„Gorączka Złota. Jak upadała Wenezuela” - Tomáš Forró
Słowacki reportażysta Tomas Forro zabiera nas do świata, w którym papier toaletowy jest dobrem luksusowym, a władze otwarcie współpracują z grupami przestępczymi i mafią działającą pod płaszczykiem lewicowej partyzantki. „Gorączka złota. Jak upadała Wenezuela” pokazuje jednak także drugą stronę medalu, czyli słabości samego społeczeństwa Wenezueli.
We współczesnych mediach roi się od uproszczeń, mających przedstawić nieskomplikowany obraz danego tematu. Tyczy się to także różnych relacji z konfliktów. Dodatkowo w dobie kryzysu mediów, mało kto jest w stanie wysłać swoich dziennikarzy na miejsce. Dominują więc wszelkiego rodzaju „clickbaitowe” informacje zaczerpnięte z przysłowiowego brudnego palca, albo z zupełnie niewiarygodnych źródeł.
Słowacki dziennikarz Tomas Forro uprawia tymczasem dziennikarstwo starego typu. Nie tylko jedzie w niebezpieczny rejon południa Wenezueli, ale także o ile może (czasem przedostanie się w niektóre miejsca jest zwyczajnie niemożliwe) naraża się, aby na własne oczy przekonać się, jaka jest rzeczywistość. Trafia więc między innymi na posterunek wenezuelskiej armii, w którym pozbawia się go pieniędzy i zwyczajnie upokarza.
Sama „akcja” toczy się na południu Wenezueli, czyli przy jej granicy z Brazylią. Właśnie w tym regionie wydobywa się złoto, co jak nietrudno się domyślić przyciąga grupy przestępcze. Jakby tego było mało, jednocześnie mieszkają tam Pemonowie, czyli rdzenna indiańska ludność. To zaś prowadzi do kolejnych konfliktów między gangami, rządem Wenezueli i właśnie miejscową społecznością, walczącą o swoje prawa oraz o możliwość czerpania korzyści z wydobycia wspomnianego surowca.
Oczywiście Forro nie pomija tematyki krachu gospodarczego w całej Wenezueli. Nie zrzuca jednak całej winy tylko na władzę, powszechnie oskarżaną o ciemiężenie obywateli. Dostrzega bowiem belkę w oku opozycji politycznej wobec chavistów i w samym wenezuelskim społeczeństwie, które przez swoją krótkowzroczność nie wykorzystało swoistego losu na loterii w postaci dochodów z ropy naftowej. I nawet w obecnych warunkach, jak ma to miejsce w przypadku rolników zaniedbujących swoje prywatne pola, nie stara sobie ulżyć poprzez wciąż istniejące możliwości.
Brak prostych uogólnień jest największą zaletą książki słowackiego reportażysty, oczywiście poza samym faktem odbycia przez niego kilku niebezpiecznych podróży do wnętrza piekła, bo trudno uciec od podobnych porównań. Forro dodatkowo nie mami czytelników złudzeniami: wenezuelska opozycja nie ma żadnego konkretnego pomysłu i żyje urojeniami, a samo społeczeństwo jeszcze mocniej uzależniło się od władzy. Przełom może więc równie dobrze nastąpić w każdej chwili, jak i przez jeszcze wiele lat może zwyczajnie się nic nie zmienić.
Maurycy Mietelski