gwarancją zrównoważonej polityki makroekonomicznej oraz realizacji reform strukturalnych. Jest także wskazówką, co do miejsca, jakie dane państwo zamierza zająć w postępującym procesie integracji europejskiej.
W chwili obecnej przynależność do strefy euro (podobnie jak do Schengen) jest także swego rodzaju wskaźnikiem pełnego uczestnictwa i wpływu na proces decyzyjny w UE. Widać to w rosnącym znaczeniu tzw. "eurogrupy", będącej nieformalnym, choć wpływowym forum uzgadniania stanowiska w sprawach ekonomicznych i finansowych w gronie 12 państw należących do strefy euro.
Rozważając wariant „spowolnionego” dochodzenia do euro warto zwrócić uwagę na dwa możliwe scenariusze.
Pierwszy z nich, to brak woli wyznaczania jakiejkolwiek daty i prowadzenie polityki makroekonomicznej (fiskalnej i monetarnej) w oderwaniu od celu, jakim jest pożądana data wprowadzenia euro, zaś skrajnej postaci – uznanie, że przesądzanie sprawy udziału Polski w strefie euro jest przedwczesne. Takie ostrożne podejście zdaje się charakteryzować stanowisko rządu RP wyłonionego po wyborach parlamentarnych jesienią 2005 roku. W części gospodarczej program nosi cechy manifestu, rysuje bowiem słuszne i niepodważalne cele społeczne i gospodarcze, nie pokazując jednak wyraźnej strategii ich osiągnięcia. Interesująca w tym kontekście wydaje się wypowiedź wicepremiera i minister finansów - Zyty Gilowskiej, która nie kwestionując zasadności przystąpienia do euro (nawet już w 2011 roku) podkreśliła jednocześnie, że w kwestii podawania konkretnej daty należy zachować wstrzemięźliwość:
„Podawanie daty oznacza zobowiązanie państwa polskiego. Takiego zobowiązania my dzisiaj podjąć nie możemy”. W tej wypowiedzi jednocześnie stwierdzono, że „naszą intencją jest spełnienie kryteriów konwergencji w tej kadencji parlamentu, czyli do roku 2009”.
Wydaje się, że jest to ostrożność nadmierna. Skoro bowiem nie jest podważana wola realizacji kryteriów z Maastricht, to podanie daty wynikającej z kalendarza osiągnięcia konwergencji nominalnej nie stanowi większego ryzyka. Ewentualne odstąpienie od wcześniej wyznaczonej daty (przesunięcie terminu), uzasadnione np. trudnościami wynikającymi z konwergencji realnej (elastyczność gospodarki; problemy wzrostu; wysokie bezrobocie itp.) nie będzie miało następstw prawno-międzynarodowych. Warto tu powołać się na artykuł 121 Traktatu z Maastricht, który stwierdza, że warunkiem wprowadzenia wspólnej waluty jest osiągnięcie „wysokiego poziomu trwałej konwergencji”, tj. konwergencji nominalnej jak również zdolności dostosowawczych gospodarki i absorbowania szoków, czyli konwergencji realnej.
Oddzielanie harmonogramu dochodzenia do kryteriów z Maastricht od daty wprowadzenia euro może podważać wiarygodność deklaracji wskazujących na determinację spełnienia kryteriów konwergencji w zapowiadanym przedziale czasowym. Można to dostrzec na konkretnym przykładzie. Skoro w 2007 roku deficyt budżetowy Polski ma wynieść ponad 4,1% PKB, to osiągnięcie celu 3% w 2009 roku może okazać się trudne bez określenia precyzyjnego planu reformy finansów publicznych już teraz. Tym bardziej, że rok 2008 będzie rokiem poprzedzającym kolejne wybory parlamentarne, a tym samym mała będzie skłonność do podejmowania wówczas społecznie niepopularnych. Do tej pory wszystkie NKC, za wyjątkiem Polski, określiły pożądaną datę członkostwa. Kierują się one przekonaniem, że każda zwłoka w tej sprawie jest niekorzystna. Trzy kraje: Słowenia, Litwa i Estonia wyraziły oczekiwanie, że przystąpienie do strefy euro będzie możliwe już w latach 2007 – 2008. Nie wchodząc w ocenę, na ile jest to prawdopodobne, zwłaszcza w przypadku dwóch ostatnich państw, to bez wątpienia postawienie tak ambitnego terminu świadczy o determinacji wspomnianych krajów do kontynuowania reform strukturalnych oraz o chęci znalezienia się w strefie euro jeszcze przed momentem napływu „najwyższej fali” środków strukturalnych z UE. Gdyby to nastąpiło, kraje te uniknęłyby przynajmniej w części presji na aprecjację waluty narodowej.
Należy odnotować, że kraje należące do strefy euro podchodzą do sprawy jej rozszerzenia z dużą ostrożnością. Wynika to m.in. z doświadczeń niektórych krajów tej strefy, które pozbawione możliwości prowadzenia narodowej polityki kursowej (dewaluacji) nie są w stanie sprostać wzmożonej konkurencji na rynku światowym m.in. ze strony Chin. Dotyczy to zwłaszcza doświadczeń Portugalii i Włoch oraz w mniejszym zakresie Francji, których eksport napotyka trudności. Dlatego też wysiłki Litwy, by przystąpić do strefy euro już w 2007 roku spotkały się negatywną rekomendacją ze strony Komisji Europejskiej i Europejskiego Banku Centralnego. Oczywiście tak mały kraj nie jest w stanie wpłynąć na międzynarodową pozycję wspólnej waluty jednak fakt ten dobrze ilustruje niepokój SKC do zbyt szybkiego przyjęcia nowych członków UE do strefy euro.
Drugi możliwy scenariusz „spowolnionego” dochodzenia to euro to wyznaczenie daty stosunkowo odległej - pod koniec kolejnej dekady jak na przykład roku 2017 czy nawet później. Inaczej mówiąc: powolne, stopniowe, ale za to bardzo staranne przygotowanie do wejścia do strefy euro.
W skrajnej postaci takie podejście byłoby kodowaniem samospełniającej się prognozy negatywnej: niezrównoważonej lub niekonsekwentnej polityki makroekonomicznej i wyłączenia się przez dłuższy okres czasu z realnych korzyści, jakie może nieść ze sobą uczestnictwo w strefie euro. Z ekonomicznego punktu widzenia, uchylanie się od podania daty lub wyznaczenie odległego terminu wprowadza niejasność, co do gotowości prowadzenia rygorystycznej polityki makroekonomicznej i/lub wprowadzania niezbędnych reform strukturalnych służących zwiększeniu konkurencyjności, zmniejszania różnic w poziomie rozwoju, czy też będących odpowiedzią na zmiany demograficzne, związane ze starzeniem się społeczeństw. Niezależnie od implikacji wewnętrznych nie można pomijać faktu, że data przystąpienia powinna brać pod uwagę uwarunkowania i zmiany zachodzące w otoczeniu zewnętrznym.
Z grona NKC Polska, jako kraj z największym potencjałem i udaną transformacją systemu gospodarczego, powinna w maksymalnym stopniu wykorzystać szansę, jaką stwarza uczestnictwo w Unii Europejskiej, w tym by dążyć do członkostwa w strefie euro w niezbyt odległym terminie. Staranne przygotowanie do członkostwa nie musi trwać zbyt długo, choć nie można pomijać faktu, że zmiany strukturalne wymagają czasu. Proces przygotowań do wprowadzenia wspólnej waluty byłby jednocześnie ambitnym programem dostosowywania Polski do wyzwań, jakie niesie ze sobą globalizacja, bez względu na to, w jakim konkretnym momencie Polska stanie się członkiem strefy euro.
Wprowadzenie wspólnej waluty nie będzie łatwe. Skala korzyści płynąca z członkostwa nie jest z góry przesądzona. Jest to jednak duża szansa dla Polski, choć wymagająca wysiłku i poniesienia kosztów, także w wymiarze społecznym. Warto tu odnotować opinię zawartą w opublikowanej niedawno ekspertyzie ważnego brukselskiego ośrodka badawczego - Bruegel. W publikacji, której tytuł brzmi „Euro: tylko dla sprawnych” stwierdza się m.in.:
„Porównując z obecnymi członkami UGW, potencjalne korzyści dla NKC z przystąpienia do strefy euro są większe, większe są również potencjalne koszty. Nowe kraje członkowskie są prawdopodobniej bardziej narażone na groźbę wystąpienia szoków asymetrycznych mimo faktu, że ich gospodarki są bardziej elastyczne niż obecnych członków. (…) Zreformowana i poszerzona Unia Gospodarcza i Walutowa oferuje potencjalniewielkie korzyści, ale tylko dla tych państw, które gotowe są dokonać odpowiednich dostosowań”.
Polska z przyczyn politycznych i gospodarczych powinna aspirować do pełnego uczestnictwa we wszystkich obszarach integracji i zaliczać się do grona państw o najbardziej zaawansowanej współpracy. Przynależność do strefy euro będzie z pewnością jednym z podstawowych wyznaczników „twardego rdzenia” państw – liderów integracji, którego powstanie wcale nie jest hipotezą pozbawioną prawdopodobieństwa. Świadczy o tym aktualna debata w Europie m.in. w świetle kryzysu spowodowanego brakiem ratyfikacji traktatu konstytucyjnego.
Wypowiadając się w sprawie przyszłości Europy m.in. premier Belgii G. Verhofstadt wskazał z początkiem 2006 roku na obszar euro jako fundament ścisłej integracji należących do niej państw. Opublikowany niedawno brytyjski raport pt. „Elastyczność i przyszłość Unii Europejskiej” Przedstawiając różne warianty integracji europejskiej podkreśla, że prawdopodobne jest wyodrębnienie się z szerszej wspólnoty państw UE mniejszego grona. Stwierdza się tam, że „wspólna waluta europejska może stać się ważną linią podziałów gospodarczych i politycznych między krajami należącymi do strefy euro i tymi pozostającymi poza tą strefą”. Spośród NKC wskazuje się we wspomnianym raporcie na Polskę i Czechy jako potencjalnych uczestników mniej zaawansowanej integracji. Spełnienie się takiego scenariusza, jak na razie mało prawdopodobnego, oznaczałoby marginalizację Polski w projekcie europejskim.
Tekst ukazał się pierwotnie w Newsletterze „Forum Rozwoju Edukacji Ekonomicznej” (nr 31 z 24 maja 2006 r.). Przedruk za zgodą autora.